Na celowniku: Jörg Buttgereit

Znienawidzony przez cenzorów, samozwańczych obrońców moralności, a nawet część fanów kina grozy, niemiecki, undergroundowy reżyser Jörg Buttgereit to z pewnością jeden z najbardziej kontrowersyjnych twórców wszech czasów. I niewątpliwie jeden z najciekawszych. Filmy Buttgereita często spotykały się z niezrozumieniem, miłośnikom standardowego horroru jawiąc się jako zbyt artystyczne, a odbiorcom arthouse’u – jako brutalne i obrzydliwe. Po latach wysiłki reżysera zostały jednak docenione. Zainteresowanie tematyką śmierci, chęć przełamywania tabu i prawdziwie punkowa dusza, która sprawiła, że konsekwentnie podążał własną ścieżką, zaowocowały swoistym kultem, jakim cieszą się jego filmy wśród miłośników transgresyjnego kina. Ogromny wpływ na twórczość reżysera miała rozkwitająca w latach 70. kontrkultura. Jörg uczęszczał na undergroundowe koncerty oraz pokazy filmów eksperymentalnych. To właśnie tam miał okazję zapoznać się z takimi obrazami jak After Cease To Exist (1977), stworzonym przez powiązane z Throbbing Gristle COUM Transmissions, czy obskurnymi nagraniami z kostnic wyświetlanymi na koncertach SPK. Angażując się w subkulturę punkową wyzwolił w sobie ducha buntu przeciwko systemowi oraz kulturze mainstreamu, a także chęć prowokacji i walki z cenzurą. Na tym gruncie zrodził się pomysł na powstanie pierwszych krótkich metraży reżysera, a w końcu jego pełnoprawnego debiutu, jakim jest kultowy NEKRomantik (1987). Początkowo twórca organizował pokazy swojej twórczości jedynie w małych kinach i punkowych klubach (np. Risiko, w którym za barem stał sam Blixa Bargeld). Prawdziwy rozgłos pojawił się dopiero po premierze NEKRomantika 2 (1991). Wówczas to naraził się na represje, gdy oskarżono go o gloryfikowanie przemocy, a negatywy obu części filmu nakazano zniszczyć. Po długich bataliach sądowych reżyserowi udało się wygrać. Przekorny Buttgereit postanowił jednak zakończyć karierę reżyserską. „Miałem wszystko, filmy, które zostały zakazane, nalot policji na mój dom, w sądzie oficjalnie uznano mnie za artystę, a Schramm (1993) dostał nominację do niemieckiej nagrody filmowej. „To był odpowiedni moment, żeby przestać, tworzenie filmów przestało być wywrotowe” – opowiadał po latach. Doszły do tego problemy finansowe, które uniemożliwiały pełną realizację wizji reżysera. Buttgereit zajął się więc kręceniem dokumentów, pisaniem słuchowisk dla radia, tworzeniem komiksów, został też reżyserem teatralnym. Czy to oznacza, że całkowicie odszedł od swoich korzeni? Bynajmniej. Wśród wystawianych przez niego spektakli można znaleźć takie tytuły jak Nosferatu, Człowiek Słoń, Gabba Gabba Hey! (musical oparty na twórczości The Ramones) czy Im Studio hört dich niemand schreien – sztukę inspirowaną giallo oraz Berberian Sound Studio (2012).

20 grudnia przypadają 58. urodziny reżysera. Z tej okazji trójka kinomisyjnych śmiałków składa hołd jego twórczości niniejszym tekstem. Przyjrzymy się zarówno krótkim metrażom, jakie tworzył będąc zbuntowanym nastolatkiem, jak i jego dojrzalszym, pełnometrażowym dziełom. Buttgereitowi życzymy natomiast nieskończonych pokładów kreatywności, artystycznego spełnienia oraz oczywiście powrotu do kręcenia filmów. Z wystarczającym budżetem, głową pełną świeżych pomysłów oraz odwagą, przekorą i entuzjazmem z jakimi tworzył swoje największe dzieła. 

W prezencie mała muzyczna dedykacja: [link]

Justyna Wróblewska 


1980-1986 – Krótkie metraże – Caligula

Na portfolio Buttgereita składają się zaledwie cztery filmy pełnometrażowe, kilka dokumentów poświęconych kinu grozy oraz kilkanaście filmów krótkometrażowych, z których większość powstała jeszcze przed przełomowym NEKRomantikiem. Owe krótkie formy to niemal bez wyjątku naznaczone punkową estetyką eksperymenty na taśmie 8 mm. Nierzadko noszą one cechy zwykłych szczeniackich wygłupów z kamerą, z perspektywy czasu stanowią jednak wartościowy wgląd w środowisko berlińskiego undergroundu lat 80., z którego twórczość Jörga bezpośrednio wyrasta. I tak Der explodierende Turnschuh (1980) to minutowy zapis nierównego pojedynku dzieciaka z tytułowym trampkiem, który ostatecznie zostaje wysadzony w powietrze. Manne the Mowie (1981) przedstawia dzień z życia tytułowego pijaczka, zakończony jego śmiercią. Manne (w tej roli Bela B., perkusista punkowej grupy Die Ärzte) kupuje w sklepie piwo, idzie pooglądać chłopaków grających w piłkę nożną, rzyga, drapie się po jajach, dalej rzyga, szcza w bramie, rzyga, aż w końcu pada trupem. Znacznie poważniej prezentuje się Mein Papi (1982), obraz dokumentujący za pomocą serii krótkich scenek zarejestrowanych ukrytą kamerą postępującą chorobę ojca reżysera. Buttgereit ukończył to osobiste pożegnanie de facto dopiero w 1995 roku, dwa lata po śmierci rodzica, dodając do wcześniej nakręconego materiału smutny epilog. Der Trend (1982) to z kolei rzut okiem na muzyczne podziemie Berlina Zachodniego, z zarejestrowanymi na taśmie fragmentami występów Einstürzende Neubauten, Soilent Grün i Sprung Aus Den Wolken (zdjęcia częściowo zrealizowano w legendarnym klubie S.O.36, któremu dwa lata później Buttgereit i producent Manfred Jelinski poświęcą pełnometrażowy dokument zatytułowany So war das S.O.36).

Captain Berlin – Retter der Welt (1982) przybliża narodziny niemieckiego super-bohatera: tytułowy Kapitan Berlin (ukrywający oblicze pod plastikową maską Spider-Mana Buttgereit) stoczyć musi dramatyczną walkę z diabolicznym Misterem Synthem (szkolny kolega Jörga i twórca muzyki do kilku jego filmów, Peter Synthetic). Ze względu na zerowy budżet, ów pastisz amerykańskiej popkultury (heros nosi na plecach pelerynę z niedźwiedziem z herbu Berlina i – jak głosi tytuł – zbawia cały świat) wypada niestety dość nieporadnie, jednak reżyser był na tyle przywiązany do konceptu komiksowego obrońcy rodem ze stolicy Niemiec, że po latach przedstawił jego losy w formie… sztuki scenicznej. Zapis przedstawienia został wydany w 2009 roku na DVD jako Captain Berlin versus Hitler. Skoro zaś o Hitlerze mowa, to w tym samym roku co Retter der Welt uznał światło dzienne inny projekt Jörga – Blutige Exzesse im Führerbunker. Wybitnie pulpowy tytuł nie kłamie: siedmiominutowy obraz przedstawia diaboliczny plan Adolfa Hitlera (Norbert Hähnel), mający na celu wskrzeszenie jego ukochanej Evy Braun (Dorothee Bosky) oraz bliżej niesprecyzowanego umarlaka (Buttgereit). Truposze w istocie powracają do życia i dosłownie rozszarpują Führera na strzępy, by następnie oddawać się radosnemu pląsaniu na ulicy. Jak przyznał sam twórca w komentarzu zawartym w dodatkach do wydania Blu Ray: tytuł jest w tym przypadku ciekawszy od samego filmu. Inspiracje B-klasowym kinem grozy kontynuuje Der Gollob (1983), w którym z połączenia poczciwego Ajaxu oraz mrożonej pizzy powstaje tytułowy potwór. Po uśmierceniu swych przypadkowych stwórców, bestia rusza na dalsze łowy, podczas gdy powstrzymać ją próbuje duet policjantów (Bela B. oraz Buttgereit). Znów dostajemy mieszankę nieświeżych dowcipów (monstrum wydaje z siebie dziwne pierdzące odgłosy, po czym można poznać, że się zbliża) oraz chałupniczo wykonanych efektów, warto jednak pamiętać że na tym etapie większość osób zaangażowanych w projekt nie przekraczała wieku 20 lat, toteż całość wypada potraktować głównie jako ćwiczenia z materii filmowej. Identycznie będzie w przypadku Horror Heaven (1984), w którym reżyser postanowił zawrzeć w skondensowanej formie historię kina grozy. Po kolei mamy więc morderczą mumię, monstrum Frankensteina, powrót Kapitana Berlina, japońskie potwory (najbardziej urokliwy segment, bo oparty przede wszystkim na technice poklatkowej) oraz… wątki kanibalistyczne. Jak łatwo wywnioskować z powyższego, wczesne dokonania Niemca kręciły się głównie wokół recyklingu wzorców podpatrzonych w klasycznych horrorach i jako takie należały do zgoła niewinnych: charakteryzacje wykonane z papier-mâché, gore spreparowane z użyciem produktów codziennego użytku. Po drodze był jeszcze zrealizowany w sepii, dwuminutowy segment wchodzący w skład antologii Jesus – Der Film (1986), w którym Buttgereit bierze na warsztat drogę krzyżową, a znany z głównej roli w będącym już w planach, nekrofilskim majstersztyku Daktari Lorenz przebija serce wampirzego Chrystusa kołkiem. Arthouse co się zowie! Prawdziwy przedsmak psychotyczno-morderczych klimatów nadejdzie jednak dopiero wraz z…


1985 – Hot LoveCaligula

Hot Love, który przez wielu uznawany jest za „prototyp” NEKRomantika. Jest w tej opinii nieco przesady, niemniej istotnie można znaleźć pewne punkty wspólne. W obu przypadkach mamy do czynienia z przewrotną, turpistyczną love story, w obu też w roli głównej występuje współautor muzyki i współtwórca efektów specjalnych, Daktari Lorenz. W Hot Love wciela się on w młodego, wrażliwego punka, który w trakcie domowej imprezy poznaje dziewczynę (Marion Koob-Liebing), w której z miejsca się zakochuje. Dwójkę dzieciaków połączy krótki, ognisty romans zakończony aktem zdrady ze strony dziewczęcia. Kochliwa łania przerzuci bowiem swe uczucia na postawnego, uber-męskiego blondasa (Buttgereit po raz ostatni w większej roli we własnym filmie). Porzucony, pogrążający się w rozpaczy chłopak posuwa się do ekstremum: śledzi niewierną ukochaną i napada ją podczas samotnego spaceru w lesie, po czym gwałci. Dręczony wyrzutami sumienia odbiera sobie następnie życie. To jednak dopiero wstęp do prawdziwego horroru, jaki rozegra się 9 miesięcy później… Ponoć inspirację dla scenariusza stanowił zawód miłosny, jaki na tym etapie przeżył sam reżyser. Tak też odbiera się ten 30-minutowy splatter fest: jako nieco egzaltowaną, grafomańską zabawę w kino. Kicz miesza się tutaj z wulgarnością: w opozycji do sielankowych sekwencji z początku dostajemy krwawy finał i ostentacyjnie dosłowną scenę porodu, nakręconą z użyciem gipsowej waginy. Jedno jest pewne: Buttgereit i jego świta nie oglądali się na żadne zakazy, a ich twórczość stanowi ekwiwalent środkowego palca wysuniętego w kierunku wszelkich autorytetów. W przypadku Hot Love jest to wciąż dość nieporadne szokowanie, które w wielu momentach niezamierzenie śmieszy (choć jest tu też sporo jak najbardziej zaplanowanego humoru w odcieniu smoliście czarnym), niemniej partyzancki wigor bijący z ekranu stanowi jakość samą w sobie. Na tamtym etapie Buttgereit był już kimś w rodzaju undergroundowego celebryty, z oddaną rzeszą wielbicieli wyczekujących kolejnych projektów. Jego kolejne dzieło miało zaś wysadzić ich z koturnowych buciorów…


1987 – NEKRomantikCaligula

Obrzydliwy. Wulgarny. Szokujący. NEKRomantik do dziś pojawia się na rozlicznych zestawieniach najbardziej radykalnych przypadków w historii filmowego horroru. Paradoksalnie, debiut fabularny Buttgereita więcej ma wspólnego z… romansem, aniżeli kinem grozy sensu stricto. Przełamująca tabu tematyka jaką podejmuje, każe go jednak pierwej stawiać w jednym rzędzie z takimi tytułami, jak Salo (1975) czy Cannibal Holocaust (1980), aniżeli w otoczeniu adaptacji prozy Jane Austen. Na tym też zasadza się cały dowcip: rzecz opowiada historię pary kochanków, którzy mają upodobanie do zwłok w zaawansowanym stopniu rozkładu. Sam reżyser miał przyznać, że taki koncept fabularny był przede wszystkim prowokacją wymierzoną w mieszczańskie standardy i moralność bigotów, a fakt że filmy z tzw. „podziemnego obiegu” nie podlegały w RFN państwowej cenzurze tylko ułatwił mu zadanie. Wbrew pozorom obraz nie epatuje w jakimś szczególnym stopniu okrucieństwem (największe wrażenie pod tym względem robi prawdziwa scena obdzierania ze skóry królika, nakręcona na farmie należącej do rodziny jednego z członków ekipy – odtąd wstawki spod znaku mondo staną się jednym ze znaków rozpoznawczych filmów Buttgereita), choć dla ludzi o słabych nerwach seksualne preferencje bohaterów oraz sposób ich ukazania będą wystarczającym straszakiem. Jakby na przekór bulwersującej naturze zjawiska, reżyser i współscenarzysta Franz Rodenkirchen portretują nekrofilię jako coś jak najbardziej normalnego. I tak oto, w scenie łóżkowych harców Betty (Beatrice Manowski) i Roberta (Daktari Lorenz), do których dołącza pokryty śluzem, jednooki truposz, twórcy wykorzystują w formie tła muzycznego piękny motyw fortepianowy Johna Boya Waltona. Kiedy zaś Betty w końcu porzuci Roberta, ten pogrąży się w cierpieniu równie głębokim jak to, które było udziałem patrona wszystkich udręczonych romantyków, Goethowskiego Wertera. Efektem tej zgryzoty będzie jedno z najbardziej rozbrajających i jednocześnie wprawiających w osłupienie zakończeń w historii X muzy. Gdy dodać, że ten owiany zarówno niesławą, jak i potężnym kultem wyprysk nihilizmu nakręcony został za przysłowiowe miedziaki, z większością akcji rozgrywającą się w jednym mieszkaniu i przydomowym ogrodzie producenta, to podziw tylko rośnie. Prawdziwy triumf niezależnej produkcji filmowej: obskurny, chropawy, niepokorny, rebeliancki. I ujmująco przy tym liryczny.


1990 – Król Śmierci Justyna Wróblewska

„To jest Król Śmierci. Sprawia, że ludzie nie chcą dłużej żyć” – ten pamiętny cytat zamyka drugi pełnometrażowy film Buttgereita. Film ponury i dosadny, pełen rozpaczy, ale również katartyczny. Szczególnie dla reżysera, który przeżywał wówczas żałobę po śmierci matki. Król Śmierci to podzielona na krótkie epizody, postmodernistyczna opowieść o samobójstwach. Każdy epizod nosi tytuł kolejnego dnia tygodnia i przedstawia moment odebrania sobie życia przez anonimowe postacie. Pomiędzy scenami obserwujemy fazy rozkładu zwłok mężczyzny (widoczna inspiracja Zet i Dwa Zera [1985] Petera Greenawaya), powracające niczym refren. Połączenie brutalnej przemocy z obrazami niemal poetyckimi i wprawiającymi w zadumę doskonale podsumowuje styl Buttgereita łączącego eksploatacyjny horror z filmem artystycznym. Na uwagę zasługuje zarówno praca operatorska Jelinskiego (jazda kamery po linach zamocowanych nad mostem czy wirujący obraz w ostatniej opowieści) jak i niesamowita ścieżka dźwiękowa (Kopp, Lorenz, Walton). Film przedstawia nam różne oblicza śmierci, od samobójstwa samotnego mężczyzny, który połyka tabletki w zaciszu swojego mieszkania, po desperacki akt młodej dziewczyny, która strzela do przypadkowych ludzi podczas rockowego koncertu. Jeden z epizodów stanowi hołd dla Ms. 45 (1981) Abla Ferrary odtwarzając scenę rozmowy na ławce – po szokującym wyznaniu mężczyzny na temat problemów małżeńskich oraz zamordowania własnej żony milcząca nieznajoma wyciąga broń w jego kierunku. Mężczyzna odbiera ją i ostatecznie zabija się sam. W innej scenie Buttgereit prezentuje własną parodię Elzy –  Wilczycy z SS (1975) w której wciela się w ofiarę komendantki. Po obejrzeniu owego brutalnego nazisploitation pewien mężczyzna zabija własną partnerkę po czym, na ścianie umazanej krwią kobiety, zawiesza pustą ramkę, tworząc makabryczne dzieło sztuki. Reżyser, we właściwy sobie sposób, kpi z zarzutów jakoby filmy generowały przemoc, jednocześnie łamiąc tabu dotyczące nazistowskiej przeszłości kraju. Momentu ciszy i zadumy dostarcza nam natomiast w epizodzie „czwartkowym”, przedstawiającym most samobójców wraz z nazwiskami, wiekiem i zawodem ludzi, którzy postanowili z niego skoczyć. Nie oni są jednak przedmiotem filmu, a samobójcza śmierć, czy może raczej śmierć w ogóle. Motyw postępującej degradacji zwłok stanowi swoiste Danse Macabre przypominające nam o jej nieuchronności. Ma też jednak inne zadanie. Reżyser przyznał, że jego celem było podważenie romantycznego wizerunku samobójstwa. Buttgereit niejednokrotnie powtarzał, że wbrew pozorom, film promuje postawę anty-samobójczą. Łatwo zresztą dostrzec, że śmierć nie jest tu w żaden sposób gloryfikowana, wyraża ją rozkład oraz wszechogarniająca rozpacz popychająca do czynu ostatecznego (ukazana wyjątkowo dobitnie w ostatnim epizodzie). I choć obraz zdaje się ukazywać niepodzielny triumf Tanatosa warto zwrócić uwagę na ukryte przesłanie – ze zdekomponowanego ciała wylęgają się larwy. W finalnej scenie zaś naszym oczom ukazuje się sam Król Śmierci – blady i wychudzony, choć jednocześnie majestatyczny, mężczyzna z koroną na głowie, siedzący na tronie. U jego stóp widzimy małe dziecko. Życie odtwarza się na nowo.


1991 – NEKRomantik 2Justyna Wróblewska

Po premierze pierwszego NEKRomantika fani liczyli na kontynuację, która byłaby jeszcze bardziej odpychająca. Reżyser, z właściwą sobie przekorą, uznał jednak że byłoby to głupie i przewidywalne. Nakręcił więc Króla Śmierci, a dopiero cztery lata później zabrał się za sequel NEKRomantika. Aby jednak nie było tak kolorowo, postanowił nakręcić go po swojemu i spłatać publice żart, pokazując wszystkim, którzy chcieliby mówić mu co ma robić, środkowy palec. Tym razem historia miłości do zwłok opowiedziana jest z perspektywy kobiecej. Do filmu zostaje wprowadzona nowa bohaterka – Monika (Monika M., którą zauważył w kinie podczas seansu filmu Lucio Fulciego), postać zainspirowana wywiadem z prawdziwą nekrofilką Karen Greenlee, pochodzącym z (nie)sławnej książki Apocalypse Culture pod redakcją Adama Parfreya. Otoczenie dziewczyny różni się od depresyjnych i obskurnych wnętrz z pierwszej części filmu, a sama Monika sprawia wrażenie zupełnie normalnej, schludnie ubranej pielęgniarki. W rzeczywistości jednak kierują nią te same mroczne żądze. Dziewczyna, w wiadomych celach, wykrada zwłoki znanego nam już Roba, jednocześnie próbując ułożyć sobie życie z nowo poznanym (żywym) partnerem, Markiem (Mark Reeder). NEKRomantik 2 (o żartobliwym podtytule Return of the Loving Dead) jest z całą pewnością oszczędniejszy w kwestii epatowania makabrą niż jego poprzednik. Żart Buttgereita polega na tym, że środkowa część filmu przypomina kiczowaty romans – Monika i Mark umawiają się na randki, trzymają za ręce. Co jakiś czas pojawiają się jednak motywy, które nie dają nam zapomnieć o właściwym charakterze obrazu – długa scena rozczłonkowywania zwłok, penis w lodówce, album rodzinny składający się ze zdjęć pogrzebowych, babski wieczór, którego główną atrakcją jest oglądanie brutalnego mondo o fokach. Nie zabraknie też charakterystycznego dla Buttgereita czarnego humoru, w tym sceny rodem z dawnego musicalu, podczas której Monika przy akompaniamencie pianina, wyśpiewuje swoją miłość do zwłok. Warto zwrócić uwagę na wątek „filmu w filmie”, czyli obrazu oglądanego w kinie przez parę bohaterów. Nawiązując do My Dinner with Andre (1981) Buttgereit nie tylko daje prztyczka w nos tym fanom horroru, którzy dla samej zasady gardzą arthousem, ale jednocześnie robi to w prawdziwie absurdalno-surrealistycznym stylu. Od strony technicznej Nekromantik 2 prezentuje się lepiej niż poprzednik, zwłaszcza pod względem scen gore. Warto zaczekać na pięknie makabryczny finał, nawet jeżeli domyślimy się co szykuje dla nas reżyser. I choć brak tu świeżości i efektu szoku, jakie cechowały kultową część pierwszą, to ja jednak od lat pozostaję fanką sequelu, doceniając poczucie humoru twórcy.


1993 – SchrammMarta Płaza

Chrzęsty, sapanie, ocieranie się ciał, pulsacyjne światła, rozbryzgi krwi. Teledyskowa zbitka pozornie przypadkowych scen dokumentujących fiksacje chorego umysłu, w końcu ujęcie trupa mężczyzny malowniczo zabarwionego juchą i białą farbą. A to dopiero początek. Ten obskurny, zaledwie 65-minutowy film Buttgereita, dobrze odbiera się wszystkimi zmysłami. Surowa forma, mocne ziarno, urzekająca aktorska amatorszczyzna ułatwiają zagłębienie się w psychikę Lothara (obsadzony w tej roli były aktor porno Florian Koerner von Gustorf) – na co dzień taksówkarza, po pracy seryjnego mordercę ochrzczonego przez prasę mianem Lipstick Killera. Schramm skupia się co prawda na ostatnich godzinach z życia zabójcy, ale nie żałuje przy tym obskury, żeby wspomnieć choćby jedną z pierwszych scen, gdy mężczyzna morduje dwójkę odwiedzających go w domu fanatyków religijnych, by później ich nagie ciała fotografować w BDMS-owym anturażu. Potrzeba erotycznego spełnienia jest dla niego zresztą równie ważna, co zabójcze ciągoty. A seksualne frustracje powodowane niemożnością nawiązania bliskich, cielesnych kontaktów z uroczą sąsiadką pracującą seksualnie, tylko potęgują psychiczne boleści. Reżyser nie docieka przy tym źródeł psychopatycznych skłonności swojego (anty)bohatera, stawiając swoim zwyczajem raczej na atrakcje gore (z przebijaniem penisa gwoździem na czele) i schizofreniczność emocji, które znakomicie podbijają nie tylko pomysłowe zdjęcia, ale również jak zwykle dopracowana w filmach niemieckiego twórcy muzyka. Można się dziś podśmiewywać z różnych budżetowych niedoskonałości historii, ale mimo to jedno Buttgereitowi należy oddać: niewielkimi kosztami stworzył jeden z najbardziej niepokojących i oddziałujących na psychikę filmów o seryjnym mordercy w historii kina. I nie ma w tym stwierdzeniu ani grama przesady. 


2015 – German AngstJustyna Wróblewska

Po 22 latach przerwy Jörg Buttgereit powraca do filmu. Powodem tej decyzji była prośba jego wieloletniego kolegi i twórcy plakatów do Nekromantika 1 i 2, Andreasa Marschalla, by zaangażował się w projekt. Do współpracy zaproszono również urodzonego w Polsce reżysera Michala Kosakowskiego, efektem czego powstał German Angst, antologia złożona z trzech nowelek. Zgodnie z tytułem, miały one ukazywać różne oblicza strachu (niem. angst) oraz nawiązywać do tradycji niemieckiego kina grozy. Film otwiera nowela wyreżyserowana przez Buttgereita i to na niej się skoncentrujemy. Final Girl opowiada historię dziewczynki, która mieszka w ponurym blokowisku ze świnkami morskimi oraz… zniewolonym, przywiązanym do łóżka ojcem. Jest to historia krzywdy i zemsty, z tym że zamiast tradycyjnie poprowadzonej fabuły, segment Buttgereita rozpoczyna się gdzieś w trzecim akcie (sam reżyser wspominał, że jego celem było „wywrócenie horroru do góry nogami”), a motywacji bohaterki możemy domyślać się jedynie ze skrawków retrospekcji. Podczas okaleczania swojego oprawcy dziewczynka beznamiętnym głosem opowiada o świnkach morskich, zupełnie jak gdyby czytała podręcznik do weterynarii. Choć tematyka dziecięcej traumy ujęta została w całkiem ciekawy sposób (świnki morskie stanowiące metaforę molestowania), a technicznie obraz prezentuje się całkiem nieźle, to podczas seansu ciężko nie poczuć lekkiego zawodu. Po tylu latach oczekiwania na powrót obrazoburczego reżysera, można było spodziewać się czegoś więcej. Final Girl jawi się jedynie jako przystawka przed kolejnymi historiami (zwłaszcza najlepszą z nich, fantasmagoryczną Alraune). Buttgereit serwuje nam odrobinę makabry, nawiązując przy tym do swoich dawnych dzieł, brakuje tu jednak mocniejszego ciosu, a nowela jest tak krótka, że nie ma czasu na rozkręcenie się. Ostatecznie więc można odnieść wrażenie, że udział reżysera w projekcie zmotywowany został głównie grzecznością, a nie prawdziwą chęcią powrotu do filmu. Pozostaje nam zatem mieć nadzieję, że Buttgereit nie powiedział jeszcze ostatniego słowa…

Teksty zbiorowe kinomisyjnej załogi i przyjaciół.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*