Gwiezdne Wojny: Mroczne Imperium (1991-1992). Senne koszmary z Odległej Galaktyki

Widząc tytuł niniejszego tekstu pewnie niejeden czytelnik zaszedł w głowę, co tak mainstreamowa rzecz jak Gwiezdne Wojny robi na łamach Kinomisji. Napisany przez Toma Veitcha i zilustrowany przez Cama Kennedy’ego komiks Mroczne Imperium (1991-1992), jest jednak dziełem na tyle interesującym i ekstrawaganckim – zwłaszcza w obrębie uniwersum zapoczątkowanym przez George’a Lucasa – że zasługuje na to, aby poświęcić mu uwagę.

Akcja Mrocznego Imperium rozgrywa się sześć lat po tych z Powrotu Jedi (1983). Księżniczka Leia, Han Solo i Chewbacca trafiają na planetę Coruscant, gdzie siły Rebelii walczą z imperialnymi niedobitkami. Na planecie przebywa też Luke Skywalker, badając zaburzenia w Mocy. Nie ma wątpliwości, że ogromne zło znów nawiedziło galaktykę. I faktycznie, nagle rozpętuje się przedziwna burza; Luke jednak przekonuje swoich przyjaciół do odejścia i pozwala się porwać przedziwnemu zjawisku. Niedługo później rycerz Jedi, uwięziony na więziennym statku trafia na planetę Byss, gdzie odkrywa, że źródłem wyczuwanego wcześniej wielkiego zła jest… sam Imperator. Udało mu się powrócić z martwych, a jego dusza rezyduje w sklonowanym ciele. Jak sam tłumaczy – używanie Ciemnej Strony Mocy drastycznie przyśpiesza jego proces starzenia się toteż co jakiś czas musi przenieść swoją świadomość do nowego ciała, a później do następnego. Jak by tego było mało, Imperator ma na swoich usługach nową broń – Niszczyciele Światów, statki, które dosłownie wsysają planety kawałek po kawałku i niby wielkie piece przetwarzają je m.in. na zrobotyzowaną broń. Stając w obliczu takiego zagrożenia Luke postanawia… zostać uczniem Imperatora, zagłębić się w tajniki Ciemnej Strony i pokonać ją od środka.

W momencie swojej premiery Mroczne Imperium było komiksem mocno kontrowersyjnym (nawet jeśli ogólna recepcja była pozytywna) i nietrudno się domyślić dlaczego. Luke Skywalker, bohater stanowiący ucieleśnienie dobroci i nadziei przechodzący na stronę złą, czy powrót Imperatora, który zdaniem wielu umniejszył znaczeniu odkupienia Dartha Vadera pod koniec Powrotu Jedi i uczynił jego poświęcenie bezsensownym.

Pod względem wizualnym jest równie zaskakująco. Cam Kennedy ilustruje bowiem wszystko w sposób przywodzący na myśl senne koszmary, co przejawia się w odrealnionym, pokręconym sceneriom, a także specyficznemu kolorowaniu. Takie lokacje jak forteca Imperatora na Byss, ulice Nar Shadda czy baza Rebeliantów na księżycu Pinnacle swoimi kształtami, kojarzą się nierzadko z niemieckim ekspresjonizmem czy filmami Alejandro Jodorowskiego, z kolei specyficzne użycie kolorów kąpiących wszystko w niebieskim, fiolecie, zieleni, żółci i czerwieni, można przyrównać do oświetlenia, jakiego używali w swoich filmach Mario Bava czy Dario Argento. Nie jest to kierunek estetyczny, który pierwszy przychodzi do głowy kiedy mowa o gwiezdne sadze George’a Lucasa, sprawdza się tutaj jednak rewelacyjnie; każde odwiedzone przez bohaterów miejsce posiada swoją własną tożsamość i zapada w pamięć czytelnika, idealnie także wykreowana w ten sposób oniryczna atmosfera komplementuje warstwę fabularną.

Napisana przez Veitcha historia była z wielu powodów kontrowersyjna, kiedy jednak pokonamy wstępne opory, jakie jego pomysły mogą wzbudzać, odkryjemy, że podjęte przez autora ryzyko jak najbardziej się opłaciło. Zacznę od postaci Luke’a: gdy go poznajemy, jest już potężnym rycerzem Jedi, który z łatwością powala olbrzymią maszynę kroczącą, nietrudno jednak zauważyć, że coś jest nie tak. Jest tajemniczy i zdystansowany, wręcz „obcy”, a sposób, w jaki rysuje go Kennedy tylko to wrażenie potęguje. Momentami, kiedy na jego twarz padają, na przykład błękitne cienie, a jego oczy zostają pokolorowane na żółto, wygląda wręcz jak upiór. Nigdy nie możemy być w pełni pewni jego intencji, a ponieważ po zostaniu uczniem Imperatora balansuje on po bardzo cienkiej granicy między dobrem i złem, historia zyskuje olbrzymie pokłady napięcia. Z drugiej jednak strony Luke jawi się jako mędrzec, który postanawia stawić czoło złu nie w ramach fizycznej, siłowej konfrontacji, a raczej pojedynku intelektów; poznać Ciemną Stronę, odkryć jej słabości i obrócić je przeciwko niej. Veitch zatem nie wypacza finału Powrotu Jedi, a raczej dokonuje wariacji na jego temat.

Rozwinięcie otrzymuje także postać Lei, która, jak dowiadujemy się w Powrocie Jedi, jest siostrą Luke’a i sama ma potencjał, by zostać rycerzem Jedi. Podczas przygody na Nar Shadda otrzymuje miecz świetlny od starej kobiety, która sama była kiedyś Jedi, a której udało się uchronić przez przeprowadzoną przez Imperium czystką; postać ta pojawia się w tylko jednej scenie i pełni symboliczną rolę jako wprowadzenie Lei na ścieżki Mocy. Finalnie też tylko dzięki pomocy księżniczki Luke nie poddaje się Ciemnej Stronie całkowicie.

Mroczne Imperium okazało się na tyle dużym sukcesem, że trzy lata po jego premierze Veitch i Kennedy stworzyli sequel. Mroczne Imperium II nadal jest utrzymane w onirycznym klimacie poprzednika, stara się jednak przewyższyć go wartką akcją, nowymi wątkami i bohaterami, jednak nie wszystko się tym razem udaje. Twórcy wpadają bowiem w pułapkę sequeli chcąc dać drugi raz to samo, ale w większych ilościach i bardziej. Imperator powraca raz jeszcze, tym razem mając do dyspozycji grupę mrocznych Jedi i wielkie galaktyczne działo zdolne niszczyć planety. Luke w tym czasie poszukuje rycerzy Jedi, którzy nie zostali zabici przez Imperium i trafia na planetę Ossus, gdzie odkrywa wrażliwe na Moc plemię Ysannów. Rebelianci z kolei wchodzą w posiadanie najnowocześniejszych robotów bojowych i planują atak na fortecę Imperatora na Byss.

Dzieje się więc w Mrocznym Imperium II sporo. Problemy jednak są dwa. Po pierwsze, Cam Kennedy nie jest rysownikiem, który dobrze radzi sobie ze scenami akcji. Potrafi on ukazywać skalę bitew na wielkich, zajmujących całe strony kadrach, a także bardzo szczegółowo rysuje wszelkiej maści statki, co sprawdza się bardzo dobrze, kiedy bitwy stanowią tło dla innych wydarzeń. Sprawdziło się to w pierwszym Mrocznym Imperium, które posiadało wolniejsze tempo, a sam konflikt ogniskował się wokół sprytu i siły woli bohaterów. Nawet pojedynki na miecze świetlne były krótkie i ukazane w bardzo prosty sposób. W momencie, w którym sceny bitew i pojedynków zostają postawione w centrum uwagi, brak dynamizmu daje się czytelnikowi we znaki i skutecznie podkopuje narzucone przez scenariusz tempo akcji. Wszelkiego rodzaju potyczki nie tylko nie angażują czytelnika, ale wręcz zaczynają irytować, bo spowalniają narrację.

Po drugie, Veitch zarzuca czytelnika różnymi nowymi wątkami, nie rozwijając ich jednak w żaden sposób. Mroczni Jedi Imperatora to nieudolni henchmeni, którzy padają jak muchy i szybko zostają zastąpieni przez nowych. Odnalezieni przez Luke’a rycerze Jedi nie zostają w żaden sensowny sposób rozwinięci i przez większość czasu stanowią tło. Nawet z samego pojawienia się Ysannów nic szczególnie nie wynika; najbardziej znamienny jest ucięty wątek miłosny między Lukiem, a poznaną na Ossus Jem, która pojawia się znikąd, uczucie, którym darzy Luke’a zostaje podyktowane przez Moc, a gdy dochodzimy finału, zostaje ona bezceremonialnie zabita.

W 1995 roku Mroczne Imperium doczekało się konkluzji w postaci dwuczęściowego Kresu Imperium. Scenarzystą nadal pozostał Tom Veitch, obowiązki rysownika przejął jednak im Blaike. Blaike uczynił sceny akcji bardziej dynamicznymi, a wcale ich tu nie brakuje. Próbowano także emulować specyficzne kolorowanie Kennedy’ego, w wielu miejscach jednak odnosi się wrażenie jakby twórcy rozmyślili się w pół drogi. Nie pomaga też fakt, że ukazane wydarzenia przybierają postać bieganiny z miejsca na miejsce, tam i z powrotem (co czuć także w Mrocznym Imperium II, tutaj jednak jest to tym bardziej odczuwalne, że wszystko zostaje upchnięte do raptem dwóch zeszytów). Rozczarowująca jest także sama śmierć Imperatora.

I gdy kończy się czytanie Mrocznego Imperium II i Kresu Imperium, trudno nie zadać sobie jednego pytania – po co było to wszystko? Oryginał zdawał się wyzyskać z tego pomysłu i tej estetyki wszystko co najlepsze i zostawiły nas z pewnym status quo. Sequele to status quo podważyły dając nam dużo nowych wątków i postaci, jednak wszystkie one poprowadzone zostały tak, że kończymy w punkcie, w którym zostaliśmy po zakończeniu części pierwszej. Nowi bohaterowie w większości giną, jeszcze jedna superbroń Imperatora zostaje znowu zniszczona, a Luke musi próbować odbudować Zakon Jedi od zera.

Veitch i Kennedy wykazali się olbrzymią odwagą tworząc Mroczne Imperium. Przenieśli oni znane i kochane przez wielu uniwersum w realia onirycznej estetyki i opowiedzieli nieśpieszną historię, która na pierwszy rzut oka wprost odwraca wiele wątków z wieńczącego trylogię filmu. Nie jest to jednak w żadnym wypadku obraza ani wypaczenie oryginału; twórcy idealnie równoważą grę z nim, przy jednoczesnym skomplementowaniu zawartych w nich wątków i postaci. Jednocześnie Mroczne Imperium stanowi interesujący komiks pod względem wizualnym. Niewątpliwie każdy, komu ta pozycja przypadnie do gustu sprawdzi także kontynuacje – do nich radzę podchodzić ze sporą rezerwą.

Kręcąc Powrót Jedi George Lucas miał zaproponować stołek reżysera samemu Davidowi Lynchowi; ten jednak odmówił nie czując tego uniwersum, poza tym pracował wówczas nad adaptacją Diuny (1984). I jeśli ktoś zastanawiał się, jak mogłyby wyglądać Gwiezdne Wojny nakręcone przez reżysera Blue Velvet (1986), komiks Veitcha i Kennedy’ego może stanowić odpowiedź na to pytanie. Gdybym miał porównać do czegoś Mroczne Imperium, pod względem tempa akcji, strony wizualnej i atmosfery, przyrównałbym je do wspomnianej przed chwilą Diuny. Oczywiście, gdyby za oświetleniowca robił Mario Bava.

Urodzony 13 grudnia 1996 roku. Ukończył technikum ekonomiczne, zyskując dyplom technika. Absolwent filologii polskiej I stopnia na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach. Obecnie student kulturoznawstwa II stopnia na tej uczelni. Pisarz-amator i poeta. Miłośnik kina, w szczególności horrorów.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*