[Fest Makabra 1] Zombie express (2016)

Pod koniec stycznia na ekrany polskich kin wjechał Zombie express, koreański horror pokazany na zeszłorocznym festiwalu w Cannes. Ci, którzy jeszcze go nie widzieli, będą mieli okazję nadrobić zaległości podczas dziewiczej edycji przeglądu Fest Makabra.

Mimo że na pierwszy rzut oka może wydawać się to zaskakujące, to jednak słynny francuski festiwal, kojarzący się na ogół z zupełnie innym typem produkcji, wylansował również wiele znakomitych tytułów z pogranicza kina grozy. Wystarczy sięgnąć pamięcią kilka lat wstecz, aby w canneńskich repertuarach znaleźć takie późniejsze wielkie hity, jak Coś za mną chodzi (2014), Green Room (2015), Labirynt Fauna (2006) czy Oldboy (2003)

Zeszłoroczna edycja szczególnie mocno rozpieściła fanów horrorów. Światło dzienne ujrzały najnowszy film Nicolasa Windinga Refna The Neon Demon, niepokojący koreański Lament, czy chociażby francuski Raw, o którym póki co wiadomo jedynie tyle, że zmusił co wrażliwszych widzów do wyjścia z kina w trakcie seansu. Na tym tle Zombie express może wydawać się dość niepozornym horrorem, któremu bliżej do kina masowego niż tego o artystycznych zapędach. Na szczęście reżyser Sang-ho Yeon miał kilka asów w rękawie i nie pozwolił przejść obok swojego filmu obojętnie.

Pozornie Zombie express jest tylko kolejnym filmem o apokalipsie żywych trupów. W centrum akcji znajduje się Seok Woo, bogaty i przepracowany biznesmen z Seulu, który wsiada do felernego pociągu razem z córką, którą ma odwieźć do swojej byłej żony. Reżyser  całemu wątkowi poświęca tylko tyle czasu, ile trzeba, aby wsadzić swoich bohaterów do tytułowego pociągu i ostatecznie zawiązać akcję. Jest to całkiem słuszna decyzja, bo jak się przekonamy w dalszej części filmu, najsłabszą stroną Zombie expressu są właśnie wątki melodramatyczne.  Mimo że początkowo akcja rozkręca się dość nieśpiesznie, to jednak już od pierwszych minut czujemy, że coś wisi w powietrzu. Docierające początkowo głownie za pośrednictwem mediów i komunikatorów wieści na temat niepokojących wydarzeń z całej Korei, będą jedynie preludium do prawdziwego koncertu szaleństwa, które rozpocznie się wraz z wyjazdem ze stacji.

Pierwszym czynnikiem, który może wyróżniać film Koreańczyka na tle setek podobnych, jest samo umiejscowienie akcji w pędzącym pociągu, w którym grupa wcześniej nieznających się osób będzie musiała połączyć siły, aby wspólnie walczyć z  hordą zombie. Maksymalnie ograniczona, klaustrofobiczna wręcz, przestrzeń znakomicie buduje napięcie, gdy mamy świadomość, że  bohaterowie nie mają dokąd uciec. Różnorodność charakterów i pojawiające się co rusz konflikty dodatkowo utrudniają życie pasażerom. Gwiazdami historii pozostają i tak szalejące zombie, którym bliżej do pędzących stworów z World War Z (2013) niż smętnych „szwędaczy” z The Walking Dead (2010-). Co oczywiście wypada tylko z korzyścią dla filmu.

Sang-ho Yeon do tej pory znany był głównie z produkcji animowanych. Zombie express jest więc jego debiutem w kinie aktorskim. Co prawda, nie pozbawionym wad (warstwa psychologiczna jest osadzona dość mocno na banałach, a postaci nie wychodzą poza ramy klisz), a mimo to jak najbardziej udanym udanym.

Dysponując śmiesznie małym budżetem, szczególnie jeżeli porównamy go z kasą wyłożoną na  wcześniej wspomniany World War Z, Sang-ho Yeon nakręcił jeden z najbardziej widowiskowych zombie-filmów ostatnich lat, który właśnie wtedy gdy najbardziej szarżuje i dociska gaz do dechy, wygląda najlepiej. Efektowne sceny ataków, pomysłowość samej  przemiany w żywego trupa, mogą się podobać. W Zombie express najważniejsze jest nie odkrywanie powodów wybuchu zarazy, ale krwawe rozprawianie się z zarażonymi. Dlatego też ciężkie przedmioty idą w ruch, a krew leje się strumieniami. Dynamiczne sceny z pędzącego pociągu, przeplatane z kadrami zniszczonych i martwych miast, tworzą ciekawy obraz kraju po wybuchu epidemii. Właśnie w takich momentach, film Koreańczyka wspina się na wyżyny kina gatunkowego.

Kiedy bliżej końca, akcja niestety zwalnia tempo, zbaczając w stronę taniego melodramatu. Sytuację ratuje po części sama różnorodność postaci. Pokazano skrajnie odmienne postawy wobec problemu, dzięki czemu nawet w mniej ciekawych momentach film potrafi utrzymać napięcie. W końcu nigdy nie możemy być pewni, kto kogo wystawi na pożarcie zombiakom. Bogaci mogą podejmować decyzję w imieniu większości, a biedniejszym pozostaje się dostosować. Można doszukiwać się tutaj pewnych inspiracji Snowpiercerem (2013) – innym koreańskim hitem opowiadającym o swoistym pociągu-mieście, chociaż Sang-ho Yeon klasowość społeczeństwa, podkreśla dużo bardziej subtelnie niż Joon-ho Bong, nie doszukując się w tym większej metafory. Zombie express do końca ma pozostać przede wszystkim dobrą i efektowną rozrywką. Ze swojego zadania wywiązuje się bardzo dobrze, dostarczając sporo emocji miłośnikom gatunku. Po seansie nasuwa się więc tylko jedno pytanie: czy amerykański remake jest już tylko kwestią czasu?

Entuzjastka kampu, horrorów i kociego futra. Po godzinach marzy o wynalezieniu wehikułu czasu, który przeniósłby ją do obskurnych kin na nowojorskim Times Square z lat 70. Jej życiową misją jest zaszczepienie w widzach miłości do dziwności.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*