Jakiś czas temu, buszując po babcinym strychu, trafiłem na stare, pokryte kurzem pudło z książkami. Jakież było moje zdziwienie, gdy pod zabrudzonymi, pokrytymi pajęczyną grzbietami Prusa, Sienkiewicza, Dostojewskiego, Tołstoja i Żeromskiego leżała Ona – niewielka i niewinna. Ukryta jak wstydliwe wspomnienie. „Światłości mojego życia, ogniu moich lędźwi. Grzechu mój, moja duszo”. Emmanuelle.
A wszystko zaczęło się od nudy. W 1957 roku, przebywająca w Bangkoku 25-letnia Marayat Rollet-Andriane, żona francuskiego dyplomaty, pod pseudonimem Emmanuelle Arsan wydaje swój pamiętnik – Emmanuelle L’Anti-vierg. Opis erotycznych przygód młodej kobiety szokuje purytańską Europę, a rząd francuski wstrzymuje sprzedaż powieści. Oczywiście zakazany owoc ma najsłodszy smak. Książka szybko zyskuje swoich wielbicieli nie tylko wśród amatorów literackiej pulpy, ale – jak się okazuje – również w środowisku filmowym. Na ekranizację musimy jednak czekać do roku 1969, w którym to włoski reżyser Cesare Canevari realizuje luźno inspirowany powieścią film A Man for Emmanuelle (Io, Emmanuelle) z Eriką Blanc w roli tytułowej. Nie jest to jednak początek słynnej serii. Ta bowiem rozpoczyna się w 1974 roku za sprawą filmu Justa Jeackina – Emmanuelle, z jedyną słuszną Sylvią Kristel.
„Jestem ubrana w delikatną, przypominającą bieliznę sukienkę, do połowy moich ud, z cienkimi ramiączkami. Siedzę i uśmiecham się. Mam 20 lat i całą bezczelność tego wieku, chęć zdobycia świata. Korzystam z nudnego pytania o moją edukację i pochylam powoli ramię tak, by spadło ramiączko. Potem drugie. Cały czas mówię. Lekko chłodne powietrze usztywnia moje piersi. Moja swoboda wytwarza wrażenie, że ciało jest wciąż ubrane, choć wszystko zostało już odkryte. Rzuciłam komisję na kolana. Niektórym z nich wyszły na wierzch czubki języków… To było dziwne, bo jestem dość pruderyjną osobą” – wspominała po latach przesłuchania do roli. Po premierze aktorka z dnia na dzień stała się gwiazdą, ikoną seksu i wolnej miłości. Podobno równolegle w trakcie kręcenia serii zagrała w co najmniej dwudziestu innych filmach erotycznych.
Historia młodej kobiety, która – podczas pobytu w Tajlandii – za sprawą włoskiego arystokraty poznaje świat zmysłowych przyjemności, poróżniła również środowiska feministyczne. „Francuskie feministki narzekały, że Emmanuelle uprzedmiotowiała kobiety, była obiektem męskich fantazji. Ale japońskie feministki były zachwycone – były przekonane, że to Emmanuelle tu dominuje – szczególnie dzięki scenie, w której wspina się na męża. Wszystkie Japonki wstawały i biły brawa”.
Pomimo kulturowej prowokacji i szerokich dyskusji, nie był to pierwszy obraz, który wprowadził odważną nagość na salony (dwa lata wcześniej niemałej rewolucji dokonało Głębokie gardło Gerarda Damiano), jednak to Jeackin udowodnił, że można sensownie połączyć erotykę z kinem głównego nurtu. W przeciwieństwie do filmu Damiano, Emmanuelle po prostu dobrze się ogląda. Ma prostą, lecz wciągającą historię, sympatyczną bohaterkę, piękne, lekko oniryczne zdjęcia Richarda Suzuki i muzykę – odpowiedzialnego również za nieśmiertelny motyw z Love Story (1970) – Francisa Lai. Jako film traktujący o seksie jest niezwykle subtelny i wyważony w środkach. Nastrojowy i uwodzący – nawet 30 lat po premierze. Za dowód niech świadczą słowa matki Kristel, która po latach przyznała: „Gdybym wiedziała, że to takie przyzwoite, poszłabym do kina dwie dekady temu”.
Na powodzenie filmu Jeackina złożyło się zapewne kilka czynników. Reklamowany jako artystyczne porno był pierwszym filmem kategorii X dystrybuowanym przez słynną Columbia Pictures (tagline wymyślony przez samego prezesa brzmiał: „X was never like this”). Do kin pchano się drzwiami i oknami. W samej Francji sprzedano prawie 9 milionów biletów. Był to też pierwszy obraz dla dorosłych włączony do regularnego obiegu kinowego w Wielkiej Brytanii (oczywiście po odpowiednich zabiegach cenzorskich). Emmanuelle padła również na podatny grunt rewolucji obyczajowej. Zza oceanu nadciąga fala buntu przeciwko konserwatywnym normom i nakazom, a z półek księgarni znikają kolejne egzemplarze dzieł Freuda. Wzrasta zainteresowanie ludzkim ciałem i seksualnością, popularność zyskuje nudyzm i naturyzm szerząc tolerancję dla nagości, a feminizm ma się lepiej niż kiedykolwiek (druga fala feminizmu).
Ten stan rzeczy odzwierciedla się oczywiście w kinie – również artystycznym. W Europie swoje szlagierowe dzieło tworzy Pier Paolo Pasolini (niemal równo z Emmanuelle wychodzi łamiące wszelkie normy Salo, czyli 120 dni Sodomy), a za oceanem w pełni rozkwita twórczość mistrzów „złego smaku” – Johna Watersa i Russa Meyera. Wielkim powodzeniem zaczynają cieszyć się włoskie filmy giallo, których częstymi wyznacznikami stają się nagość i perwersja, a do głosu dochodzi też francuski reżyser Jean Rollin, seryjnie produkując wampiryczne horrory erotyczne (w 1988 Rollin zostanie reżyserem Emmanuelle 6). Już dekadę wcześniej kino eksploatacji zyskuje nieślubnego brata w postaci sexploitation, które na przełomie lat 60/70 osiąga swoje szczyty. To również wtedy powstają najsłynniejsze tytuły Jesusa Franco – Wampiryczne lesbijki (1971), Dziewica wśród żywych trupów (1973) czy Ona zabija w ekstazie (1971). Co więcej, królujące na ekranach kino brudu, seksu i przemocy zyskuje sprzymierzeńców wśród krytyków filmowych, którzy zgodnie punktują nonszalancką dynamikę i rewolucyjne w swojej naiwności podejście do materii języka filmowego. Na Emmanuelle przychylnie spojrzał choćby Roger Ebert, legenda amerykańskiej krytyki oraz fan (a później współpracownik) Russa Meyera, pisząc w recenzji: „(…) w swoim gatunku (soft-core’owy ślizgacz) jest to film bardzo udany: pięknie sfotografowany w bujnych plenerach Tajlandii, przepełniony postaciami atrakcyjnymi i intrygującymi, ozdobiony sugestywną, droczącą się z widzem, muzyką. Teraz, kiedy hardcore porno stało się passe, ulgę przynosi obejrzenie filmu, który porzuca ginekologię i powraca do pewnego seksownego wyrafinowania”.
Sukces Emmanuelle pociągnął za sobą lawinę kolejnych, w olbrzymiej większości bardzo słabych, części. Już rok po premierze jedynki wychodzi Emmanuelle 2 (Emmanuelle: L’antivierge). Zmienia się ekipa. Jeackina zastępuje duet Leroi – Giacobetti, a za kamerą staje Robert Fraisse (w 1992 sfotografuje znakomitego Kochanka Annauda). Główna bohaterka tym razem doznaje rozkoszy w Hong Kongu, a jej obiektem zainteresowania zostaje przystojny przyjaciel męża. Emmanuelle nie jest już niewinną dziewczyną, lecz dojrzałym, świadomym swojego piękna i seksualności, wampem. Pomimo dłużyzn i wiejącej nudy – spowodowanej głównie jednowymiarowością historii – jest to być może najpiękniejsza erotycznie część, lecz jednocześnie najbardziej odważna i sugestywna (genialna scena masażu czy seksu z pewnym wytatuowanym mężczyzną). Zmiana krajobrazu wyzwala ciemne, ziemiste barwy, co znacząco wpływa na nastrój opowieści, który staje się nieco bardziej tajemniczy i duszny. Fraisse pozbawia obraz specyficznej aury odrealnienia, co mi osobiście przynosi na myśl wygnanie z raju. W pewnym momencie pojawia się nawet Laura Gemser, znana z późniejszego, już mniej subtelnego, ocierającego się o regularne porno cyklu Czarna Emanuelle (nie jest to oficjalna odnoga serii, stąd pisownia przez jedno „m”).
W 1977 roku powstaje trzecia część o wymownym i proroczym tytule Żegnaj, Emmanuelle (Good-bye Emmanuelle). Bohaterka rozważa porzucenie dotychczasowego, rozwiązłego stylu życia na rzecz spokojnej wegetacji u boku jednego wybranka. Film wpada w koleiny moralizatorstwa (wyzwolenie seksualne nie prowadzi do niczego dobrego!), twórcy mylą erotykę ze zwykłą nagością, Sylvia Kristel ścina włosy na krótko, a całość pozbawiona jest wcześniejszej lekkości i pomysłowości. Akcja zostaje przeniesiona na wyspy Seszele, przez co obraz wizualnie przypomina jakąś nieudolną parodię tropikalnego Bonda. Mając w pamięci pierwsze dwie odsłony, trójka robi wrażenie marnych popłuczyn po deserze.
O ile do tej pory filmy wychodziły jak z armaty, tak na kolejną, czwartą odsłonę, fani musieli czekać aż siedem lat. Sylvia Kristel postarzała się, co skłoniło twórców do przeprowadzenia jednej z najgłupszych metamorfoz w historii kina: oto Emmanuelle – tym razem w Ameryce Południowej – poddaje się operacji plastycznej, która zmienia ją w młodszą o kilkanaście lat modelkę i… dziewicę. Sylvia żegna się z serią, a w jej miejsce wchodzi kompletnie bezpłciowa szwedzka modelka Mia Nygren. Momentami film sprawia wrażenie ironicznej komedii, z naciskiem na „wrażenie”. Jedyny plus to kultowa, przypominająca odrzut z Tarzana, scena seksu w deszczu i błocie – niestety w wersji kinowej mocno pocięta. Cóż, jeśli mam pisać źle, to lepiej nie pisać wcale.
Po słynnej pierwszej części cyklu teoretycznie najciekawszą jest część piąta. Dlaczego? Ponieważ jest to rzekomo film naszego rodzimego Waleriana Borowczyka, uznanego w świecie pioniera animacji i barona artystycznej erotyki. Oficjalnie Borowczyk twierdzi jednak, że za reżyserię odpowiada jego asystent, a on sam jedynie podpisał się w czołówce ze względów produkcyjnych. Podobno dystrybutorzy zgodzili się wyłożyć pieniądze na zrealizowaną w 1987 roku Emmanuelle 5, bo miał to być „film Waleriana Borowczyka”. Kiedy ten jednak wycofał się z roboty, producent ubłagał go za odpowiednią sumę, żeby użyczył chociaż nazwiska. Walerian się zgodził i tak powstał koszmarny tworek Steva Barnetta. Nie pozostało nic z chytrych pomysłów Mistrza na podjęcie egzystencjalnych pytań o naturę człowieka i skonfrontowania seksualnej wolności z ciasnymi ramami kulturowymi. Zamiast tego dostajemy kilka bezmyślnie nakręconych i fragmentarycznie zmontowanych scen seksu (owłosione pośladki, tryskający szampan…) i pierwowzór Call on me Erica Prydza. Co w fabule? Emmanuelle zostaje porwana ze swojego jachtu w Cannes i sprzedana do haremu arabskiego szejka. Są tacy, którzy doszukują się w tym inspiracji markizem de Sadem. Ja nie.
Pora skończyć to wyliczanie. Seria o Emmanuelle to obok Bonda prawdopodobnie najdłuższy tasiemiec w historii kina. Filmweb pokazuje 45 powiązań, a kto wie, o ilu nawet nie słyszeliśmy. Warto wspomnieć, że powstały również takie odjazdy jak Emmanuelle: Królowa galaktyki (1994), w którym ikona seksu – tym razem w postaci gwiazdki Słonecznego patrolu Kristy Allen – zostaje porwana przez kosmitów, a nawet Emmanuelle vs. Dracula (2004), którego osobiście nie mam zamiaru oglądać. Śmiało można powiedzieć, że pierwsza część tej różowej telenoweli zmieniła kino i wpłynęła na kulturę popularną równoważąc nieco świadomość i podejście przeciętnego odbiorcy co do obecności seksu w mainstreamie. Oficjalne (!) dane mówią, że film do tej pory obejrzało 650 milionów widzów. Kto wie, ilu znakomitych erotyków byśmy nie doczekali, jeśli nie klasyk Justa Jeackina z 1974 roku. Czy powstałyby takie produkcje, jak Intymność (2001) Patrice’a Chereau lub Anatomia piekła (2004) Catherine Breillat? A może i naczelny magnat włoskiej erotyki – Tinto Brass – nie byłby tak odważny? Ba! Pomyślcie, czym jest dla kultury Emmanuelle, skoro jeden z książkowych egzemplarzy leży na strychu starszej kobiety z małej polskiej wsi.
1 Trackback / Pingback