Czwarta edycja przeglądu horrorów Fest Makabra trwa w najlepsze oferując jedne z najciekawszych tytułów w swojej dotychczasowej historii. Listę kin, w jakich można je obejrzeć na terenie całego kraju, znajdziecie na oficjalnej stronie oraz fanpejdżu imprezy. A jeśli dalej nie jesteście przekonani, czy chcecie ich skosztować, zapraszamy do lektury naszych czterech mini-recenzji.
Godzina oczyszczenia reż. Damien LeVeck, 2019
Głównymi bohaterami Godziny oczyszczenia są Max i Drew, kumple z dzieciństwa. Obecnie, już jako dorośli ludzie, prowadzą niezwykle popularny na całym świecie kanał internetowy, w którym Max, jako Wielebny Max, przeprowadza na żywo sfingowane egzorcyzmy. Sprawy wymykają się spod kontroli, a całe oszustwo wychodzi na jaw, gdy kolejna „opętana” aktorka zostaje naprawdę nawiedzona przez demona.
Damien LeVeck powraca tutaj do swojego nietuzinkowego pomysłu, który przerobił trzy lata wcześniej w krótkometrażówce pod tym samym tytułem. Historia dwóch gości, którzy nieświadomie igrają z siłami ciemności, to idealnie wyważona mieszanka horroru i czarnej komedii, ze szczyptą społecznego komentarza. Ten ostatni podany jest na szczęście w na tyle ironiczny sposób, że całość nie trąci tanim dydaktyzmem. Co ciekawe, mimo stosunkowo niewielkiego budżetu udało się twórcom wykreować wiele pomysłowych, widowiskowych sekwencji, jak i wybornie parszywych efektów gore. Dzięki temu całość wygląda jak szalone połączenie Egzorcysty (internetowego – na miarę naszych czasów!) i Martwego zła. Na szczęście jednak LeVeck daje widzom coś więcej niż tylko malownicze nawiązania do kultowych przedstawicieli gatunku. Zgrabnie napisanym scenariuszem do końca wodzi za nos, by w finale zaserwować prawdziwe diaboliczne szaleństwo.
Godzina oczyszczenia, mimo parodystycznego wydźwięku, pozostaje więc przede wszystkim horrorem. Niepozbawiona wad, ale nadrabiająca klimatem i zwariowanymi pomysłami, jest więc paradoksalnie nie tylko hołdem dla demonicznych horrorów, ale i idealną opcją dla tych, którzy mają ich już serdecznie dość.
Koko-Di Koko-Da reż. Johannes Nyholm, 2019
Bezgranicznie smutny, ale i dający nadzieję. Baśniowy, ale i mroczny. Mimo otulenia w fantasmagorii, bardzo ludzki, bo dotykający tego, co spotyka każdego z nas: bólu, nadziei, gniewu, miłości i żałoby. Film Johannesa Nylholma opowiada historię młodej pary, która po stracie córki próbuje ułożyć sobie życie na nowo. W poszukiwaniu spokoju ducha, postanawiają wyruszyć na wakacje, które kończą się noclegiem pod namiotem, w samym środku głuszy. Dość szybko okaże się, że będzie to początek (dosłownie!) niekończącego się koszmaru. Koko-di Koko-da sięga po historię starą jak świat, ale dzięki mieszaniu przeróżnych estetyk unika popadnięcia w banał. Nylholm chętnie częstuje czarnym humorem, aby chwilę później popaść w liryczny ton, spoglądając na pogrążonych w smutku, ale i gniewie, bohaterów. Łączy realistyczny ton opowieści o śmierci dziecka z różnorakimi gatunkowymi wstawkami (animacje!) podkreślającymi emocje rodziców, które tak ciężkie są do wyrażenia wprost. Zaplątani nie tylko w czasie, lecz i spirali niezrozumienia, irytują, ale i budzą smutek. Nie tylko z powodu samej tragedii, z jaką się mierzą, ale i sposobu w jaki się z nią mierzą – pełnym chaosu, żalu i winy. Niestandardowa narracja filmu jest w przypadku takiej historii strzałem w dziesiątkę! Chociaż znajdziemy tu podobieństwa do wielu filmów i twórców – choćby sam motyw pętli czasowej został przez kino przerobiony na szereg przeróżnych sposobów – to jednak Nylholm wszystkie te inspiracje traktuje jako budulec swojej unikatowej jakości, a nie sposób na kopiowanie tego, co wszyscy widzieliśmy i bardzo dobrze znamy. Obecność filmu szwedzkiego reżysera w repertuarze tegorocznej edycji Fest Makabry to najlepszy dowód na to, że współczesne kino grozy niejedno ma imię. O jego przyszłość również możemy być spokojni!
Dziewczyna z trzeciego piętra reż. Travis Stevens, 2019
Gdy dom żyje swoim życiem, zaczynają budzić się demony! Przekonuje się o tym Don Koch (w tej roli były wrestler C.M. Punk), który w trakcie remontu nowo nabytej posiadłości odkrywa jej tajemniczą przeszłość, doświadczając przy okazji na własnej skórze serii nadprzyrodzonych zdarzeń! Atmosfera się zagęszcza, a dom, który miał być azylem, zdaje się z każdych stron osaczać bohatera. Dziewczyna z trzeciego piętra to reżyserski debiut Travisa Stevensa, który do tej pory pracował jako producent na planach takich niezależnych horrorów, jak chociażby Starry Eyes (2014) czy 68 Kill (2017). Debiut udany i nietuzinkowy, w którym znajdziemy miejsce i na gotycki horror o nawiedzonym domu, i na thriller erotyczny, a nawet body horror. Oprócz świetnie poprowadzonej fabuły, która zgrabnie miesza konwencje, uwagę zwraca sama konstrukcja domu, który jest tutaj nie tylko miejscem dramatu, ale i jego bohaterem. Widzimy i słyszymy jego oddech, ze ścian, niczym z przeciętych żył, leje się krew, a budulcem całej konstrukcji zdaje się być żywa tkanka. Narastający z każdą minutą schizofreniczny klimat jedynie potwierdza fakt, że Dziewczyna z trzeciego piętra to coś więcej niż tylko kolejny horror o nawiedzonym domu. Redefiniując gatunkowe konwencje przeobraża również samych bohaterów dramatu. Głowa rodziny, przygotowująca dom dla ciężarnej partnerki, to nie kolejny sympatyczny jegomość (chociaż nie brak mu humoru), któremu możemy współczuć krążących po obejściu duchów, ale toksyczny typ, który ma wiele za uszami, o czym tajemniczy dom z chęcią mu przypomni. Błędy przeszłości, tajemnice – życie na amerykańskim przedmieściu jeszcze nigdy nie było tak problematyczne!
Ekstaza reż. Joe Begos, 2019
Zapewne najbardziej psychodeliczny horror roku. Daleki od doskonałości, jednak zawsze co najmnieij intrygujący i zwyczajnie fajny. O ile ktoś lubi ciężką muzykę (Electric Wizard!), nieoczywiste kino gatunku (ciekawa wariacja na temat horroru wampirycznego), wybuchy srogiej przemocy (w pewnym momencie robi się z tego prawdziwy maraton gore) i narkotyczne odjazdy (kamera szaleje tu chwilami jak u Gaspara Noego).
Główną bohaterką jest zadziorna malarka, która, odkąd odstawiła ćpanie, ma problem z weną. A że zalega z czynszem i jej agent nie zamierza już dla niej pracować, postanawia ratować sytuację odwiedzając starego znajomego dilera. Ten sprzedaje jej tajemniczy i niezwykle silny proszek o pięknej nazwie Diablo. Po jego wciągnięciu antybohaterka całkowicie oddaje się seksualno-narkomańsko-alkoholowym zabawom, po których już właściwie nigdy nie wróci do naszej rzeczywistości.
Brud, perwersja i przemoc. Tak bym właśnie streścił Ekstazę. Ta swoista ballada o autodestrukcji przywiodła mi też na myśl kilka klasycznych tytułów: Color Me Blood Red (1965) Hershella Gordona Lewisa, Opętanie (1981) Andrzeja Żuławskiego oraz Uzależnienie (1995) Abla Ferrary. Nie wiem, czy Begos się nimi faktycznie inspirował, ale można w jego dziele odnaleźć elementy, które są w nich kluczowe. (Nie bez powodu film za granicą został określony jako Ferrara przefiltrowany przez Noego.)
Jedynym problemem była dla mnie główna bohaterka. Lub jej odtwórczyni, nie jestem pewien. Babeczka jest bowiem tak antypatyczna, że robi się w końcu irytująca. Rozumiem, że miała być sportretowana możliwie najintensywniej, co bardzo pasuje do charakteru filmu, którego tempo konsekwentnie przyspiesza i z początkowo leniwej opowieści staje się istną jazdą bez trzymanki. Tyle że antybohaterka jest po prostu cały czas prezentowana tak samo / grana na jednej emocji. Brakuje chwil jakiegokolwiek spokoju (momentami strasznie przesadza ze swoją krzykliwością / wieczną złością) i przez to postać bywa nieprzekonująca i męcząca. Szkoda, aczkolwiek i z takim minusem Ekstaza pozostaje wartościowym tytułem. Na listę moich ulubionych filmów roku może nie trafi, ale na listę moim zdaniem najciekawszych na pewno.
Teksty zbiorowe kinomisyjnej załogi i przyjaciół.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis