
Fest makabra lubi zombie kino! Po zeszłorocznym sukcesie azjatyckiego Zombie Expressu (2017), tym razem, dzięki filmowi Noc pożera świat, przenosimy się do Europy, a konkretnie Paryża – zniszczonego przez apokalipsę żywych trupów!
Głównym bohaterem jest Sam, który wybiera się do byłej dziewczyny po swoje rzeczy, trafiając przy tym w sam środek imprezy. Od pierwszej chwili, mając serdecznie dość imprezowiczów, wyrusza na poszukiwania pozostawionych przez siebie skarbów, nie wiedząc jeszcze, że na drugi dzień to nie moralniak będzie jego największym problemem. Obudziwszy się dokładnie w tym samym miejscu, w którym padł poprzedniego wieczora, z przerażeniem odkrywa, że Paryż został opanowany przez hordy wygłodniałych zombie. Przekroczywszy próg mieszkania, będzie musiał rozpocząć prawdziwą walkę o przetrwanie!
W tak przeżartym konwencją nurcie jakim jest zombie horror, świeży punkt wyjścia może być sporym zaskoczeniem. Tym bardziej, że Dominique Rocher, po mocno intensywnym początku, postanowił zrezygnować z efekciarstwa, jakże typowego dla tego typu historii. Zamiast więc dynamicznej akcji rodem z World War Z (2013), dostajemy tutaj dużo egzystencjalnych rozważań prosto z filmów pokroju chociażby klasycznego Ostatniego człowieka na ziemi (1964).
Debiutujący w pełnym metrażu Dominique Rocher postawił wszystko na jedną kartę. Doskonale wiedział, że arthouse’owe zombie kino nie przypadnie do gustu każdemu. Opowiadając bardziej o samotności w obliczu apokalipsy niż o samej apokalipsie, zadaje ważne pytania, zmuszając widza do spojrzenia na tak ograną już tematykę w inny sposób. Nie pyta o to, czy w takiej samej sytuacji poradzilibyśmy sobie z wygłodniałymi hordami truposzy, tylko czy znieślibyśmy dojmującą samotność i absolutny brak kontaktu z drugim człowiekiem? Nie bez powodu protagonista (znakomity Anders Danielsen Lie, widziany ostatnio również w filmie 22 lipca, jako Anders Breivik) w pewnym momencie swojej tułaczki po zniszczonym Paryżu zaprzyjaźnia się (?) z pewnym bardzo nietypowym zombie (zaskakujący występ Denisa Lavanta) wywodzącym się wprost z Romerowskiego Dnia żywych trupów (1985).




Rewelacyjnie w roli Sama wypada norweski aktor, któremu udało się w wyjątkowo intensywny sposób podkreślić cały wachlarz emocji młodego faceta. Od rozczarowania nieudanym związkiem, aż po obezwładniające uczucie paranoi, w zniszczonym świecie, w którym nie znajduje choćby zalążka normalności. Obserwujemy jego losy z rosnącym zainteresowaniem, dostrzegając szczerość w każdym geście aktora. Czy to w sytuacji, gdy próbuje zwabić jak największą grupę żywych trupów szaleńczą grą na perkusji, czy też wtedy, gdy jedynym momentem zwyczajności są dla niego rozmowy ze wspomnianym oswojonym zombie.
Wydawać by się mogło, że hordy zombie stanowią tu jedynie tło dla życiowych rozważań. Na szczęście młody reżyser, wspierany przez speców od scenografii, zadbał i o sferę wizualną swojego filmu. Sceny akcji pojawiają się stosunkowo rzadko, na szczęście nie zawodząc, gdy w końcu możemy je podziwiać. Porządna dramaturgia i świetna charakteryzacja żywych trupów mogą dawać nadzieję na to, że Damian Rocher może jeszcze namieszać w kinie gatunkowym.
Noc pożera świat to może i skromnie zrealizowane, ale za to dobrze przemyślane kino z pogranicza grozy i dramatu, bez pretensji do wielkości. Nie ma tu wyszukanych metafor, ani przełomowej realizacji, jest za to dużo spokoju, pewności i wiarygodnego spojrzenia na otaczający świat. Można by się dopatrywać w filmie Rochera nawiązań do aktualnej sytuacji Francuzów, jednak wszystko podane jest w na tyle subtelny sposób, że nie może być tu mowy o upolitycznieniu przekazu. Historia Sama sprzedaje się właśnie tą bezpretensjonalnością i realizmem. Zombie na ulicach Paryża wyglądają jak prawdziwe zombie, a nie efekty specjalne na green screenie. Klaustrofobiczny klimat historii bohatera, początkowo ograniczonego tylko do czterech ścian, szybko udziela się widzowi. Kwintesencją grozy są tu więc nie tyle efektowne ataki żywych trupów, co stałe uczucie zagrożenia. Z kolei wyważony finał może dawać nadzieję na to, że nawet gdy świat pogrąża się w mroku, wciąż jest w nim dla nas miejsce.

Entuzjastka kampu, horrorów i kociego futra. Po godzinach marzy o wynalezieniu wehikułu czasu, który przeniósłby ją do obskurnych kin na nowojorskim Times Square z lat 70. Jej życiową misją jest zaszczepienie w widzach miłości do dziwności.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis