Amusement Park (1973). Niewesołe jest życie staruszka

Gdy w 2017 roku zostało ogłoszone, że oto odnalazł się zagubiony przed laty film George’a A. Romero, to świat kina zadrżał w posadach. Mój entuzjazm się nieco ostudził, gdy okazało się, że to jedynie 50-minutowy film edukacyjny – więc szału nie będzie, ot zwykła robótka na zlecenie. Jak bardzo się myliłem!

Kariera Romero po Nocy Żywych Trupów (1968) nie rozkręciła się w okamgnieniu. Przez pewien czas można było wręcz przypuszczać, że rewolucyjny debiut być może jest jedynie tzw. one hit wonderem, a Romero zwyczajnie nie ma już tego w sobie. There’s Always Vanilla (1971), Season of the witch (1971) i Szaleńcy (1973) zostały przyjęte dosyć chłodno przez publiczność i krytykę, choć obecnie doczekały się już zasłużonego statusu filmów kultowych. Nieco zrezygnowany Romero przyjął w tamtym czasie nieoczekiwaną ofertę od stowarzyszenia luteranów. Miał nakręcić film edukacyjny, którego celem było zwrócenie uwagi na trudy życia osób starszych w Ameryce. Zrealizował robotę na swoich zasadach, co sprawiło, że luteranie odłożyli ten film na półeczkę i nigdy więcej już do tego tematu nie powrócili. Widownia zaś musiała odczekać prawię 50 lat, żeby móc się przekonać na własnej skórze, czym tak bardzo Romero zaszokował swoich bogobojnych zleceniodawców.

Amusement Park zaczyna się jak wiele znanych nam ze szkół filmów oświatowych. Lincoln Maazel (wujaszek Cuda z legendarnego Martina [1978]!), występujący jeszcze jako on sam, zwraca się bezpośrednio do widzów, żeby pomyśleli o tym, jak traktowane są osoby starszej daty przez społeczeństwo amerykańskie i zapowiada nam wycieczkę po tytułowym parku rozrywki – czyli właściwą część filmu. Tutaj już Maazel wciela się w postać całkiem jeszcze żywotnego starszego pana, który w pięknie słoneczny dzień decyduje się na wyprawę do lunaparku. Jego początkowy uśmiech i optymizm zostanie brutalnie skorygowany zaraz po przekroczeniu bramek wejściowych.

Park rozrywki stanowi tutaj halucynogenny mikro-kosmos samej Ameryki przedstawiony za pomocą kakofonicznej, jazgotliwej ścieżki dźwiękowej i ostrego ziarna taśmy 16 mm. Za fasadą eskapistycznej rozrywki ukrywa się całe spektrum społecznej depresji. Starcy wyprzedają swoje ostatnie materialne dobra za parę dolarów, stając się przy tym kolejną, tym razem żywą atrakcją wesołego miasteczka. Przejażdżka elektrycznymi samochodzikami kończy się zabraniem prawa jazdy starszej parze prowadząc do ożywionej dyskusji, czy starsi ludzie w ogóle powinni prowadzić pojazdy mechaniczne. Hucznie zapowiadany pokaz dziwolągów okazuje się być jedynie kolejną okazją, by wyszydzić starość. Postać Maazela pada ofiarą różnego rodzaju oszustw, kradzieży i nieprzyjemności. Prosta konkluzja: jesteś stary, schorowany i biedny, to nie ma dla Ciebie miejsca w naszym wesołym miasteczku, chyba że jako straszydło.

Jak sami widzicie, symbolika filmu daleka jest od złożoności i nieoczywistości. W tym przypadku nie jest to wadą. Pamiętajmy, że to wciąż jest w pierwszej kolejności, przynajmniej w teorii, film edukacyjny, który powinien przekazać swój morał w sposób przede wszystkim czytelny i zrozumiały. Sam Romero był zajadłym lewicowcem, przez co czujemy, że misyjna tematyka pro-społeczna jest po prostu bliska jego sercu. Ale jest jedna rzecz, którą Romero cenił sobie chyba bardziej, a jest nią oczywiście groza. I to właśnie za sprawą tej grozy i wszelkiego rodzaju autorskich odlotów film zapewne został odrzucony przez luteranów. W zaledwie 50-minutowym czasie trwania schowany jest szkielet horroru zanurzonego w sosie psychotycznego surrealizmu, który w bardziej sprzyjających dla twórcy warunkach mógłby być spokojnie rozbudowany do pełnego metrażu. A tak, pozostaje nam jedynie ciekawostka bardziej niż pełnoprawny film. Ale jest to ciekawostka, która ponownie udowadnia, że Romero był autorem niebanalnym.

Gdyby w alternatywnej rzeczywistości Amusement Park trafił do szkół, to nastolatkowie z lat 70-tych, po wypaleniu paru skrętów przed lekcjami, przeżyliby srogo nieprzyjemną jazdę, ale również pomyśleliby chwilę, czy nie warto pomóc starszej sąsiadce przy niesieniu zakupów do domu. A to oznacza bezbłędnie wykonaną robotę!

Absolwent filmoznawstwa. Fanatyczny kinofil, nałogowy czytelnik i entuzjasta kultury lat 70-tych. Jego gust filmowy rozciąga się od niekwestionowanych arcydzieł kina po wszelkiego rodzaju filmowe śmietniki. Preferuje to drugie, i to zupełnie nieironicznie.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*