Goliath and the Vampires (1961). Peplum w krainie koszmarów

‘See the Revolt of the Faceless Humanoids! See the Torture Chamber of the Blue Men! See the Virgin Harem of the Vampire God! See the Lost Island of the Vampires! The Mightiest Battle of Them All!’

Tagline z amerykańskigo plakatu do filmu

Na początku lat 60. pełne antycznych superherosów włoskie kino peplum, po kilku latach wielkich sukcesów, zaczęło błyskawicznie tracić na popularności. Na pomoc gatunkowi celującemu w mitologię i szablonowy podział na dobro i zło miały przyjść zwiększone dozy przemocy oraz podtekstów seksualnych, które oddawałyby nowe trendy światowego kina. Okres ten to wszakże rozkwit horroru gotyckiego, który zwłaszcza w swojej włoskiej inkarnacji oferował nieczęsto spotykaną wcześniej agresywność i lubieżność. Nie dziwi też, że to właśnie Włosi, z niemal organiczną hybrydowością swojego kina gatunków, zaczęli modyfikować film miecza i sandałów elementami horroru sensu stricto, z mroczną i psychodeliczną atmosferą oraz archetypicznymi monstrami, pokroju wilkołaków i wampirów, na czele. Reżyserowany przez zajmującego się również malarstwem Giacomo Gentilomo oraz pomagającego mu Sergia Corbucciego, już za chwilę jednego z mistrzów spaghetti westernu, Goliath and the Vampires stanowi doskonały przykład hybrydy peplum i kina grozy oraz piękny popis gatunkowej pomysłowości i ekscentryzmu.

Zacznijmy jednak od tego, że film, który znamy jako Goliath and the Vampires nie jest, tak jak chciałby tego rynek amerykański, opowieścią o przygodach Goliata. Głównym bohaterem jest w rzeczywistości Maciste (oryginalny tytuł filmu to Maciste contro il vampiro), jako jedyny spośród ikonicznych herosów peplum nie wywodzący się z żadnej mitologii i literatury, lecz wprost z kina włoskiego. Po raz pierwszy pojawił się w epickiej, poświęconej wojnom punickim, Cabirii (Giovanni Pastrone, 1914), jako czarnoskóry niewolnik o niezwykłej sile, który pomaga głównym bohaterom. Zagrany przez atletycznego (i jak najbardziej białoskórego) Bartolomeo Pagano, Maciste spotkał się z taką sympatią publiczności, że filmowcy zaraz postanowili poświęcić mu zupełnie osobny film.

Marvelous Maciste

W Marvelous Maciste (Luigi Romano Borgnetto, Vincenzo Denizot, 1915) bohater nie tylko został przeniesiony do współczesnych Włoch, ale też stał się białym obywatelem półwyspu (czyt.: Pagano nie musiał już nosić niewygodnego makijażu), stając na straży prawa i porządku. Film odniósł sukces i Maciste doczekał się zaraz całej serii filmów, w których broni ojczyzny ( i nie tylko) przez różnorakimi przestępcami i złoczyńcami. Mimo że w produkowanej przez ok. dekadę serii ani razu nie wrócił już do starożytności (zdarzyło mu się jednak walczyć z piratami, a nawet trafić do piekła), gdy pod koniec lat 50. Włosi zaczęli masowo realizować filmy o mitycznych supermenach, Maciste wrócił na ekrany kin jako ich kopia. A że amerykańscy dystrybutorzy, jakże chętnie kupujący prawa do emisji popularnych peplum, chętnie ingerowali w tłumaczenia fabuł i niejednokrotnie zmieniali imiona kolejnym postaciom, tak Maciste, postać kultowa, ale tylko przecież dla włoskich widzów, zaczął być w kolejnych filmach przemianowywany na Herkulesa, Samsona czy właśnie Goliata, aby widzowie amerykańscy nie musieli tracić czasu na zastanawianie się,  z kim mają do czynienia. Wszakże kolejni bohaterowie gatunku znani byli też z tego, że nie mają żadnych cech szczególnych, poza tylko nadludzką siłą i nieskończoną dobrocią każącą im walczyć z każdym złem tego świata.

Wyreżyserowany przez podstarzałego już Gentilomo, który karierę filmowca zaczynał jeszcze w epoce faszyzmu, Goliath and the Vampires to trzeci powojenny film z założenia traktujący o przygodach Maciste (aby jednak nie popaść w ewentualny bałagan, od teraz będę używał już wyłącznie imienia „Goliat”, jako że film znany jest przede wszystkim ze swojej anglojęzycznej wersji). Do napisania scenariusza zatrudniono dwóch młodych filmowców, mianowicie wspomnianego Corbucciego oraz kolejnego z przyszłych mistrzów spaghetti westernu, czyli Duccio Tessariego. Nie jest dokładnie znanym, co działo się z Gentilomo na planie, ale Corbucci miał niejednokrotnie zastępować go na stołku reżyserskim. Jaka dokładnie część filmu wyszła spod jego ręki – nie wiadomo. Film stanowi jednak kawał świetnego, drapieżnego peplum, które dobrze wpisuje się w generalnie agresywną filmografię Corbucciego (warto przypomnieć, że zanim zaczął się specjalizować w westernie, „drugi Sergio” nakręcił też parę własnych, podobnie udanych, filmów miecza i sandałów, mianowicie Romulus i Remus [1961] i Syn Spartakusa [1962]).

Dynamiczny i przejaskrawiony charakter filmu uwydatnia się już podczas pierwszych dziesięciu, niezwykle intensywnych, minut. Wówczas dzieje się co następuje:

– antyczny bohater grany przez odpowiednio muskularnego ex-ratownika nazwiskiem Gordon Scott orze pole i wyrzuca zeń gigantyczne kamienie,

– okoliczni wieśniacy proszą go o pomoc, gdyż młody rybak imieniem Ciro zaczyna się topić,

– bohater rzuca się ze skarpy do morza i ratuje chłopca, po czym wyrusza z nim w drog do jego wioski,

– wioska jest akurat atakowana przez demonicznie prezentujących się bandytów, którzy porywają piękne młode wieśniaczki, a wszystkich pozostałych brutalnie mordują,

– gdy Goliat i Ciro przybywają na miejsce, bandytów już nie ma; wioska płonie, a pewien ocalały rolnik informuje ich, że ukochana protagonisty (i siostra chłopca) została porwana i wywieziona na mityczną wyspę Salmanak,

– bandyci, już na otwartym morzu, stwierdzają że niektóre z porwanych kobiet są już stare, więc pewnie nie są dziewicami, w związku z czym wyrzucają je za burtę; tam już czekają na nie wygłodniałe rekiny,

– bandyci idą do celi pełnej zakładniczek i tną ostrzami ich nadgarstki, gdyż, jak się okazuje, żywią się krwią kobiet; ponadto potrzebują wypełnić krwią kielich swojego pana imieniem Kobrak,

– jeden z bandytów zanosi kielich do kabiny pana – tajemniczej istoty, której muskularne i spotworniałe ramię pojawia się zza czerwonej kotary, aby sięgnąć po napitek.

– Goliat i Ciro ruszają w pościg za napastnikami.

Akcja Goliath and the Vampires właściwie nigdy nie zwalnia, będąc cały czas ukierunkowaną na mnożenie ekscentryzmu i horror-podobnych atrakcji. Jego brutalność manifestuje się zarówno poprzez dużą liczbę aktów przemocy, jak i ich graficzne zaprezentowanie na ekranie. Dla przykładu, ujęcie rozpoczynają scenę masakry wioski zaczyna się od ukazania zamaskowanego wojownika, który strzela z łuku prosto w oko jednego z wieśniaków, a następnie ujęcie pokazuje, jak inny napastnik rozcina kolejnemu wieśniakowi brzuch. Samo Salmanak okazuje się być prawdziwą wyspą terroru. Już pierwsza scena prezentuje biedaka, który z powodu jakiegoś przewinienia karany jest publicznie w taki oto sposób: podczas bycia biczowanym przez żołnierza zmuszony zostaje do wspięcia się na pal, pod którym znajdują się wielkie kolce. Gdy po kolejnym uderzeniu biczem mężczyzna traci siły i puszcza pal, wpada prosto na kolce dziurawiące jego ciało.

Jak wiele filmów peplum, Goliath and the Vampires prezentuje prostą historię oscylującą wokół niesprawiedliwego władcy. Tutaj jest to sułtan Abdul, który manipulowany jest przez wspomnianego Kobraka oraz usłużną mu (Kobrakowi) wiedźmę imieniem Astra. Co zaskakujące (i mniej typowe dla gatunku), sułtan doskonale zdaje sobie sprawę z manipulacji, lecz jest po prostu zbyt wystraszony, aby próbować się jakkolwiek sprzeciwiać Kobrakowi, który tym samym jest prawdziwym tyranem wyspy. Rzecz jasna, szlachetny Goliat, choć początkowo zainteresowany jedynie uratowaniem ukochanej, stanie się bohaterem ludu celującym w wyzwolenie go spod jarzma tajemniczego despoty. Nieoczekiwanych sojuszników znajdzie w Astrze, która się w nim zakocha, oraz Kurtiku, alchemiku żyjącym w podziemiach i dowodzącym armią Niebieskich Ludzi – rasą niebieskoskórych humanoidów, które niegdyś rządziły Salmanak, ale zostały zeń wypędzone. Demoniczny Kobrak ma jednak więcej niż tylko lokalnych żołnierzy oraz pijących krew, wampiro-podobnych bandytów – służą mu też bowiem wyzbyci twarzy niewolnicy przypominający zombie, a i jak sam tytuł jasno sugeruje, on sam w końcu okazuje się być potężnym wampirem.

Liczne sceny okrucieństwa kontrastuję z kreskówkowymi elementami fabuły, a głównie z samym głównym bohaterem, będącym standardowym reprezentantem kina miecza i sandałów, czyli postacią krystalicznie czystą, nieskalaną jakimkolwiek grzechem. Wizualnie rzecz z reguły również prezentuje się raczej standardowo. Akcja rozgrywa się głównie za dnia, a większość kadrów wypełniają ciepłe kolory. Jednakowoż każde pojawienie się Kobraka natychmiast deformuje obraz i zmienia atmosferę. Zmienia się natychmiast światło, w kadrach zaczynają dominować cienie przecinające intensywne czerwień i zieleń. Głębokie cienie często pojawiają się na ścianach kolejnych lokacji, co przywodzi na myśl wybrane z włoskich horrorów gotyckich czy surrealne efekty z pierwszej hybrydy peplum i horroru, mianowicie Hercules in the Haunted World (Mario Bava, 1961), gdzie grecki heros miał trafić do Hadesu, a tam do świata niekończących się psychodelicznych wizji. W towarzystwie mrocznej muzyki granej na organach, nagle pojawiającego się porywistego wiatru (również gdy akcja rozgrywa się wewnątrz budynków) oraz niezwyke niskiego, ponurego głosu Kobraka, rzeczywistość filmu zamienia się w koszmar senny. Wzywany przez wiedźmę Astrę, wampirzy złoczyńca potrafi się również teleportować, a także imitować cudze twarze. Z kolei jego własna facjata, ujawniona dopiero w finałowej partii filmu, wzorowana była na ikonicznym obliczu tytułowego antybohatera Nosferatu, symfonii grozy (F.W. Murnau, 1922).

Mimo że film, jak na reprezentanta swojego gatunku przystało, musi się zakończyć happy endem, nie brakuje w nim nie tylko brutalnych, ale też zaskakująco pesymistycznych momentów, które wespół z elementami zaczerpniętymi z horroru znacznie wyróżniają go z tłumu. Scenariusz Corbucciego i Tessariego pełen jest intrygujących pomysłów i cechuje się pięknie dopieszczoną dramaturgią. Wespół z bardzo sprawną realizacją, zaowocowało to prawdopodobnie najlepszym filmem z (ostatecznie niezbyt licznej) grupy hybryd peplum i kina grozy oraz pięknym dowodem na wielką elastyczność włoskich gatunków.

Miłośnik filmowej włoszczyzny każdego rodzaju, filmu noir, horroru, westernu, surrealizmu, absurdu, klasycznego Hollywood, komiksu, fotografii analogowej i kilku innych rzeczy.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*