Lisa and the Devil (1973). Niechciane arcydzieło mistrza Bavy

Historia Lisa and the Devil rozpoczęła się w roku 1972, tuż po premierze Baron Blood będącego początkiem współpracy reżysera Mario Bavy z producentem Alfredo Leone. Znajomość ta dość szybko wykroczyła poza sfery czysto zawodowe i panowie później często spotykali się ze sobą na wszelakich obiadach. Podczas jednego z takich wyjść, Bava zdradził Leone, że marzy mu się carte blanche, możliwość oddania się w zupełności własnej artystycznej wizji, bez uginania się w wobec presji i oczekiwań producentów. Leone, usłyszawszy to, zgodził się dać reżyserowi to, czego chciał. Musicie wiedzieć, że choć Baron nie należy dzisiaj do zbytnio uznanych filmów Bavy, to w dniu swojej premiery okazał się dość sporym sukcesem komercyjnym, na tyle, żeby Leone chętnie zainwestował tak dużo pieniędzy, ile było konieczne do ukończenia nowego projektu, oczywiście mając przy tym nadzieję, że i ten film na siebie dostatecznie zarobi.

Tytułowa Lisa to młoda, atrakcyjna kobieta, która przybywa wraz z wycieczką do miasta Toledo. Podczas zwiedzania szczególną uwagę bohaterki przykuwa  fresk przedstawiający diabła przenoszący dusze do zaświatów. Wkrótce Lisa oddziela się od wycieczki i spotyka tajemniczego Leandro, mężczyznę łudząco podobnego do demonicznej postaci z malunku ściennego. To spotkanie znacząco odmienia dalsze losy Lisy, która gubi się wśród zabytkowych, ciasnych uliczek Toledo i ostatecznie trafia do miejsca skrywającego okropne tajemnice.

Miejsca akcji filmu próżno szukać na mapie. Posiadłość, w której ląduje Lisa, sprawia wrażenie nie z tego świata, zamieszkana przez dziwne, anachroniczne postacie, opętane naprzemiennie przez tęsknotę i pożądanie. Reżyser serwuje nam odrealnione, oniryczne obrazy, umiejscowione gdzieś na granicy pięknego snu, a koszmaru, boleśnie przypominającego nam o naszych grzechach i ułomnościach. Jak to z oniryzmem w kinie bywa, nie wszystko jest tu zrozumiałe. Bava nie bawi się w trzymanie widza za rączkę, ten więc będzie musiał podczas seansu niektóre rzeczy sobie dopowiedzieć. I choć dzieje się tu naprawdę sporo dziwacznych rzeczy, to tempo samego obrazu, jak na oniryczne dzieło przystało, jest dosyć nieśpieszne. Oczywiście, takie podejście do filmu, powoduje, że Lisa and the Devil nie jest dla osób szukających lekkiej rozrywki na sobotni wieczór. To pozycja dla estety, kogoś, kto będzie przede wszystkim zachwycał się wspaniałymi zdjęciami, niezwykle barwnym oświetleniem, czy wspaniałą muzyką.  

To oczywiście nie wszystko, bo Lisa and the Devil posiada jeszcze jedną, bardzo dużą zaletę, a jest nią Telly Savalas w roli tajemniczego Leandro, krzątającego się tle „kamerdynera”, który w rzeczywistości zdaje się mieć władzę nad wszystkim tym, co dzieje się wokół. Charyzmatyczny, uśmiechnięty, z lizakiem w ustach, a jednocześnie niezwykle demoniczny, przyprawiający widza o ciarki na plecach. Savalas pokazuje tutaj nie tylko klasę, ale także boleśnie przyćmiewa resztę obsady, która niestety reprezentuje bardzo różny (czyt. niestety najczęściej słaby) poziom.

Lisa and the Devil została ukończona w 1973 roku. Film puszczono na kilku festiwalach filmowych, w tym w Cannes. Pojawiło się kilka pochlebnych recenzji, poklepano Bavę parę razy po plecach i to w zasadzie było tyle. Szybko się okazało, że niemalże nikt (film puszczono jedynie kilka razy w kinach w Hiszpanii) nie był zainteresowany wykupieniem praw do dystrybucji. Oniryczny, gotycki obraz nie miał w latach siedemdziesiątych żadnego potencjału komercyjnego. Ten rozdział w historii horroru już dobiegał końca. Wtedy też pękła mydlana bańka Bavy o nazwie carte blanche.

Alfredo Leone nie mógł stracić pieniędzy, które zainwestował w obraz. Aby produkcja chociaż trochę się zwróciła, postanowił, że będą konieczne spore zmiany w scenariuszu. Tak się składało, że wydany w tym samym roku  Egzorcysta (reż. William Fredkin) okazał się wielkim hitem i aby zarobić, należało się pod ten sukces podpiąć.

Alfredo postanowił dokonać czynu karkołomnego: zamienić sentymentalny, gotycki film Bavy w klona Egzorcysty, który producent zatytułował Dom Egzorcyzmów. W tej wersji  Lisa została opętana przez szatana i przetransportowana do szpitala psychiatrycznego, gdzie egzorcyzmów dokonywał na niej katolicki ksiądz. Dokręcone przez Leone sceny przeplatane były przez oryginalny film Bavy, dając nam do zrozumienia, że pojawiający się na ekranie bajeczny oniryzm przedstawia miejsce, w którym dusza bohaterki jest uwięziona przez szatana.

Dodane przez Leone sceny wyraźnie kontrastują z oryginalnym obrazem, co od razu zdradza, że mamy tutaj do czynienia z  nieudolną przeróbką, montażowym potworkiem, brzydką chimerą złączoną z dwóch oddzielnych produkcji. Zmiany w filmie były tak duże, że Mario Bava kazał usunąć swoje nazwisko z Domu Egzorcyzmów. Reżyser strasznie ubolewał nad tym, co stało się z filmem, a przede wszystkim z bohaterką swojego dzieła, tytułową Lisą. Jego uosobienie kobiecej delikatności, zagubiona i niewinna istota została zamieniona w wijący się na szpitalnym łóżku bluźniący i wymiotujący na księży pomiot szatana. Film w tej wersji, choć został totalnie zmiażdżony przez krytykę, zarobił na siebie, puszczany przede wszystkim w tanich, grindhousowych kinach.

Mario Bava zmarł w 1980 roku, siedem lat po stworzeniu „Lisa and the Devil”. Umarł w przekonaniu, że jego, jak sam twierdził, najbardziej osobisty film odejdzie w zapomnienie, już nigdy nieobejrzany przez nikogo. Na jego i na nasze szczęście, bardzo się mylił. 

Miłośnik doom metalu i gotyckich horrorów, z naciskiem na produkcje wytwórni Hammer. Nosi kurtkę, która jest symbolem jego indywidualizmu i wiary w wolność jednostki. W przyszłości ma zamiar osiedlić się w Borach Tucholskich i zostać leśnym dziadem.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*