Maska (1991-1995). No more Mr. Nice Guy

Maski (1994, reż. Chuck Russell) z Jimem Carreyem nie trzeba nikomu przedstawiać, była ona w końcu swego czasu ogromnym kasowym sukcesem i stanowi jeden z najbardziej znanych występów wspomnianego aktora. Opowieść o człowieku, który przy pomocy tytułowej maski zyskuje moce umożliwiające mu funkcjonowanie według logiki kreskówek nie była jednak zupełnie autorskim pomysłem filmówców. Często zapomina się o tym, że kultowa komedia jest tak naprawdę adaptacją serii komiksów wydanej prze Dark Horse Comics. A łatwo o tym zapomnieć choćby z tego względu, że oba teksty stanowią w zasadzie swoje przeciwieństwa. Komiks Johna Arcudiego i Dougha Mahnke jest nieporównywalnie bardziej mroczny i krwawy względem swojej filmowej adaptacji. Maska, choć obdarza właściciela mocami naginania rzeczywistości, wyciąga na wierzch jego najmroczniejsze i najbardziej destruktywne skłonności, co niemal zawsze kończy się masakrą.

Pierwszym właścicielem maski jest Stanley Ipkiss, imiennik bohatera granego przez Carreya. Komiksowy Stanley nie jest jednak sympatycznym niezdarą, a raczej niezbyt urodziwym, zakompleksionym i neurotycznym mężczyzną. Znajduje on magiczny przedmiot w sklepie z antykami i kupuje go jako prezent dla swojej dziewczyny Kathy, z którą niedawno się pokłócił. Gdy przypadkowo zakłada na siebie maskę, zyskuje nieśmiertelność oraz moc naginania rzeczywistości, która pozwala mu materializować przeróżne przedmioty na czele z bronią palną, a także działać według logiki kreskówek. Opętany przez przedmiot zaczyna mścić się na kolejnych osobach, aż zaczyna interesować się nim policja, a prasa nadaje mu przydomek Wielki Łeb.

Ipkiss, choć z początku można tak przypuszczać, nie gości jako główny bohater zbyt długo. Zostaje zabity przez Kathy, a maska trafia w ręce porucznika Kellawaya. Kellaway prowadzi właśnie śledztwo przeciwko handlarzowi narkotyków Eugenowi Rapazowi, ten jednak z pomocą skorumpowanego adwokata stale unika aresztowania. Sfrustrowany Kellaway posłuży się więc maską, aby zrobić to, na co nie pozwala mu prawo.

Maskę można niewątpliwie uznać za jeden z przejawów ekscesów dominujących w komiksach lat 90tych, opowiadana przez Arcudiego i Mahnke historia nastawiona jest na szokowanie poprzez zderzanie ze sobą suto zakrapianej krwią makabry z przerysowanym, absurdalnym humorem. Ipkiss dokona prawdziwe rzezi policjantów, Kellaway z kolei w końcu dopadnie ściganego przez siebie przestępcę, a także stanie do walki z Walterem – niemym olbrzymem obdarzonym nadludzką siłą i… nieśmiertelnością (o nim będzie trochę później). Choć jego krucjata przeciwko przestępczości okaże się skuteczna, maska zacznie wpływać na jego osobowość, czyniąc go egoistycznym i impulsywnym. Trzeba przy okazji przyznać, że film Chucka Russella, choć bezkrwawy, dość wiernie odwzorowuje niektóre sceny ze swojego komiksowego protoplasty, na przykład scenę zrobienia prawdziwego Tommy Guna z balonów.

Maska łączy więc w sobie dwie pozornie sprzeczne ze sobą rzeczy – makabryczną, niekiedy naturalistyczną przemoc z kreskówkowym przerysowaniem. To samo można powiedzieć o kresce Douga Mahnke, która przeskakuje między szczegółowym realizmem, a umownością, na przykład, kiedy bohaterowie robią przesadzone, nienaturalne miny. Pomaga także kolorowanie samego Mahnke, dzięki któremu całość zyskuje surowy wygląd. Kolory sprawiają bowiem wrażenie ręcznie nakładanych plamek, które nierzadko wychodzą poza kontury bohaterów i przedmiotów. W niektórych scenach czy zbliżeniach na twarze bohaterów dominuje kolor żółty, co z kolei dodaje całości elementu odrealnienia. Zarzucić Mahnkemu mogę tylko to, że czasami jego rysunkom brakuje dynamizmu i są nazbyt statyczne. Przykładowo, na kadrach przedstawiających pościg samochodowy pojazdy wyglądają, jakby w ogóle się nie poruszały; brakuje czegoś, co sygnalizowałoby ruch.

Trudno jest zaliczyć Maskę do komiksów wybitnych, trudno jednak odmówić mu jej dziwacznego uroku. Z jednej strony to wesoła rozwałka okraszona głupkowatym humorem i mnóstwem krwi, z drugiej jednak – kryje się w tym wszystkim coś ponurego. Maska w końcu zapewnia właściwie nieograniczoną moc, czyni to jednak kosztem zdrowia psychicznego je użytkownika, stopniowo podsycając tkwiące w nim najbardziej destruktywne instynkty i co gorsza, nie da się nad tym na dłuższą metę zapanować, o czym przekonał się sam Kellaway.

Seria odniosła sukces i z miejsca otrzymała bezpośrednią kontynuację w postaci Powrotu Maski. Na samym jej początku Kellaway zostaje napadnięty przez bandziorów nasłanych przez Dona Mozzo (zwierzchnika Rapaza z poprzedniego komiksu) i poważnie postrzelony zanim jest w stanie nałożyć na siebie maskę. Przedmiot trafia w ręce jąkającego się Nunzio – szofera wspomnianych bandytów. Przeistoczywszy się w Wielkiego Łba postanawia przejąć władzę nad przestępczym półświatkiem. O wszystkim dowiaduje się Kathy, która postanawia na własną rękę odzyskać magiczny przedmiot, finalnie sama staje się jego nosicielką i staje twarzą w twarz z mafią i nieśmiertelnym Walterem.

Powrót Maski na pewno dostarcza odpowiednią dawkę tego samego, co stanowiło o sukcesie poprzednika, jest to jednak bardzo zachowawczy i, niestety, pozbawiony już świeżości sequel. Pod względem fabularnym mamy w końcu powtórkę z rozrywki. Jąkający się Nunzio to odpowiednik Ipkissa – nieudacznik, który zachłyśnięty boską mocą zacznie siać śmierć i zniszczenie na każdym kroku. Kathy z kolei przebędzie identyczną ścieżkę co Kellaway, będzie bowiem chciała za pomocą maski naprawić wyrządzone przez kryminalistów szkody, finalnie jednak o mały włos zatraci się w pobudzanym przez nią szaleństwie.

Pod względem wizualnym Powrót Maski na pewno może pochwalić się bardziej dynamicznymi i czytelniejszymi rysunkami, porzucił jednak specyficzne kolorowanie poprzednika na rzecz czegoś o wiele bardziej generycznego i sterylnego, co ujmuje całości specyficznej atmosfery. Również sposoby, na które nosiciele maski usuwają swoich przeciwników wydają się mało interesujące, a niekiedy nawet wymuszone. Nunzio przebiera się m.in., za rycerza i baseballistę, Kathy z kolei ogranicza się wyłącznie do materializowania kolejnych spluw. Muszę jednak przyznać, że jej finałowa konfrontacja z Walterem jest satysfakcjonująca i pod względem rozwałki rekompensuje dotychczas średnio angażującą fabułę. Na uwagę także zasługuje niewielka retrospekcja, ukazująca pierwotne plemię wykorzystujące maskę w jednym z rytuałów. Nie otrzymujemy co prawda żadnego kontekstu, ale w scenie tej dowiadujemy się, jak prawdopodobnie złowieszczy artefakt trafił do Ameryki. Uchylone zostaje się odrobinę rąbka tajemnicy, ale na tyle mało, by pozostawić wszystko w mrokach tajemnicy.

Trzecia część trylogii – Maska kontratakuje – powstała rok po filmie z Jimem Carreyem i wpływy tego filmu widoczne są jak na dłoni. W zasadzie komiks ten można uznać albo za bardzo udany, albo za zdradę swoich poprzedników, w zależności od podejścia. Rozczarowujące może być to, że niemal całkowicie porzuca on makabryczny charakter swoich poprzedników i koncentruje się głównie na przerysowanym, nierzadko slapstickowym humorze. Jest to zatem historia o znacznie lżejszym tonie, choć paradoksalnie dominuje w niej zimniejsza paleta kolorów na czele z niebieskim, co stwarza wrażenie mroku.

Tym razem maska trafia w ręce czwórki przyjaciół, z czego jeden jest anarchistą, drugi niespełnionym muzykiem, trzeci amatorem zioła, a czwarty kujonem. Przedmiot trafi w ręce każdego z nich i każdy z bohaterów zareaguje na kontakt z nim w zupełnie różny sposób, co poskutkuje serią dziwnych wydarzeń. Na domiar złego, dowiedziawszy się o ponownym pojawieniu się Wielkiego Łba, na scenę ponownie wkroczy Walter.

Maska kontratakuje nie jest, jak już wspomniałem, krwawa, a nadmiar „kreskówkowości” może zniechęcić fanów pierwszych dwóch odsłon trylogii. Jednakże zostaje to zrekompensowane całkiem ciekawym rozwinięciem tematu maski. Ponieważ zostaje ona założona przez postacie znacząco różniące się od siebie pod względem charakteru, widzimy, w jaki sposób wpływa na nich, co skutkuje serią nieprzewidywalnych scen. Na przykład rozsmakowany w rockowej muzyce Ben, podczas swojego koncertu nagle zacznie śpiewać miłosne ballady, czym oburzy swoją widownię. Zostanie nam nawet pokazane w jaki sposób maska zniekształca percepcję rzeczywistości tego, który ją nosi. W przeciwieństwie do Powrotu Maski nie brak tu zatem świeżych pomysłów. A ponieważ Walter stale tropi każdego, kto staje się Wielkim Łbem, to i rozwałki tu nie brakuje, choć jest ona nieporównywalnie bardziej skoncentrowana na absurdzie niż gore. Sama relacja Waltera z maską zyskuje nieco głębi i nieoczywistości za sprawą jedne ze scen, co również stanowi ciekawy dodatek.

Po trylogii Arcudiego i Mahnke Maska doczekała się rozwinięcia w kilku innych historiach, m.in. w The Mask: The Hunt for the Green October (1995, Evan Dorkin, Peter Gross), jednak były to dzieła stricte komediowe, starające się imitować film z Jimem Carreyem. Oryginał to z perspektywy czasu nadal trzyma się całkiem dobrze, nawet jeśli jest on w dużej mierze produktem swoich czasów. To z jednej strony ciekawa gra w zderzaniu ze sobą kontrastów, opowieść o mroczne stronie ludzkiej natury, a z drugiej bezpretensjonalna i dość krwawa (przynajmniej do pewnego momentu) rozrywka. Wie czym jest i nie stara się na siłę wychodzić poza ten obręb. Dla fanów filmu Chucka Russella będzie to na pewno warta sprawdzenia ciekawostka. Komiks przypadnie także do gustu czytelnikom, którym podobała się na przykład seria o Deadpoolu Briana Posehna i Gerry’ego Duggana. Jest absurdalnie, jest krwawo, jest zabawnie, ale gdzieś spod tego wyziera ponury mrok.

Urodzony 13 grudnia 1996 roku. Ukończył technikum ekonomiczne, zyskując dyplom technika. Absolwent filologii polskiej I stopnia na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach. Obecnie student kulturoznawstwa II stopnia na tej uczelni. Pisarz-amator i poeta. Miłośnik kina, w szczególności horrorów.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*