W roku 2011 Drew Goddard wyreżyserował napisany przez Josha Wheedona Dom w głębi lasu – hołd dla, a jednocześnie parodię szeroko pojmowanego horroru; film zgrabnie żonglujący nawiązaniami do różnych klasyków (w szczególności do tych z lat 80.) oraz wszelkiej maści tropami i kliszami gatunku, a to wszystko w ramach pretekstowej i kuriozalnej fabuły. I choć jest za co ten film szanować, nie był on pierwszym tego rodzaju. Pierwszą taką walentynkę dla kina grozy już parę dekad wcześniej nakręcił Anthony Hickox, twórca dość kontrowersyjny, gdyż mający na koncie mocno polaryzujące widownię sequele do znanych marek – Hellraiser III: Hell on Earth (1992) oraz Czarnoksiężnika: Armageddon (1993).
Gabinet figur woskowych opowiada o grupce nastolatków, która zostaje zaproszona do tytułowego gabinetu przez ekscentrycznego pana Lincolna (David Warner). Na miejscu znajdują wystawy przedstawiające różne klasyczne monstra, m.in. Draculę (Miles O’Keeffe), Wilkołaka (John Rhys-Davies), morderczą roślinę ze Sklepiku z horrorami (1960), Mumię (Paul Badger) czy nawet Markiza de Sade (J. Kenneth Campbell). Wystawy jednak mają pewną specjalną właściwość – kto się do nich zbliży, zostanie przeniesiony do czasów, w których każdy z potworów żył i jeśli tam zginie, jego dusza zostanie tam uwięziona. Pan Lincoln okazuje się być wyznawcą szatana, który za pomocą gabinetu chce przywrócić wszystkie monstra do życia i zniszczyć świat. I tylko pozostali przy życiu Mark (Zach Galligan) i Sarah (Deborah Foreman) mogą to wszystko powstrzymać.
Film dedykowany został m.in. wytwórni Hammer, Joe Dantemu, Stevenowi Spielbergowi, Johnowi Carpenterowi i George’owi Romero i samo to powinno dać widzowi do zrozumienia, że będzie mieć do czynienia z czymś, w co włożono mnóstwo serca. Hickox jest wręcz jak dziecko bawiące się ulubionymi zabawkami i zapraszające nas do swojego domu. W kwestii ukazywania bardziej klasycznych horrorowych monstrów pokroju Draculi i Mumii nie odnosi się on do konkretnych filmów czy interpretacji tych postaci, raczej do stereotypów, jakie się wokół nich wytworzyły. Widoczny w tle kosmita nie pochodzi z żadnego konkretnego filmu, jednak swoim wyglądem może przywodzić na myśl takie produkcje, jak Ludzie krety (1956) czy Ta wyspa Ziemia (1955). Nie oznacza to jednak, że brak tu jakichkolwiek mrugnięć okiem do fanów tychże produkcji, bo, np. na początku sceny z Mumią, usłyszymy fragment Jeziora Łabędziego, wcześniej otwierający legendarną Mumię (1932) z Borisem Karloffem w roli tytułowej.
O wiele bardziej bezpośrednie nawiązania poczynił Hickox do filmów mu współczesnych, co widać chociażby w obsadzie. Główna rolę gra Zach Galligan – protagonista Gremlinów (1984) Joe Dantego; ze Skowytu (1981) tego reżysera Gabinet zaczerpnął także wygląd wilkołaka. Złoczyńcę gra David Warner najbardziej znany z występu w Omenie (1976) Richarda Donnera, a który wcielił się także w Kubę Rozpruwacza w filmie Podróż w czasie (1979) Nicholasa Meyera i jeszcze niejednokrotnie występował w różnych filmach grozy na przełomie lat 80. i 90. Oprócz tego, bohaterowie są w gruncie rzeczy archetypami, których pełno w filmach lat dekady, żeby tylko wymienić nieporadnego głównego bohatera, nieśmiałą dziewczynę, która się w nim beznadziejnie podkochuje, nieufnego policjanta czy zmanierowanego bogatego rodzica.
Efekty specjalne są z lekka tandetne, jednak wydaje mi się to celowym zabiegiem. Ponieważ mamy do czynienia z komedio-horrorem, będziemy stale przeskakiwać między slapstickiem a prawdziwą brutalnością; a gore potrafi być naprawdę soczyste. Finał ma do zaoferowania spektakularną bitwę z potworami, która kończy się pożarem – gabinet płonie tak samo, jak płonęły niezliczone zamki Frankensteina, Draculi i innych.
Dziś Gabinet jest raczej zapomnianym filmem, niemniej musiał okazać się na tyle udanym, że cztery lata później doczekał się kontynuacji zatytułowanej Gabinet figur woskowych II: Zagubieni w czasie. Sequel rozpoczyna się w momencie zakończenia części poprzedniej. Gabinet pana Lincolna płonie, ale ręka jednej z figur woskowych daje radę się wymknąć i podąża za Sarą (tym razem graną przez Monikę Schnarre) do jej domu. Ojciec Sary zostaje zamordowany, ona trafia przed sąd. Jedyną nadzieją dla niej jest dowieść, że żywe figury z wosku naprawdę istniały. Tu na pomoc przychodzi jej Mark, który odnalazł wśród rzeczy swojego dziadka Klucz Czasu – wisiorek który umożliwi bohaterom podróż w czasie. Nie wszystko jednak idzie zgodnie z planem i trafiają oni m.in. do zamku Victora Frankensteina (Martin Kemp).
Fabuła jest zatem jeszcze bardziej pretekstowa, wręcz ocierająca się o kreskówkową naiwność, ale nie o to przecież w tym wszystkim chodzi. Pierwsza scena z udziałem ręki jest oczywistym nawiązaniem do Martwego Zła II (1987), w filmie zresztą w pewnym momencie pojawia się nawet Bruce Campbell. Później przeskakujemy od parodii jednego tytułu do drugiego. Mark i Sarah trafią najpierw do zamku Fankensteina, potem do parodii Obcego (1979) i Nawiedzonego domu (1963). Najdłuższy segment dzieje się w czasach średniowiecznych, mocno inspirowanych adaptacjami Edgara Allana Poe w reżyserii Rogera Cormana – krainą rządzi zły Scarabus (Alexander Godunov), który swoją siedzibę ma w Zamku Poe. Finał to z kolei prawdziwa erupcja nawiązań do klasyków horroru, znajdzie się w nim miejsce i dla Kuby Rozpruwacza, i dla sceny ze Świtu żywych trupów (1978), i dla Godzilli (1954), a w końcu pojawia się nawet krótki segment z Nosferatu (1924), oczywiście czarno-biały i niemy.
Gdybym miał Gabinet figur woskowych II opisać jednym słowem, byłaby nim „bezwstydność”. Bo na tym etapie Hickox kompletnie przestał się przejmować fabułą i sensem. Po prostu nakręcił jeszcze większą walentynkę do ulubionych filmów. Co prawda, tempo stało się wolniejsze, a gore i brutalności jest znacznie mniej, ale film rekompensuje to z nawiązką. Nawiązanie goni nawiązanie, pozornie poważne sceny błyskawicznie obracają się w żart, a efekty specjalne są tak samo urokliwie kiczowate, jak w pierwszym filmie.
Gabinet figur woskowych wraz ze swoim sequelem to idealne pozycje na zamknięcie halloweenowego maratonu. Ponieważ nie traktują się one ani trochę poważnie, mogą bez problemu rozładować atmosferę; obytym w kinie grozy widzom również zapewnią mnóstwo frajdy, wszak liczne mrugnięcia okiem, parodie i ukłony w stronę klasyki wprost czekają na odkrycie.
Urodzony 13 grudnia 1996 roku. Ukończył technikum ekonomiczne, zyskując dyplom technika. Absolwent filologii polskiej I stopnia na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach. Obecnie student kulturoznawstwa II stopnia na tej uczelni. Pisarz-amator i poeta. Miłośnik kina, w szczególności horrorów.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis