Chyba wszyscy zgodzimy się, że kino akcji ery VHS ma w sobie coś magicznego, pewien wyjątkowy pierwiastek, dzięki któremu nie zawsze „dobre” filmy obrastały kultem – czy mowa o Komando (1985), Kobrze (1986), sequelach Rambo (1985-1988) czy o filmografii Chucka Norrisa. Ja do tego towarzystwa chciałbym dołożyć jeszcze jeden obraz, który stanowi prawdziwe dzieło sztuki w kategorii szalonego kina akcji.
Fabuła Mrocznego anioła (Dark Angel a.k.a. I Come in Peace) jest następująca. Detektyw Jack Caine (Dolph Lundgren) jest niepokornym gliniarzem polującym na bossa narkotykowego Victora Manninga (Sherman Howard). Prowadzi akcję jego ujęcia, niestety zostaje rozproszony przez napad na pobliski sklep. Gdy schodzi z posterunku, jego partner Ray (Alex Morris) zostaje zdemaskowany i zamordowany. Niedługo potem dochodzi do masakry – ludzie Manninga zostają wybici co do jednego, a cała heroina, którą mieli ze sobą zostaje skradziona. Po zebraniu ochrzanu od szefa Caine’owi zostaje przydzielony nowy partner – początkujący agent FBI Larry Smith (Brian Benben). Nie wiedzą jednak jeszcze z kim mają tak naprawdę do czynienia. Tajemniczym mordercą okazuje się bowiem zły kosmita (Matthias Hues) – przybywa on na ziemię aby pozyskać cenny w jego świecie narkotyk, który są… ludzkie endorfiny. W ślad za złym przybyszem przybywa także inny, dobry kosmita (Jay Bilas).
Mroczny anioł jest miszmaszem policyjnego buddy movie z mocno inspirowanym Terminatorem (1984) science-fiction okraszonym wszelkimi znanymi każdemu miłośnikowi vhs-owego kina akcji kliszami. Jak już wspomniałem, główny bohater jest typem niepokornego gliny z obsesją na punkcie jednego przestępcy; kieruje się on przede wszystkim instynktem, sprzecza ze swoim przełożonym, a żeby wydedukować, o co w tym wszystkim chodzi, udaje się do baru ze striptizem. Nie ma także żadnego problemu ze sprzątnięciem wysoko postawionego agenta FBI, co więcej – nie ponosi z tego tytułu żadnych konsekwencji (tak, źli dążący po trupach do celu agenci też są częścią tej historii). Za przeciwwagę dla Caine’a służy Larry Smith będący niemal całkowitym jego przeciwieństwem – jest młodym przykładnym agentem, który zawsze kieruje się procedurami, a w swojego szefa jest zapatrzony jak w obrazek i lata do niego z każdym najmniejszym drobiazgiem. Z czasem jednak zda sobie sprawę z tego, że FBI nie jest tak nieskalane, jak mu się dotychczas wydawało.
Fabuła Mrocznego anioła jest tak prosta, że wręcz w niektórych miejscach wydaje się być pretekstowa za sprawą różnych niedomówień. Na przykład – ukochana głównego bohatera wypomina mu zniknięcie na osiem dni bez słowa, a dlaczego zniknął i o co w ogóle chodziło, tego się nie dowiadujemy; sami kosmici nie posiadają nawet żadnych imion – napisy końcowe nazywają ich po prostu „dobry” i „zły obcy”. Ale nie ma co się oszukiwać, w tym wszystkim chodzi o rozwałkę okraszoną mrocznym klimatem lat 80-tych i w tej kwestii film wywiązuje się z nawiązką. Dostaniemy pościgi samochodowe, strzelaniny, wybuchowe starcia z mierzącym ponad dwa metry wzrostu kosmitą i Lundgrena powalającego wszystkich kopniakiem z półobrotu. Całość też nie traktuje siebie zbyt poważnie (trudno posądzić o powagę film, w którym jeden z bohaterów sam śmieje się z faktu, że kosmita umie mówić po angielsku), toteż takie rzeczy jak pościg samochodowy przez centrum handlowe i fakt, że zły obcy wie, jak prowadzić samochód, nie są dla widza rażące.
To, że Mroczny anioł nie kryje się z tym, czym jest, tylko wychodzi mu na dobre. Nie boi się także pokazać swoich inspiracji, a te zaczerpnięte są z żelaznych klasyków gatunku. Jeśli spojrzymy na wyposażenie złego obcego, na które składa się pistolet zdolny wszystko wysadzić w powietrze i samonaprowadzające się dyski i zwrócimy uwagę na fakt, że poluje on na ludzi w wielkiej amerykańskiej metropolii, to na myśl powinien przyjść nam Predator (1987) i jego sequel (1990); twardy gliniarz sparowany z młodym agentem FBI i tropiący złego kosmitę (na którego zapolować przyleciał również dobry kosmita) to wypisz, wymaluj Ukryty (1987); z kolei ociekająca mrokiem i światłami neonów strona wizualna wraz z muzyką Jana Hammera natychmiast przywodzą na myśl wspomnianego Terminatora. Hammer skomponował soundtrack na syntezatorze, wykorzystując w nim także liczne metalicznie brzmiące dźwięki, co było też wizytówką kompozycji Brada Fiedela.
Mroczny anioł opowiada o handlarzach narkotyków z kosmosu. Powstał pod koniec chyba najbardziej kultowej dla dzisiejszych widzów dekady w historii kina, a główną rolę gra jedna z legend kina akcji ery VHS. Każdy powinien wiedzieć, czego się po tym seansie spodziewać i gwarantuję, że to właśnie dostanie. Męską, doprawioną gęstą atmosferą, ale nie traktującą się poważnie, rozrywkę, która choć nie potrzebuje okularów nostalgii, by się wybronić, tak zasmakuje jeszcze lepiej, gdy będziemy mieli je na nosie. To bzdurna ramotka czerpiąca garściami ze znanych gatunkowych klisz, która nie wstydzi się swojej „ramotkowatości”, a wręcz doprowadza ją do perfekcji i dzięki temu szturmem podbija serce widza.
Urodzony 13 grudnia 1996 roku. Ukończył technikum ekonomiczne, zyskując dyplom technika. Absolwent filologii polskiej I stopnia na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach. Obecnie student kulturoznawstwa II stopnia na tej uczelni. Pisarz-amator i poeta. Miłośnik kina, w szczególności horrorów.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis