W tekście pojawiają się spoilery.
„Cenzorzy często robią to, co szaleńcy: mylą rzeczywistość z fikcją”
David Cronenberg
Wielka Brytania, lata 80. Czas ogromnej popularności VHS-ów i krwawych produkcji. Enid Baines (Niamh Algar) jest cenzorką. Jej praca polega na oglądaniu ociekających przemocą filmów i decydowaniu, jaką kategorię wiekową im nadać i które sceny wyciąć, by nie demoralizować publiczności. Bohaterka sprawia wrażenie niezwykle profesjonalnej. Skrupulatnie zapisuje w notatniku momenty niezgodne z wytycznymi, a same obrazy nie robią na niej wrażenia. Zapięta pod szyję kobieta w chłodny sposób analizuje krwawe sceny, bacznie obliczając ilość zadanych tortur, liczbę minut ich trwania i skracając je do obowiązującej normy. Jednak czujny widz nie ma wątpliwości, że coś z Enid jest nie tak. Spod jej perfekcji wydziera się tajemnica, a niewzruszone ciało skrywa mnóstwo napięć, o których daje znać powracający dźwięk chrupania w barkach, przypominający chrzęst pękającego ciała.
Maska bohaterki zaczyna się rozkruszać. Najpierw przez oskarżenie o dopuszczenie do obiegu filmu, który zainspirował kogoś do bezlitosnej zbrodni. Potem, w kontaktach z rodziną, kobieta coraz bardziej traci stabilność. Sekret wychodzi na jaw – w dzieciństwie straciła siostrę. Jej ślad zaginął w drewnianej chatce umiejscowionej w środku lasu, rodem z baśni, a ostatnią osobą, która ją widziała, była Enid. Całkowity rozpad następuje, gdy cenzorka otrzymuje kolejną taśmę do analizy. Film Nie wchodź do kościoła pokazuje sceny identyczne z jej wspomnieniem – bawiące się w gęstwinie drzew dziewczynki, z których jedna znika w opuszczonym domku. Enid zaczyna własne śledztwo. Najpierw odwiedza wyraźnie zainteresowanego nią producenta, potem trafia na ślad reżysera, aż w końcu ląduje na planie remake’u filmu, gdzie ma nadzieję odnaleźć zaginioną siostrę. Podczas poszukiwania krewnej, odnajduje prawdę o samej sobie, która otwiera wrota do całkowitego szaleństwa.
Censor (2021) Prano Bailey-Bond przy lekturze streszczenia fabuły brzmi całkiem zachęcająco. Jeśli doda się do tego liczne odwołania do kina exploitation lat 80., wysoką dbałość o dźwięk i obraz (w którym pobrzmiewają echa m.in. estetyki giallo i wideo, z charakterystycznymi zakłóceniami), można się spodziewać produkcji na miarę Berberian Sound Studio (2012) Petera Stricklanda czy Nóż + serce (2018) Yanna Gonzaleza. Niestety, Censor nie jest ani hołdem, ani kontestacją kina, które bierze na tapet. To film, określony przez fabularny i znaczeniowy chaos, niedający się usprawiedliwić faktem, że jest debiutem młodej reżyserki. Problemu nie stanowi podobieństwo do umiejętniej rozegranych tytułów, w których praca w branży filmowej (lektor we włoskich horrorach, producentka pornosów) odbija się na życiu bohaterów, a fikcja przechodzi w rzeczywistość. Największą wadą Censora jest to, że trudno zrozumieć, o czym właściwie autorka opowiada.
Po pierwsze, film Bailey-Bond jest historią o cenzurze. O tym, jak wyglądała ta działalność w latach 80., jak była absurdalna, ale też jak mocno mogła oddziaływać na wykonujących ją ludzi. Ten kontekst nie został wystarczająco pogłębiony. Reżyserka stara się zakreślić wyraźne tło kulturowe, pokazując nagłówki gazet i telewizyjne wiadomości. Jednak ma się wrażenie, że straciła zainteresowanie tematem, zanim na dobre go rozwinęła. Wiadomo, że nie jest to dokument, jak np. My, cenzorzy (2020) Håvarda Fossuma, który wnikliwie pochyla się nad polityczną rolą cenzury. Jednak wątek pracy cenzorów i jej sensu można było opowiedzieć dużo ciekawiej. Mimo to sam komediowy wydźwięk tego motywu zasługuje na docenienie.
Po drugie, Censor to film o kinie przemocy. Oglądającej je publiczności, twórcach oraz motywach obu stron. Tu łatwo było o krytykę krwawych gatunków i nieznośną dydaktykę, która, na szczęście, nie wybrzmiała (choć nie raz pojawiają się sugestie o zwyrodnieniu, powodowanym przez takie kino). Ambicją reżyserki było raczej analizowanie nurtu w genderowym kluczu. Nieprzypadkowo główną bohaterką jest kobieta, która swoją atrakcyjność zakrywa aseksualnymi ubraniami. Enid wyraźnie gardzi podrywającym ją producentem, a obrzydzonej kolejną produkcją koleżance z pracy, na pytanie, co jest nie tak z tymi reżyserami, nonszalancko odpowiada, że ich twórczość to „katharsis męskiej nieudolności”. Mrugnięciem w stronę publiczności jest puszczany w tle Pluję na twój grób (1978) Meira Zarchi, jedna z najbardziej kontrowersyjnych produkcji tamtych czasów, przez wielu oskarżana o mizoginię. Jednak także tu Bailey-Bond nie rozwija zasygnalizowanej kilkukrotnie myśli, szybko porzucając rozpoczęty temat.
Po trzecie, Censor jest opowieścią o psychozie i tragedii bohaterki, która w dzieciństwie straciła siostrę. To właśnie w fabularnej warstwie film ponosi największe fiasko. Jak na rasowy thriller (lub horror, zgodnie z gatunkiem, jakim jest, według mnie na wyrost, określany) przystało, wyobrażenie miesza się tu z jawą. Nie wiadomo, czy Enid zabiła siostrę, czy była świadkiem morderstwa. Czy późniejsze wydarzenia miały miejsce naprawdę, czy są tylko majakami chorego umysłu? Motyw, jakkolwiek zgrany, nadal mógłby działać, gdyby został opowiedziany w bardziej czytelny sposób. Trudno nie ulec wrażeniu, że reżyserka sama pogubiła się w gmatwaninie psychologicznych labiryntów. Autorka myli własne tropy i brakuje jej konsekwencji we wprowadzaniu konkretnych myśli – większość z nich, nierzadko ciekawa i stymulująca, szybko zostaje zniwelowana wymową kolejnej sceny.
Przy wymienionych niedostatkach, trzeba podkreślić, że film ma też mocne strony. Censor to stylowe, dziwaczne kino z tej półki co Mandy (2018) Panosa Cosmatosa, które na pewno znajdzie niemałe grono entuzjastów. Warstwa wizualna może budzić równie wiele zachwytów, co zastrzeżeń, ze względu na mocne przeestetyzowanie obrazu. Mnie styl filmu się podoba, tym bardziej żałuję, że artystyczny potencjał Censora ginie pod kolejnymi stertami znaczeń i odniesień. Bailey-Bond po prostu chciała powiedzieć zbyt wiele, by ostatecznie nie powiedzieć niczego.
Entuzjastka onirycznego kina, surrealistka, członkini kolektywu Final Girls. Jej niedościgłym wzorem jest Béatrice Dalle. Prowadzi bloga „Kino w zwolnionym tempie”, na którym więcej pisze o książkach niż o filmach.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis