Gdy masz 60 lat i pamiętany jesteś jedynie przez filmowych świrów zakochanych w kinie eksploatacji, szanse powrotu na salony nie trafiają się zbyt często! Kiedy więc na przełomie 1999 i 2000 roku Sid Haig po raz pierwszy spotkał Roba Zombiego, nie mógł przewidzieć, że oto właśnie dostaje od losu drugą szansę. Mimo że dwa lata wcześniej wystąpił u samego Quentina Tarantino w Jackie Brown (1997), to dopiero efekt jego współpracy z kontrowersyjnym muzykiem miał mu zapewnić drugie aktorskie życie. Mający premierę w 2003 roku Dom 1000 trupów stał się więc nowym początkiem nie tylko dla samego Zombiego, który zadebiutował jako reżyser pełnometrażowego obrazu, ale i dla Haiga, który jednoznacznie udowodnił, że nigdy nie jest za późno na to, aby przypomnieć o swoim miejscu w szeregu ikon kina gatunkowego.
„Nadal dobrze pamiętam nasze pierwsze spotkanie. Było to w budynku Edith Head Costume w studiu Universal. Sid wyszedł z garderoby w kostiumie klauna, który był na niego o kilka rozmiarów za mały. Przywitaliśmy się i zaczęliśmy się śmiać z tego, jak absurdalnie wyglądał w źle dopasowanym ubraniu. Byliśmy przekonani, że możemy znaleźć dla niego znacznie lepszy strój” – tak te niezwykłe chwile wspominał sam Zombie, żegnając niezwykłego aktora, swojego idola, a zarazem przyjaciela, w mediach społecznościowych. Jednocześnie dając wgląd w początki pracy nad swoim debiutanckim filmem – historią, która w kolejnych latach miała rozrosnąć się do rozmiarów szalonej trylogii o morderczej rodzince. Sid Haig przyjmując rolę makabrycznego klauna imieniem Kapitan Spaulding, stojącego na czele brutalnej familii, nadal nie mógł przewidzieć, jak kultową postacią już wkrótce się stanie. Było to zasługą nie tyle pełnego intertekstualnych smaczków scenariusza Zombiego (kto by pomyślał, że nazwisko postaci, zagranej niegdyś przez Groucho Marxa, teraz będzie kojarzyć się z klaunem-psychopatą?), co pierwszorzędnej dyspozycji samego Haiga. Podstarzały, pomarszczony, ale wciąż diaboliczny aktor wykreował postać, której bliżej do Johna Gacy’ego niż poczciwego Pennywise’a, czym zyskał dozgonną sympatię miłośników filmowej makabry. Calum Waddell w książce Jack Hill – The Exploitation and Blaxploitation Master, Film by Film, poświęconej pierwszemu, wielkiemu mistrzowi Haiga, mówił wprost: „Należy głośno podziękować Robowi Zombie, bo to właśnie jego filmy okazały się trampoliną do wskrzeszenia kariery Sida. A jego powrót na ekrany był prawdopodobnie najbardziej nieoczekiwanym aktorskim powrotem tego stulecia”.
Kapitan Spaulding bez wątpienia całkowicie zdominował współczesną karierę Haiga. O niewielkiej roli u Tarantino rzadko się wspomina (co ciekawe, Sid kilka lat wcześniej odrzucił propozycję zagrania Marsellusa Wallace’a w Pulp Fiction! (1994)), a to właśnie ona w najbardziej wyrazisty sposób nawiązuje do klasycznych filmów aktora. Wszystko to dzięki typowym meta-zabiegom Tarantino, dla którego nie ma nic ważniejszego od hołdowania magii kina, najlepiej tego mocno zakurzonego. Dlatego też w jednej ze scen Jackie Brown postanowił skonfrontować starych dobrych znajomych. Oto główna bohaterka, grana przez Pam Grier, staje przed sądem, oskarżona o przemyt narkotyków. Do aresztu wysyła ją nie kto inny jak Sid Haig – tym razem dostojny stróż prawa. Ikony kina eksploatacji spotykają się po latach, tym razem po przeciwnych stronach barykady. Dwadzieścia kilka lat temu, w filmach Jacka Hilla, to Pam, jako bezwzględna heroina, spuszczała łomot wszystkim dookoła, wliczając w to Sida. Teraz to właśnie on jest górą, chociaż daleko mu do bezwzględnego sędziego. Zarządza niższą kaucję niż była proponowana, na koniec niemal puszcza oko do skazanej, jakby dając do zrozumienia sobie, jej i widzowi, że rachunki zostały wyrównane. O tym, kto będzie partnerował jej w filmie, kompletnie zaskoczona aktorka miała dowiedzieć się dopiero na planie.
Początki współpracy Hilla i Haiga sięgają lat siedemdziesiątych, chociaż sam aktor wkradł się w łaski reżysera już wcześniej. Panowie nakręcili razem osiem filmów, a pierwszym z nich był The Host (1960) – studencka krótkometrażówka, w której Sid zaliczył aktorski debiut. Gra tutaj zbiega, który trafia do niewielkiej wioski, gdzie musi zmierzyć się z niejakim „Hiszpanem”, którego lokalni oskarżają o klęskę nieurodzaju, a w efekcie panujący głód. Hiszpan jest przez mieszkańców traktowany jako swego rodzaju bóg, którego chcą poświęcić, pokroić na kawałki i posadzić na polach, aby wyprosić płodność zbiorów. Mężczyzna zachęcony możliwością panowania nad ludem, zgadza się zamordować „Hiszpana”.
Dzisiaj ten krótki western znany jest głównie dzięki swojemu podobieństwu do trzeciego aktu Czasu Apokalipsy (1979). Co ciekawe, te dwa pochodzące z zupełnie różnych światów filmy łączy coś jeszcze. Inspiracją do nakręcenia The Host stała się książka The Golden Bough Jamesa Frazera, którą można znaleźć również w filmie Coppoli. „Jeśli będziesz uważnie oglądał Czas apokalipsy, a szczególnie ostatni akt filmu, gdy kamera bada kryjówkę Kurtza, zobaczysz stos książek na jego półce. Szczególnie wyróżniona jest książka Frazera. Kiedy zobaczyłem film, opadła mi szczęka, ponieważ Francis bardzo dobrze wiedział, że moja historia została z niej zaczerpnięta” – tak o zabiegu swojego kumpla ze studiów wypowiadał się sam Jack Hill.
Reżyser do współpracy z Sidem Haigiem powrócił po sześciu latach, tym razem na planie filmu Krwawa łaźnia, którego producentem wykonawczym był Roger Corman. Aktor pojawił się gdzieś na drugim planie, jako rozemocjonowany osobnik, zachwycający się nowinkami współczesnego malarstwa. Była to niewielka rola, nie pokazująca całego wachlarza możliwości Haiga, ale stanowiła ciekawe nawiązanie do Wiadra Krwi (1959) – czarnej komedii Cormana, szydzącej z artystycznego światka. Ciekawsza od samej roli jest tu droga filmu na ekrany. W 1963 roku Roger Corman pracował nad thrillerem szpiegowskim, którego produkcja ostatecznie nie wypaliła. Nabył więc prawa do innej historii i zatrudnił Jacka Hilla, aby napisał nowy scenariusz. Corman długo pozostawał niezadowolony z tego co proponował Hill, zatrudnił więc Stephanie Rothman do sfilmowania dodatkowych sekwencji. Reżyserka, zachowując dużą część materiału Hilla, zmieniła fabułę z opowieści o obłąkanym, morderczym artyście na opowieść o obłąkanym, morderczym artyście, który jest także… wampirem. Ta wersja filmu najbardziej przypadła Cormanowi do gustu, a finalnie zarówno Hill, jak i Rothman zostali uznani za współreżyserów. Jednakże jakiś czas później Hill miał przyznać, że zmiany Rothman „całkowicie zrujnowały” film. Nie powinno więc dziwić, że za swój w pełni autorski debiut pełnometrażowym, uznawał Spider Baby – film, który miał ujrzeć światło dzienne rok później. Potwierdzał on zarówno umiejętności reżyserskie Hilla, jak i niezwykły talent Haiga.
Spider Baby, or The Maddest Story Ever Told (1967), jak brzmi pełny tytuł – to nietuzinkowa czarna komedia, którą można umiejscowić gdzieś pomiędzy Rodziną Adamsów a Teksańską masakrą piłą mechaniczną (1974). Bohaterami filmu jest ostatnie pokolenie rodzinki Merrye zamieszkujące podupadły wiejski dworek. Cierpią oni na chorobę genetyczną, która powoduje, że w wieku 10 lat zaczynają umysłowo cofać się w rozwoju, mimo fizycznego dojrzewania. Trójką pozostałych przy życiu dużych dzieci zajmuje się rodzinny szofer Bruno (Lon Cheney), który dba o to, aby żadne niecne uczynki jego podopiecznych nie ujrzały światła dziennego. Problemy pojawiają się wraz z chciwymi krewnymi i ich prawnikiem, którzy zamierzają przejąć willę.
Dzięki świetnej reżyserii, błyskotliwym dialogom i brawurowemu aktorstwu, Spider Baby ogląda się nadal wyśmienicie. Prym wiedzie tu szczególnie nieodżałowana Jill Banner, która wcieliła się w rolę Virginii Merrye, tytułowej Spider Baby, która ma obsesję na punkcie pająków. Poluje na robaki, porusza się pełnym gracji, przypominającym pająka, krokiem, uwielbia polować na niczego nieświadome ofiary, na które zarzuca sznurkową sieć. Następnie kując ich na śmierć dwoma nożami rzeźniczymi. Partneruje jej, m.in. właśnie Sid Haig jako Ralph Merrye, który komunikuje się z otoczeniem tylko za pośrednictwem chrząkania i złośliwego spojrzenia. Była to rola trudna, zupełnie pozbawiona scen dialogowych, ale dzięki Haigowi wybrzmiała jako jedna z najlepszych w filmie. Ralph nie potrzebował słów. Wystarczył mu sam specyficzny chód, ubiór, mimika twarzy i odgłosy, aby zaznaczyć swoją obecność w domostwie państwa Merrye. Ciekawe jest to, że z całej rodzinki to właśnie Ralph budzi nasze współczucie. Mimo najbardziej postępującego upośledzenia wydaje się paradoksalnie najbardziej ludzki, podczas gdy jego siostrzyczki to w gruncie rzeczy nic więcej, jak tylko zwyrodniałe lolitki. Ralph mimo swoich morderczych zapędów wydaje się najbardziej zagubiony, a w efekcie też, najbardziej nam bliski. Z kolei sam film, mimo makabrycznej otoczki, pozostawał do końca czarną komedią, która najbardziej krwawe sceny umieszczała poza kadrem. Jak słusznie punktował Calum Waddell: „podczas gdy filmy inspirujące się Psychozą (1960), starały się być poważne i przerażające, Spider Baby robiło rzecz dokładnie odwrotną, świadomie żartując z horroru i zachęcając publiczność do tego samego – śmiechu wraz z wieloma dziwacznymi osobistościami na ekranie”. Gdy zaś samego reżysera zapytano o to, jak wpadł na pomysł tej przedziwnej historii, odpowiedział krótko: „Nie pamiętam. Chciałem po prostu nakręcić coś z Sidem Haigiem”. Czy można znaleźć lepszy dowód na chemię łączącą tą dwójkę? Sid i jego ekranowa siostra Beverly Washburn (Elizabeth Merrye) mieli powrócić na planie innego filmu Hilla – samochodowego Pit Stop (1969).
Mimo że kalendarz aktora w tamtym okresie zapełniały głównie produkcje niszowe, próbował on przedostać się i do kina głównego nurtu. W efekcie charakterystyczną gębę Sida możemy zobaczyć gdzieś w tle takich filmów, jak chociażby Zbieg z Alcatraz (1967), Diamenty są wieczne (1971) czy debiutanckim obrazie George’a Lucasa THX 1138 (1971). Co by jednak nie mówić, to właśnie paskudne filmy prosto z grindhouse’owskich kin szczególnie Haiga sobie upodobały. Tym bardziej, że początek lat siedemdziesiątych był okresem prężnego rozwoju podgatunków kina eksploatacji, które dawały zielone światło twórcom dostarczającym widowni ekstremalnych doznań. Rezultatem tego Sid w ciągu zaledwie czterech lat pojawił się w takich kultowych filmach, jak Wielki dom lalek (1971), The Big Bird Cage (1972), Czarna mama, biała mama (1973), Coffy (1973) czy Foxy Brown (1974).
Pierwsze dwa to próba zmierzenia się Jacka Hilla z nurtem women in prison, opowiadającym historie więzionych kobiet, które są wykorzystywane seksualnie i fizycznie, zwykle przez sadystycznych strażników. Szczególnie pamiętna jest jedna ze scen w Wielkim domu lalek, gdzie Sid zagrał Harry’ego, obwoźnego sprzedawcę, sprzedającego swój towar w kobiecym więzieniu. Któregoś dnia spotyka pod celą bezwzględną i stanowczą Collier (Pam Grier), więźniarkę stojącą na czele grupy planującej ucieczkę. Kobieta nie mając gotówki, którą mogłaby zapłacić za paczkę papierosów, decyduje się na zapłatę… w naturze, doprowadzając do przedziwnego zbliżenia pomiędzy kratami. To Grier sprawuje kontrolę nad całą sytuacją, sprowadzając męskie pożądanie do poziomu swoistego rodzaju farsy. Sama aktorka swoją pozycję gwiazdy kina eksploatacji podsumowała po latach w taki sposób: „W tamtych latach niewiele kobiet chciało robić numery kaskaderskie. Bały się broni i nie chciały jej nosić. Niezbyt wiele kobiet pozwalało też na to, aby rzucać nimi po pokoju czy z klifu. A oni do mnie: pozwólmy jej na to, ona uwielbia robić szalone rzeczy. Podpalmy ją! Kochali te numery”.
Do ponownego spotkania Pam z Sidem doszło na planie The Big Bird Cage, który opowiadał podobną historię, co Wielki dom lalek. Haigowi przypadła w udziale rola Django – przywódcy grupy rewolucjonistów, który jednak nie wydaje się być zainteresowany rozpoczęciem rewolucji. Lokalnych bogaczy okrada głównie po to, aby móc dalej żyć swoim idealnym, beztroskim życiem w dżungli u boku seksownej, ale i bezwzględnej dziewczyny Blossom, którą zagrała Pam Grier. Jak możemy przeczytać w książce Waddella, „z zarośniętą brodą, wyluzowanym stylem bycia i specyficznym ubiorem, Django wygląda bardziej jak hipis, niż wojownik o wolność w typie Che Guevary”. W końcu jednak, w imię tej właśnie wolności, decyduje się na przeniknięcie wraz z Blossom do kobiecego karceru, a następnie wyzwolenie torturowanych tam zatrzymanych. Wśród których jest Terry (Anitra Ford) – dziewczyna, która w jednej z pierwszych scen filmu została zatrzymana przez policję w trakcie akcji przeprowadzonej przez Blossom i Django. Na drodze do celu, samozwańczy rewolucjoniści będą musieli przybrać nowe tożsamości. Cała ta przemiana wygląda szczególnie brawurowo w wykonaniu Haiga, który porzuca luzacki styl na rzecz militarnych ubrań. Do swojego zachowania dorzuca mocno przegięty sznyt po to, aby wkupić się w łaski strażnika homoseksualisty i zacząć pracę tuż u jego boku. Aż do finalnej „rewolucji”. Django to wyjątkowo barwna rola, wyciągająca na wierzch komediowy talent Haiga, a także jego niepowtarzalną zdolność do przeistaczania się w zupełnie różnych bohaterów, których jedyne co łączy, to piętno pewnego rodzaju szaleństwa. Omar z filmu Coffy różni się od Django, zarówno fizycznie, jak i charakterologicznie, a w tym szaleństwie idzie o krok dalej. Beztroski rewolucjonista pozwolił Haigowi na luz i humor, z kolei brutalny cyngiel z hitu kina blaxploitation udowodnił, w jak bezwzględnego, a jednocześnie groteskowego zwyrodnialca aktor potrafi się przeistoczyć. Gdy w jednej ze scen w okrutny sposób uśmierca alfonsa i narkotykowego bossa, ciągnąc go za swoim samochodem, słychać tylko jego opętańczy śmiech. Kiedy po wszystkim, jak gdyby nigdy nic, wychodzi z pojazdu, nie daje po sobie poznać, że właśnie z niebywałą przyjemnością kogoś zamordował.
Lata siedemdziesiąte były zdecydowanie najłaskawsze dla Sida. Nie tracił nic ze swojej brawury jako Ruben – wystylizowany na kowboja i uwielbiający dzikie seksualne przygody przywódca gangu z Czarnej mamy, białej mamy, dołożył swoje trzy grosze również na planie kolejnego filmu Hilla, czyli Foxy Brown. Chociaż tam, jak przyznawał sam Hill, dostał jedynie niewielką rolę. Kolejne lata przynosiły głównie występy telewizyjne i coraz mniej znaczące wybory kinowe. Złota era kina eksploatacji powoli odchodziła w zapomnienie, a wraz z nią Sid, jeden z wielu charakterniaków, którzy musieli znaleźć dla siebie nowe miejsce. Lata 80. obfitowały w kiepskie horrory klasy Z, które mogłyby stanąć w szranki o tytuł najbardziej absurdalnej fabuły na świecie. Chociaż Sid, od zawsze wygodnie umoszczony w świecie taniego, głupawego, ale pełnego uroku kina, wydawał się znajdować w nich spełnienie. Warto pamiętać szczególnie o wyprodukowanej przez Rogera Cormana Galaktyce grozy (1981), kampowym horrorze powstałym na fali popularności Obcego (1979). Jednym z najbardziej pamiętnych momentów jest ten, gdy Sid atakowany jest przez własną odciętą rękę, czy nieprawdopodobna scena seksu z gigantycznym robakiem. Film ze względu na fabularne absurdy ogląda się dzisiaj z ironicznym uśmiechem na twarzy, ale nie można odmówić mu świetnej strony wizualnej, przy której, jak się okazało, pracował James Cameron.
Po jakimś czasie miało się okazać, że nawet miłość do tej roboty nie uchroni Haiga przed wyczerpaniem. Zmęczony graniem wciąż tych samych mięśniaków, zdecydował się porzucić aktorstwo na rzecz… hypnoterapii. Wszystko to trwało aż do 2000 roku, kiedy to trafił na plan Domu 1000 trupów (film miał wejść do kin dopiero trzy lata później), w groteskowym makijażu i stroju klauna, z pełnym zestawem przegniłych zębów i psychopatyczną rodzinką u boku. Kapitan Spaulding jest okrutny, wulgarny, ale i przerażająco zabawny. To nie tylko ikona sama w sobie, ale i hołd złożony ikonom kina grozy. Nie bez powodu to właśnie on, w pierwszej części trylogii, wprowadza nieświadomych głównych bohaterów do pokręconego świata zbrodni. Najpierw w formie wycieczki po muzeum poświęconym najsłynniejszym amerykańskim mordercom, później do jego realistycznej wersji, czyli domostwa Firefly’ów. Jest obleśnym typem aż do samego końca, ale i tak wzbudza większą sympatię, niż ci irytujący jankesi z wielkiego świata. Najważniejsze jest jednak to, że pomimo stosunkowo ciężkiej charakteryzacji, Kapitan Spaulding pozostaje pełnokrwistą, wielobarwną i pełną werwy postacią, której nie określa sama fizyczność. Dzięki temu jest w stanie uniknąć losu wielu innych filmowych klaunów, jakich bardzo łatwo zaszufladkować jako groteskowe dziwadła, o których można szybko zapomnieć.
Dzisiaj pozostaje jedynie żałować, że na przestrzeni kilku dekad, tak niewielu reżyserów dostrzegło olbrzymi potencjał drzemiący w Sidzie, aktorze który potrafił być zarówno przerażająco zabawny, jak i do szpiku kości przerażający. Na przestrzeni lat sprawdzał się znakomicie zarówno wtedy, gdy na swoich barkach musiał dźwigać całą historię, jak i w rolach epizodycznych. Potrafił zachwycać i jako upośledzony umysłowo duży dzieciak, jakoi makabryczny klaun. Był aktorem całkowicie oddanym temu co robi. „Jeśli nie pasjonujesz się tym, co chcesz robić, nie będziesz w tym dobry” – mówił. Na przekór tym, którzy chcieliby deprecjonować jego dokonania, przekonywał: „Każdy film, który nakręciłem, ma szczególne miejsce w moim sercu”. Sid Haig – straszny, ale i nostalgiczny. Kochający kino, a przede wszystkim kinomanów zakochanych w kinie. No i co dzieciaku, nadal nie lubisz klaunów?
Źródła:
Świat Rogera Cormana (2011, reż. Alex Stapleton)
Calum Waddell, Jack Hill: The Exploitation and Blaxploitation Master, Film by Film (2009)
Entuzjastka kampu, horrorów i kociego futra. Po godzinach marzy o wynalezieniu wehikułu czasu, który przeniósłby ją do obskurnych kin na nowojorskim Times Square z lat 70. Jej życiową misją jest zaszczepienie w widzach miłości do dziwności.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis