Wściekły tłum
W 1973 roku Egzorcysta w reżyserii Williama Friedkina wstrząsnął widownią na całym świecie, wziął szturmem box office przynosząc Warner Bros rekordową wtedy sumę ponad 440 milionów dolarów zysku, a dziś uchodzi za jeden z najbardziej przerażających filmów grozy w historii. Sukces artystyczny i, co ważniejsze, komercyjny musiał oznaczać powstanie sequelu. Początkowo Friedkin wraz ze scenarzystą i autorem oryginalnej powieści, Williamem Peterem Blatty’m, zastanawiali się, jak takowy mógłby wyglądać. Bardzo szybko zdali sobie jednak sprawę z tego, że porywają się z motyką na słońce i nie zdołają przebić fenomenu pierwszego filmu. Dla włodarzy Warnera ich zdanie nie miało znaczenia. Zwłaszcza, że konkurencyjne 20th Century Fox w 1976 roku wypuściło Omen Richarda Donnera.
Jak wiadomo, film o dziecięcym Antychryście również rozbił bank przynosząc olbrzymie zyski. Co więcej, były to czasy, kiedy horror satanistyczny cieszył się popularnością. Nic więc dziwnego, że Warner chciało nie tylko zarobić na trendzie, ale jeszcze szybko odpowiedzieć na konkurencyjny film. Tak więc zatrudniono Johna Boormana, by nakręcił to, co dziś znamy jako Egzorcystę II: Heretyka. Z jednej strony można pomyśleć, że była to rozsądna decyzja, wszak ten twórca miał na swoim koncie takie klasyki, jak Zbieg z Alcatraz (1967) czy Uwolnienie (1972), z drugiej jednak był to człowiek, który nie tylko nienawidził pierwszego Egzorcysty, ale który wówczas zasłynął jeszcze ze wsadzenia Seana Connery’ego w czerwone majty w kuriozalnym Zardozie (1974).
Pierwsza, robocza wersja Egzorcysty II trwała aż trzy godziny i zawierała liczne sceny z użyciem efektów specjalnych (większość zginęła na stole montażowym). Gotowy do puszczania w kinach film został najpierw pokazany Williamowi Friedkinowi. Porównał on przyjemność z oglądania go do obserwacji wypadku na ulicy, z kolei Johna Boormana nazwał obłąkanym umysłem. Z kolei William Peter Blatty przyznał, że w kinie był pierwszą osobą, która śmiała się podczas projekcji. Wtórowała mu zresztą publiczność, która podczas jednego z seansów miała rzucać różnymi rzeczami w ekran. Nie sposób też pominąć anegdoty opowiedzianej przez Friedkina o pierwszym premierowym pokazie Egzorcysty II. Dwaj najważniejsi włodarze Warnera przyjechali do kina i odprawiwszy swoje limuzyny weszli na salę kinową. Po ok. dziesięciu minutach jeden z członków widowni wstał wołając: „Ludzie, którzy nakręcili tę kupę gówna, są w tym pokoju!”. Siedzący na samym tyle sali producenci wybiegli z kina, niestety wcześniej pozbawili się środków transportu, co zmusiło ich do pieszej ucieczki wzdłuż ulicy przed rozwścieczonym tłumem.
Szaleniec za sterami
Z obsady poprzedniego filmu tylko trzy osoby były tak naprawdę zainteresowane udziałem w sequelu. Lindę Blair zainteresował pierwotny scenariusz Williama Goodharta, na powrót zgodzili się także Max von Sydow jako ojciec Merrin i Kitty Winn jako Sharon – opiekunka Regan. Co innego z Ellen Burstyn, którą w roli matki Regan McNeal miała zastąpić Louise Fletcher (warto tu zaznaczyć, że Fletcher była jedną z aktorek ubiegających się o rolę w castingu do pierwszego Egzorcysty).
Do roli dr. Taskin pierwotnie planowano zatrudnić mężczyznę, rozważano do tej roli takie osobistości jak Christopher Walken, David Carradine czy Gene Wilder. Nikt z nich jednak nie spełniał wymagań twórców. W końcu postanowiono z doktora uczynić kobietę, dać go do odegrania Fletcher, z kolei matkę Regan zastąpić postacią Sharon. Podobnej zmianie uległ ojciec Lamont – pierwotnie młody ksiądz został odpowiednio postarzony, żeby pasował do Richarda Burtona. Burton, rozwodzący się wówczas kolejny raz z Elizabeth Taylor i wpadający w coraz większy nałóg alkoholowy, przyjął rolę tylko dlatego, aby móc wystąpić później w Equus (1977) produkowanym przez Columbia Pictures.
Choć producenci potrafili obejść się bez Friedkina i Blatty’ego, to jednak trzeba im oddać, że początkowo poważnie podchodzili do produkcji Egzorcysty II, wszak posadę reżysera proponowali samemu Stanleyowi Kubrickowi. Odrzucił on jednak propozycję, twierdząc, że aby stworzyć godną kontynuację, trzeba by pójść jeszcze dalej z brutalnością i makabrą. Drugim typem na to stanowisko, z jakiegoś szalonego powodu, okazał się wspomniany John Boorman. Scenariusz napisać miał William Goodhart i jego pierwotna wersja (ta, która tak bardzo podobała się Lindzie Blair) bazować miała na teoriach Pierre’a Teilharda de Chardin, będąc przy tym o wiele bardziej metafizycznym i intelektualnym doświadczeniem. Sam reżyser, wyrażający niejednokrotnie swoją niechęć do oryginału planował nakręcić coś bardziej od niego „pozytywnego”, żeby nie powiedzieć – jego antytezę. Zastanawia więc fakt, że postanowił on namówić Goodharta do przepisania całości. Gdy ten odmówił, Boorman wraz z Rospo Pallenbergiem zrobili to za niego. Pomijając fakt, że pomysły Boormana były absurdalne. W wywiadzie udzielonym dla Scream Factory Linda Blair wspominała, że jedną z jego fanaberii była scena, w której Regan stepuje. Przepisywał on całość aż pięć razy, w dodatku w czasie, gdy wiele scen zostało już nakręconych.
Atmosfera na planie była napięta nie tylko za sprawą reżysera, ale także Richarda Burtona, który – jak wspomina Blair – zaczynał dzień zdjęciowy na trzeźwo, by pod koniec być kompletnie zalanym. A ponieważ nie mógł zapamiętać swoich kwestii, wszędzie miał poprzyklejane kartki ze wskazówkami, co tłumaczy, czemu jego postać tak często nerwowo omiata wzrokiem pomieszczenia, w których jest. Nie była to maniera aktorska, po prostu pijany Burton szukał kartki z kwestią, którą miał w danym momencie wypowiedzieć. Produkcja napotkała po drodze jeszcze inne problemy. Między innym studio nie dostało pozwolenia na kręcenie w którejkolwiek z potrzebnych lokacji, nie pozwolono im kręcić nawet w domu z poprzedniego filmu. Trzeba było więc wznieść plany wewnątrz studia, co pochłonęło miliony dolarów budżetu. Trudno też pominąć niesławną scenę na dachu, w której Linda Blair została postawiona na samym skraju bez jakiegokolwiek zabezpieczenia.
Skutki katastrofy
Ironia losu polega tu na tym, że o ile pierwszy Egzorcysta odniósł gigantyczny sukces i niemal z miejsca stał się ponadczasowym klasykiem, premiera Heretyka porównywalna jest do katastrofy. Mówimy w końcu o prawdziwych zamieszkach, które wybuchały w kinach. Sytuacja wyglądała tak źle, że John Boorman jeździł później od kina do kina i przemontowywał dwukrotnie każdą z kopii filmu. Tym oto sposobem marka została całkowicie unicestwiona i wróciła do łask dopiero w 1990 roku za sprawą Egzorcysty III: Legionu. Żeby było zabawniej, był to sequel całkowicie ignorujący istnienie swojego poprzednika.
Mimo tych wszystkich dość skrajnie negatywnych opinii, pojawiło się kilka głosów broniących Egzorcystę II, m.in. pozytywnie wypowiadali się na jego temat Martin Scorsese i Robert Rodriguez. Ja sam nie odmówię Heretykowi tego, że wizualnie prezentuje się znakomicie. Czego by o Boormanie nie mówić, widać, że ma on zamiłowanie do budowania specyficznej, z lekka onirycznej atmosfery. Sceny nakręcone w Afryce to małe arcydzieło pod względem zdjęć i scenografii – niezależnie od tego jak idiotycznie wygląda James Earl Jones w stroju szarańczy, albo jak kuriozalny wydać się może kościół zbudowany na stromej górze – od tego wszystkiego bije duszna atmosfera, a niektóre z kadrów zasługują na obramowanie i powieszenie na ścianie. Również sceny, w których zaciera się granica między rzeczywistością a hipnotycznymi wizjami mogą zdobyć sympatię widza pomysłowym montażem.
Źródło problemu tkwi w scenariuszu. Ile w tym winy Boormana, nie da się dziś określić. Osobiście nie miałbym nic przeciwko odejściu od klimatu poprzednika, gdyby to, co dostajemy w zamian miało jakąkolwiek wartość. Z planowanych przez Goodharta aspektów metafizycznych zostały tylko ledwie widoczne szczątki, przysłaniane jeszcze przez tony kiczu i absurdu. Sama konwencja filmu jest pozbawiona jakiejkolwiek spójności – wędruje w rejony science-fiction (maszyna do synchronizowania jaźni), filmu psychologicznego (fascynacja ojca Lamonta demonem), i jeszcze gdzieś w tym wszystkim jest coś surrealistycznego, z pogranicza jawy i snu. I im dalej w las, tym częściej widz zadaje sobie pytanie „ale co to właściwie ma wspólnego z Egzorcystą?” Co z tego, że realizacyjnie całość prezentuje wysoki poziom, skoro sama koncepcja niektórych scen tonie w idiotyczności?
W 2005 roku w jednym z wywiadów Boorman stwierdził, że jego film nie jest wcale taki zły, po prostu nie sprostał oczekiwaniom widowni – „Jest tam ta dzika bestia, którą jest publiczność. Zbudowałem arenę, po prostu nie wrzuciłem do niej wystarczającej ilości Chrześcijan.” I o ile mogę zrozumieć tu dumę urażonego artysty, tak prawdą jest, że wszystko, co złe, jest w dużej mierze jego winą. Będąc, bądź co bądź, wprawionym reżyserem tutaj najwyraźniej nie miał zielonego pojęcia, co robi. Niejednokrotnie wykazywał się brakiem profesjonalizmu. I sfrustrowało to nie tylko widownię, ale wcześniej całą obsadę, na czele z Lindą Blair. W końcu zgodziła się ona wystąpić w filmie, który nigdy nie miał tak naprawdę powstać.
Źródła:
Urodzony 13 grudnia 1996 roku. Ukończył technikum ekonomiczne, zyskując dyplom technika. Absolwent filologii polskiej I stopnia na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach. Obecnie student kulturoznawstwa II stopnia na tej uczelni. Pisarz-amator i poeta. Miłośnik kina, w szczególności horrorów.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis