W pół roku po tym, jak Joel i Ethan Coen pokazali światu swoje debiutanckie mini-arcydzieło kina neo-noir, Śmiertelnie proste (1984), do kin weszła Fala zbrodni (1985) w reżyserii Sama Raimiego ze scenariuszem współautorstwa rzeczonych braci. Obraz poniósł finansową klęskę, praca Coenów zebrała mieszane opinie krytyków, co być może było jednym z przyczynków, dla których nie udało im się zebrać funduszy na ich następny samodzielny projekt, jakim miał wówczas być Hudsucker Proxy powstały jednak w 1994 roku. Niezrażeni chwilową porażką, z głową pełną pomysłów, Coenowie zdecydowali się nakręcić obraz tak różny od ich debiutu, jak tylko mogło być to możliwe. W ten sposób, zrodzona z licznych inspiracji od kreskówek z Woody Woodpeckerem, przez filmy Prestona Sturgesa, po literackie dzieła Faulknera czy O’Connora, powstała komedia kryminalna dziejąca się na odludnym południu Stanów Zjednoczonych zatytułowana Arizona Junior. Joel i Ethan wykorzystali w większości tą samą ekipę realizatorów, która pracowała z nimi przy Śmiertelnie proste, natomiast do głównych ról udało im się zatrudnić wschodzącą gwiazdę Hollywood, Nicolasa Cage’a, a Holly Hunter – po tym jak odmówiła zagrania w Śmiertelnie proste, polecając twórcom Frances McDormand – przyjęła napisaną specjalnie dla niej rolę filmowej żony Cage’a.
H.I. McDunnough (Cage) to drobny złodziejaszek, który co rusz to trafia, to opuszcza stanowe więzienie w Arizonie. Podczas jednego z takich przymusowych pobytów resocjalizacyjnych poznaje strażniczkę więzienną Ed (Hunter), w której zakochuje się nie bez wzajemności, postanawiając porzucić dotychczasowy żywot bandyty. H.I. i Ed zostają małżeństwem, zamieszkują w przyczepie kempingowej gdzieś z dala od cywilizacji i starają się powiększyć swoją rodzinę. Niestety bezskutecznie, bowiem Ed jest bezpłodna. Tymczasem zarozumiałemu potentatowi meblowemu Nathanowi Arizonie (Trey Wilson) i jego żonie Florence (Lynne Kitei) rodzą się pięcioraczki. Widząc w tym fakcie rażącą boską niesprawiedliwość, młode małżeństwo decyduje się uprowadzić jedno z pięciorga dzieci państwa Arizona. Sielanka nie trwa jednak długo, a spokój powiększonej rodziny McDunnoughów zakłócają dwaj zbiegli z więzienia przyjaciele H.I.’a, Gale (John Goodman) i Evelle (William Forsythe), na których tropie znajduje się budzący postrach, współczesny jeździec apokalipsy na swoim stalowym rumaku, Leonard Smalls (Randall 'Tex’ Cobb).
W swoim drugim w pełni autorskim dziele bracia Coen pokazali zupełnie nowe oblicze, robiąc artystyczny zwrot o 180 stopni. Pod wieloma względami skromne, ale dzięki temu spójne i zwarte w formie, mroczne, stylowe, dojrzałe acz niepozbawione dozy ironii Śmiertelnie proste ustąpiło miejsca szalonemu, zwariowanemu, komiksowemu i przerysowanemu obrazowi, jakim jest Arizona Junior. Jeśli należałoby znaleźć jakieś wspólne mianowniki obu tych dzieł, to byłoby podjęcie przez autorów tematyki kryminalnej i umiejscowienie akcji gdzieś na przysłowiowym „zadupiu” (co zresztą bracia Coen będą wykorzystywali regularnie w swoich kolejnych projektach), choć stylistycznie obrazy egzystują na dwu skrajnych biegunach. Jeśli w debiucie z 1984 roku od czasu do czasu pojawiał się czarny jak smoła humor jako kontrapunkt do dramatycznych wydarzeń na ekranie, tak w Arizonie zabiegi, które miały na celu w refleksyjny sposób tonować wyraźnie komediowy, kipiący od gagów niepoważny ton całości, jak poza-ekranowa narracja głównego bohatera, są tylko sporadycznymi wtrąceniami. Śmiertelnie proste miało na celu pokazać, jak rzemieślniczo solidnymi i błyskotliwymi twórcami są urodzeni w Minnesocie bracia, podczas gdy ich drugi samodzielny film to filmowy popis, potrójne salto w tył wykonane przed pełną widownią. W filmie gęsto jest od przerysowanych postaci, tempo i przebieg akcji są zupełnie szalone, działania bohaterów nieprzewidywalne, a Barry Sonnefield prezentuje operatorską ekwilibrystkę najwyższej próby i to bez żadnej asekuracji. Coenowie zdają się swoim filmem mówić przemysłowi filmowemu, który dopiero co otworzył przed nimi swoje podwoje, „Patrzcie, oto film na skalę naszych możliwości, to dzieło nasze, przez nas wykonane i to nie jest nasze ostatnie słowo”. Ale czy w szalonej fabule, pełnej sekwencji skeczy mniej lub bardziej powiązanej z uprowadzeniem dziecka, wśród wizualnej rozpusty i twórczej swawoli nie zagubiła się radość płynąca z seansu?
Pełen absurdalnych scen, jak pogoń ulicami miasteczka z(a) ukradzioną paczką pieluch, karykaturalnych postaci w stylu anarchistycznego stróża prawa w wykonaniu 'Texa’ Cobba, który umiłował sobie zabójstwa króliczków oraz wizualnych fajerwerków, gdzie zastosowano chyba każdą możliwą perspektywę, film nie zawsze broni się samym humorem. Spektrum ekranowych żartów jest naprawdę szerokie. Humor unika przesadnej infantylności, nie ośmieliłbym się go nazwać głupim czy ciężkostrawnym, ale wyłącznie z rzadka pojawiającym się czarnym humorem, jak w scenie gdy Ed śpiewa dziecku kołysankę o mężczyźnie idącym na szafot, jest on odrobinę nużący. Wydawać się może, że Coenowie wykorzystują komedię nie do tego, by zabawiać widzów, ale by skutecznie zaprezentować światu swój talent w żonglowaniu retoryką X muzy. To sama gatunkowa znajomość komedii, od niewzruszonej postawy Cage’a w scenach akcji, jakby był samym Busterem Keatonem, przez slapstikowe skecze z udziałem durnowatych zbiegłych przestępców (vide Flip i Flap, Abbott i Costello), po niezbyt wyszukane, ale wykorzystane z pełną świadomością żarty o Polaczkach, staje się atrakcją filmu. Natomiast już poszczególne żarty w ramach tej gatunkowej zabawy prezentują najróżniejszy poziom.
Osobną atrakcją wydają się być bohaterowie oraz wcielający się w nich aktorzy. Cage jako personifikacja słynnego kreskówkowego dzięcioła spisał się świetnie, a dzięki swojej nieporadności i niewzruszonej brawurze z łatwością zaskarbia sobie sympatię widzów, co ze zwielokrotnionym skutkiem czynił ponad poł wieku wcześniej pewien komik z kamienną twarzą. Nieco histeryczna Holly Hunter jako zdeterminowana matka odtwarza swoją postać zupełnie poprawnie tworząc zgrany duet z młodym Nickiem Coppolą. Dwójka niesfornych protagonistów została obdarowana pełnią ludzkich odruchów, czego natomiast nie można powiedzieć o całej reszcie redneckiej menażerii. 'Tex’ Cobb to pastiszowy Anioł Piekieł na wysokooktanowych sterydach; Goodman i Forsythe to skretyniali przestępcy, którzy dla własnego dobra nigdy nie powinni opuszczać zakładu karnego; pojawiająca się rodzina z gromadką rozwścieczonych dzieciaków daje świeże spojrzenie na klasycznych buraków z Południa. Skala wyrazistości postaci drugoplanowych jest tak wielka, że każdy z nich mógłby doczekać się osobnego filmu o swoich perypetiach.
Operatorska woltyżerka Sonnenfielda zdecydowanie przykuwa wzrok, humor, któremu nie zawsze udało się trafić w moje gusta, nadaje skąpanemu w południowym słońcu filmowi kwiecistych barw wykonując ukłon w stronę dawnego kina, a bohaterowie w szalonym pędzie akcji robią wszystko żebyśmy nie mogli o nich zapomnieć. Znacznie lżejsze podejście do tematyki przestępczej przez parę postmodernistycznych geniuszy zaowocowały ogromnym sukcesem kasowym filmu, gdzie wpływy znacząco przekroczyły przeznaczony na produkcję i promocję budżet, a Coenowie udowodnili Fabryce Snów, że ich udany debiut nie był dziełem przypadku. Ale nie na komercyjnych sukcesach kończyły się ambicje uzdolnionych braci, którzy ponownie przygotowali artystyczny zwrot z pełnym zachowaniem twórczej wrażliwości. Wykorzystując elementy w swojej twórczości już sprawdzone, jak tematyka kryminalna, oddalone od cywilizacji miejsce akcji, solidne gatunkowe literackie podstawy, ponownie mieli zaskoczyć widzów. A wszystko to obierając zupełnie nową, a jednak jakże dobrze znaną widzom ścieżkę – ścieżkę kina gangsterskiego. Ale o tym może następnym razem.
Zakochany w dziełach Quentina Tarantino, ogląda filmy wszelkiego gatunku, pisze recenzje na Wieczorny Seans Filmowy.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis