Gdybym miał kiedykolwiek sporządzić listę najlepszych rzeczy, które istnieją w życiu, to pewnie zacząłbym od swojskiej gorzały, porządnego seksu i możliwości bezstresowego przetrwonienia całego dostępnego w weekend czasu na oglądanie filmów. O tak, nadrabianie ciągiem wszystkich naprawdę dobrych produkcji potrafi być niezwykłą przyjemnością. Niestety, wraz z coraz większym doświadczeniem w oglądaniu filmów przychodzi też zblazowanie. Człowiek zaczyna wychwytywać coraz więcej szczegółów, a pewne klisze, czy to w postaci rozwiązań fabularnych, czy też po prostu dialogów, zaczynają szargać i tak już mocno osłabione nerwy. Ile razy na przykład słyszeliście w filmie, że ojciec nigdy nie powinien chować swoich dzieci? I co o tym sądzicie, drodzy czytelnicy? Oklepane, ale mądre? A co, jeśli powiem, że tak właściwie, to dzieci również nie powinny chować swoich rodziców? Nie, jeśli są na to zdecydowanie zbyt młode, nierozwinięte emocjonalnie i zdecydowanie zbyt kruche? Ano właśnie…
O osieroconych przez matkę dzieciach opowiada film Słudzy Diabła, najnowsze dzieło pochodzącego z Indonezji Joko Anwara, który w ostatnich latach szturmem podbija azjatyckie festiwale filmowe. Nie inaczej jest z opisywanym tutaj filmem, o którym już teraz się mówi, że jest najbardziej kasowym horrorem, jaki dała światu indonezyjska ziemia. Czy już samo to wzbudza Waszą ciekawość? Spokojnie. Tę będziecie mogli zaspokoić podczas drugiej edycji ogólnopolskiego przeglądu Fest Makabra. Zanim jednak ustawicie się grzecznie w kolejce po bilety, pozwólcie, że najpierw nieco Wam ten film przybliżę.
Słudzy Diabła lub jak kto woli, Pengabdi Setan, bo taki jest oryginalny tytuł tego widowiska, to remake kultowego horroru z lat 80. o tym samym tytule. Historia dzieci, które nawiedzane są w nocy przez niedawno zmarłą matkę z marszu podbiła serca Indonezyjczyków, a i później kolekcjonerów, dla których film był niemałym rarytasem, swoistym białym krukiem, który przez wiele lat dorwać można było jedynie na pochodzącej z Japonii taśmie VHS, bez jakiegokolwiek tłumaczenia na język angielski. Dlaczego ktokolwiek zaprzątał sobie głowę niezwykle kiczowatym, indonezyjskim horrorem, którego fabuły i tak nie w sposób było zrozumieć? Czynnikiem decyzyjnym była oniryczna aura produkcji, która przyciągała do siebie wszystkich tych, którzy rozkochani byli w szaleństwach, jakie serwowali swego czasu tacy twórcy jak Dario Argento ze swoją Suspirią (1977), czy Don Cocarelli w Phantasm (1979). To taki film, który operuje jak koszmar senny i choć za dnia może budzić gromki śmiech, ostatecznie sam śni się po nocach.
Jeśli wierzyć zapewnieniom reżysera współczesnej wersji, seans oryginału był doświadczeniem, które pozostawiło na nim tak duże piętno, że dokonywał wszelkich starań, by to właśnie on mógł nakręcić remake. Taki projekt w rękach wielkiego fana? Brzmi obiecująco, prawda?
Ducha oryginału nie ma jednak tutaj aż tak wiele. Owszem, Słudzy Diabła pożyczają od filmu z 1982 szkielet fabularny, ale to w zasadzie tyle, bo tegoroczna produkcja stara się przede wszystkim przypodobać współczesnemu widzowi. To bardzo porządnie, ale i też bezpiecznie nakręcony film. Wykorzystuje najpopularniejsze klisze pojawiające się w horrorach XXI wieku, zarówno tych kręconych na zachodzie, jak i wschodzie naszego globu, więc nie szczędzi się nam ani pokazów latających przedmiotów i zakłóceń transmisji radiowych, ani kobiecych upiorów o wykręconych twarzach. I wychodzi mu to naprawdę dobrze, bo miewa bardzo upiorne momenty i z powodzeniem straszy. To ostatnie trwa jednak tylko do czasu, bo w drugiej połowie Słudzy Diabła zamieniają się z nieco wolnego, ale mrocznego horroru w festiwal jumpscare’ów. A przecież przesyt tego typu zabiegów uodparnia widza i powoduje, że kolejne straszaki nie robią już większego wrażenia.
Dużo lepsza od rozwiązań mających generować strach jest sama fabuła. Pomysł, by upiorem gnębiącym żywych była niedawno zmarła matka jest najbardziej wyróżniającym się elementem filmu, który zasiewa w widzu ziarenko ciekawości i powoduje, że chce się brnąć w seans dalej. Mamy tutaj do czynienia z pewnym odwróceniem ról – w końcu matka kojarzy się nam przede wszystkim z miłością i opiekuńczością, postacią będącą aniołem stróżem, a nie diabelskim nasieniem przynoszącym zgubę. Słudzy Diabła chcą przede wszystkim zaskakiwać i fabuła będzie serwować nam kilka zwrotów akcji, jednak pewnie nie wszystkie z nich uznacie za udane.
Fakt, że film pochodzi z Indonezji, dodaje mu dodatkowego kolorytu i ciekawi przede wszystkim ze względu na zupełnie inną kulturę, która nie zdążyła się nam spowszednieć, tak jak miało to miejsce w przypadku Japonii. Dodatkowym smaczkiem mógłby też być fakt, że akcję postanowiono umieścić na początku lat 80. Piszę, że „mógłby” z tego względu, że w tym przypadku przeciętny Europejczyk nie bardzo jest w stanie wychwycić pewnych nawiązań do realiów, które w końcu są nam zupełnie obce, a do kosza należy wyrzucić wszelkie typowe skojarzenia z zachodnim kinem nostalgicznym, przeszarżowanym neonową stylistyką i nagminnie przypominającym nam ówczesną popkulturę.
Nadal jednak jest to trochę mało i straszna szkoda, że zamiast celować w widzów Obecności, czyli typowego, współczesnego odbiorcy horrorów, nie zdecydowano się pójść w art house, a przecież biorąc na warsztat kino kultowe (tak, wiem, śmieciowe w swojej naturze, ale jednocześnie bardzo fantazyjne, wręcz baśniowe) byłby to jak najbardziej logiczny krok. I naprawdę bym się nie obraził, gdyby reżyser postanowił zaszaleć przy warstwie wizualnej lub chociaż skupić się bardziej na wrażliwości i wyobraźni dziecięcych bohaterów, które tutaj są po prostu łatwym celem do straszenia. Potencjał na ciekawe, niebanalne czy wręcz kultowe kino był, szkoda tylko, że został on zmarnowany na rzecz kina pod publikę.
Miłośnik doom metalu i gotyckich horrorów, z naciskiem na produkcje wytwórni Hammer. Nosi kurtkę, która jest symbolem jego indywidualizmu i wiary w wolność jednostki. W przyszłości ma zamiar osiedlić się w Borach Tucholskich i zostać leśnym dziadem.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis