Niestrudzony wędrowiec od lat podróżujący po niezliczonych pustkowiach celem wygrzebywania, zapomnianej po wojnie atomowej, wiedzy filmowej. Wyposażony w kajet i ołówek spisuje wszelkie doniesienia o kinie, które na pewien sposób okazało się prorocze. Radioaktywne pustynie, głód, najazdy bandytów i mutantów. Wszystko to, co teraz nazywamy codziennością, kiedyś było jedynie fantazją tworzoną, by zapewnić rozrywkę masom. Z autorem Leksykonu filmów postapokaliptycznych (który ciągle jeszcze można kupić, o tutaj), Adamem Horowskim, spotkaliśmy się w kinomisyjnym bunkrze 24 lutego 2018 roku, równe 60 lat po tym jak Stany Zjednoczone przeprowadziły nalot atomowy na ZSRR i państwa tzw. bloku wschodniego. Oto co z tego wynikło:
Przede wszystkim gratuluję wydania leksykonu. Napisałeś, że pomysł na taką książkę pojawił już w 2011 roku. Czy możemy uznać to za moment rozpoczęcia faktycznej pracy? Jak przebiegał proces twórczy?
Rzeczywiście pomysł narodził się w 2011 roku i wtedy też zaczęły powstawać pierwsze hasła, z których niewiele dziś zostało – były zwyczajnie kiepskie, więc po czasie, kiedy nabrałem doświadczenia, napisałem je od nowa. Do pisania na szczęście przystępowałem bez żadnego planu, bo gdybym zdawał sobie sprawę, ile pracy mnie czeka, szybko bym zrezygnował. Oświeciło mnie po trzech latach, kiedy przerobiłem około 40% materiału. Wtedy potrzebna była konkretna decyzja – iść dalej czy odpuścić i zająć się czymś innym. Pomogło mi ją podjąć założenie fanpage’a, który mimo niszowej tematyki od początku cieszył się sporą popularnością. Gdyby nie pierwsze interakcje z czytelnikami, projekt prawdopodobnie skończyłby na śmietniku.
Być może to właśnie tematyka pomogła. Odnoszę czasami wrażenie, że fani niszowych rzeczy są dużo częściej totalnymi freakami oddanymi swojej pasji. W każdym razie, kop pozytywnej energii, który dostałeś od ludzi musiał być potężny, biorąc pod uwagę, że nie tylko trzeba było dokończyć leksykon, ale też później jakoś sensownie go wydać i rozesłać do ludzi. Jak przebiegał proces wydawniczy? Poszło gładko, czy raczej wyboiście?
Jedne szły gładko, inne nie. Z perspektywy czasu wiem, że najważniejsze jest znalezienie odpowiednich osób do współpracy – sprawdzonych i kompetentnych. Potem za każdy błąd czy niską jakość pracy płacę bowiem ja jako autor i wydawca. I niekoniecznie mówię tu o finansach, ale też o wiarygodności, która jest przecież kluczowa w przypadku twórców internetowych. Sam popełniłem kilka błędów, na dodatek miałem kłopoty z drukarniami, o czym szeroko i na bieżąco pisałem na fanpage’u. Generalnie przez trzy miesiące poprzedzające premierę pracowałem od świtu do nocy, a sama wysyłka to już była jazda bez trzymanki – kłopoty z platformą sklepową, ręczne przepisywanie danych kilkuset klientów do systemu pocztowego, podpisywanie egzemplarzy, pakowanie i nieustanne bieganie na pocztę – wszystko po to, by zdążyć przed bożonarodzeniowymi świętami. Schudłem wtedy trzy kilo i pewnie dorobiłem się niejednego siwego włosa, ale było warto. Wiedza i umiejętności, jakie nabyłem podczas procesu wydawniczego, są nie do przecenienia. No i mam satysfakcję, że nie poszedłem na żadne zgniłe kompromisy – książka wygląda dokładnie tak, jak chciałem, by wyglądała. Jakość wydania mile łechce mój nieuleczalny perfekcjonizm. (śmiech)
Oczywiście sama fascynacja tematyką postapokaliptyczną musiała być dużo starsza. Mnie z nią zapoznały pierwsze gry z serii Fallout i dopiero później sięgnąłem po filmy. Jak było u Ciebie? Klasycznie Mad Max?
Dużo tego przewinęło się w dzieciństwie, szczególnie dzięki VHS-om. W ogóle nie pamiętam, kiedy po raz pierwszy obejrzałem Wojownika szos. Pamiętam za to Krew bohaterów – doskonały film z Rutgerem Hauerem, jedyna w tamtym czasie post-madmaxowa produkcja klimatem dorównująca oryginałowi, oczywiście mówimy tu o wersji reżyserskiej. Fallouta, wstyd się przyznać, nadrabiałem w momencie pisania wstępu do książki – jedynkę przeszedłem wtedy trzy razy pod rząd i szybko zrozumiałem, jaki to był fenomen na przełomie tysiącleci. Siłą rzeczy ta kultowa seria gier mocno wpłynęła na moje spojrzenie na postapo jako gatunek, co zresztą dość szczegółowo opisałem we wstępnym artykule o postapokaliptycznej wyobraźni.
Wgłębianie się w temat często wymaga anielskiej cierpliwości. Na kilka pozycji wybitnych, czy też bardzo dobrych, musi przypadać cała masa średniaków oraz absolutnych paździerzy. Jak często seans wiązał się bardziej z filmoznawczą pracą, niż z czystą radością wynikającego z obcowania z kinem?
Jeśli kochasz gatunek, chłoniesz wszystko, zarówno arcydzieła, jak i produkcje z piekła rodem. Chociaż oczywiście po obejrzeniu pod rząd pięciu filipińskich postapo nakręconych w tym samym kamieniołomie miewałem kryzysy, szczególnie że nie do końca jeszcze wiedziałem czy wśród czytelników jest zapotrzebowanie na teksty im poświęcone – wciąż przecież mówimy o bardzo niszowej tematyce. Natomiast samo odkrywanie B-klasowców wartych szerszej analizy to już była czysta przyjemność. Przykładem Ameryka 3000 – dziełko jakich setki, a jednak z opisu świata można wyciągnąć masę ciekawych rzeczy. Poza tym uważam, choć jest to wciąż mało popularne stanowisko, że kino pulpowe, kino klasy B jest ważnym zjawiskiem w kulturze i jako takie powinno doczekać się porządnych książkowych opracowań.
Pulpa i tak zwana „klasa B” oprócz bycia zjawiskiem kulturowym bywa również świetną rozrywką, która jednak często jest deprecjonowana przez niektórych kinomanów. Ty pokazujesz, że kino to bywa również wartościowym. Dla przykładu Krew bohaterów czy Hardware, które tak mocno chwalisz to również filmy niskobudżetowe, a więc bywają zaszufladkowane jako tytuły klasy B.
Hollywoodzki przebój często jest technicznie dopracowany do perfekcji, fabularnie korzysta ze znanych i sprawdzonych wzorców, również aktorsko nie schodzi poniżej pewnego poziomu. Widowiskowość całkowicie zawłaszcza twoją uwagę – wszystko jest skrojone tak, żebyś podczas seansu się nie zmęczył. Natomiast niskobudżetowe kino klasy B jest znacznie bardziej wymagające. Tutaj trzeba zmierzyć się z dziesiątkami niedoróbek, fatalnymi efektami, kiepskim aktorstwem czy dziurawym scenariuszem. Nie jest to więc rozrywka dla każdego, a jednak ma sporą siłę przyciągania. Sądzę, że ważnym czynnikiem jest tu nie do końca uświadamiany kontrkulturowy rys takiego kina. Nie znajdziesz pulpowych produkcji w kinowych sieciówkach, więc musisz szukać gdzie indziej. To oznacza konieczność zejścia z mainstreamowej autostrady i wkroczenia na boczną i nieoczywistą ścieżkę popkultury. A paradoksalnie, na im węższą ścieżkę wejdziesz, tym bardziej poszerzasz horyzonty, bowiem masz szansę spojrzeć na tę autostradę, po której śmiga większość społeczeństwa, z nieco innej perspektywy. Upraszczając, grzebanie w kinematograficznym śmietniku to całkiem dobry sposób, by w jakimś stopniu uczyć się krytycznego myślenia. Oczywiście w większości filmów klasy B trudno doszukać się pierwiastka prawdziwie transgresyjnego, ale też jako zjawisko kulturowe są one nie do przecenienia. Wyobraź sobie na przykład gościa, który może obejrzeć dowolną część Szybkich i wściekłych albo Robot Holocaust i wybiera tego drugiego. Albo uznasz go za wariata, albo zastanowisz się czy za jego wyborem nie kryje się coś więcej, nawet jeśli to coś jest nie do końca świadome. A wracając do wspomnianych przez ciebie tytułów, czyli Krwi bohaterów i Hardware – takie klimatyczne, mimo niskich budżetów satysfakcjonujące fabularnie i estetycznie perły, to najwspanialsze nagrody czekające na niestrudzonych miłośników filmowej B-klasy.
Jest tak jak mówisz, odkrycie zapomnianej perełki z dawnych lat to doświadczenie niezwykle satysfakcjonujące, choć jeszcze bardziej jest z pewnością podzielenie się tymi odkryciami z innymi. To zadanie bywa jednak bardzo trudne, zwłaszcza że, jak pokazuje życie, ludzie często nie widzą różnicy pomiędzy totalną śmieciówką, a leciwym i nieco niedofinansowanym, ale wartościowym kinem. Byłem już uczestnikiem seansów na których część publiczności wyśmiewała filmy, które oglądała i co przykre, był to między innymi właśnie Hardware. Z tego co pamiętam, sam maczałeś palce w tego typu przedsięwzięciach i współorganizowałeś w Poznaniu pokaz wspomnianego już filmu. Jestem bardzo ciekawy twoich wrażeń. Czy publiczność dopisała?
Wraz z VHS HELL i kinem Muza, w ramach letniej inicjatywy Nic Się Tu Nie Dzieje, pokazywaliśmy Hardware i Cripozoidów. Ponieważ to była część większej sekcji postapo, zaprosiliśmy też do współpracy Alkochemików, czyli radioaktywną odnogę poznańskiego klubu fantastyki Druga Era. Oni zamienili podwórze przed kinem w prawdziwą postatomową strefę, ze stoiskiem do chemicznych eksperymentów, bronią, przerobionym jednośladem i masą przeróżnego szpeju z piekła rodem. Dodatkowo u Inki Jeleń można było sobie dorobić na twarzy czy rękach profesjonalną szramę, więc ostatecznie na sali zasiadło sporo weteranów pustkowi. Jeżeli dołożysz do tego bezpretensjonalną atmosferę pokazów kina klasy B z żywymi reakcjami widzów na to, co się dzieje na ekranie, to masz pierwszorzędne wydarzenie. Podobnie było dzień później, kiedy robiliśmy pokazy, które od początku były moim oczkiem w głowie. W świetnie zachowanym Przeciwatomowym Schronie dla Władz Miasta Poznania wyświetlaliśmy O-bi, o-ba: Koniec cywilizacji Piotra Szulkina, a seanse poprzedzały dziejące się pod ziemią performanse, które pozwoliły wczuć się przybyłym w klimat ocalałego z nuklearnej zawieruchy bunkra. Na deser mieliśmy jedyny w Polsce pokaz na dużym ekranie Mad Maxa: Na drodze gniewu w wersji Black & Chrome, na który przyszło sporo cosplayerów, a jeden z siedzących w temacie widzów przyjechał furą żywcem wyjętą z Wojownika szos. Na wszystkie te wydarzenia przyszło wiele osób niemających na co dzień styczności z tematyką postapo, ale dzięki odpowiedniemu wprowadzeniu w realia w lot chwytały konwencję. Przeżycia, dla mnie jako organizatora i jak sądzę dla uczestników, niesamowite.
Czy możemy w takim razie liczyć w przyszłości na kolejne pokazy? Swoją drogą, podczas naszej rozmowy nierzadko nam się zdarza używać terminu „klasa B” i tu tak narasta pytanie. Czym tak naprawdę jest ów film B-klasowy? Ten termin przez lata przeszedł naprawdę wiele zmian, od tańszego filmu wspierającego główny przebój podczas seansów double feature, po określenie filmu z dużo skromniejszym budżetem, nierzadko trafiającym od razu na rynek VHS/DVD. Myślę, że dzisiaj to dość swobodna etykieta, którą można interpretować na kilka sposobów. Czym zatem jest, a czym nie jest dla Ciebie film klasy B?
Dla mnie osobiście kino klasy B ma dziś dwie kluczowe cechy. Pierwszą, myślę dość oczywistą, jest serwowanie widzom rozrywki. O drugiej już wspominałem – to element niezgody na dyktat wielkich wytwórni w serwowaniu widzom kinowej rozrywki. Co do koordynowania przeze mnie pokazów kina postapo, wszystko zależy od zainteresowania ze strony kin tudzież innych instytucji kultury. Ja z dziką przyjemnością!
Leksykon filmów postapokaliptycznych to naprawdę mocna pozycja, która może być idealnym prezentem dla entuzjastów kina, zarówno tych dobrze zaznajomionych z kinem gatunkowych, jak i świeżaków, którzy po prostu chcą poznawać ciekawe filmy. Jest to jednak potężna księga i podejrzewam, że zwłaszcza ci drudzy mogliby czuć się nieco zagubieni z taką ilością informacji. Adamie, czy zechciałbyś wyciągnąć pomocną dłoń i wskazać kilka znajdujących się w Leksykonie pozycji, które są Twoim zdaniem najlepszym (po Mad Maxie i Krwi bohaterów, rzecz jasna!) wprowadzeniem do gatunku postapo?
Hasłowy układ leksykonu raczej nie powoli się nikomu zagubić. To przecież książka, którą można czytać wybiórczo i w razie czego wracać do niej po tygodniach czy miesiącach przerwy. W końcu nie da się wszystkiego obejrzeć na raz! A rozpoczynać przygodę z kinem postapo można na tysiąc sposobów – nie ma jednej słusznej drogi, która rozpaliłaby miłość do gatunku. Niemniej na pewno warto sięgnąć po któryś z współczesnych seriali, na przykład Jerycho, Ocalonych, Opowieść podręcznej czy nawet pełnych nielogiczności, ale klimatycznych 100. Z klasyki oczywiście warto znać Ucieczkę z Nowego Jorku, Zieloną pożywkę, nieco zapomniany debiutancki pełny metraż George’a Lucasa THX 1138, świetną animację A gdy zawieje wiatr z muzyką przygotowaną przez Rogera Watersa czy nawet enigmatyczny Zardoz, w którym Sean Connery, czyli najsłynniejszy James Bond, biega w czerwonych majtkach i kozakach. Świetną robotę robią też takie współczesnej produkcje, jak czy The Rover, Hell czy The Divide. Ale zafascynować się tematem postapokalipsy można nawet oglądając włoskie podróbki Wojownika szos. Jeśli poczujesz atmosferę radioaktywnych pustkowi, to poziom scenariusza czy efektów specjalnych cię nie powstrzyma. Miłość do kina również bywa ślepa! (śmiech)
W planach jest także drugi tom. Kiedy możemy się go spodziewać?
Jeśli starczy sił i czasu i wszystko pójdzie zgodnie z planem, to jeszcze w tym roku.
Na postapo zjadłeś zęby ale zgaduję, że nie jest to jedyne, czym się żywisz. Jakie jest ulubione kino nie-postapokaliptyczne Adama Horowskiego?
Po prawdzie to chłonę wszystko – od najgorszych filmów świata po kino artystyczne, w tym slow cinema. Chociaż zauważyłem, że im mam więcej obowiązków i mniej czasu, tym bardziej staję się wybredny. W kinie cenię przede wszystkim szczerość, bezkompromisowość i refleksję. Nie znoszę przeciętności.
Wielkie dzięki za rozmowę.
Miłośnik doom metalu i gotyckich horrorów, z naciskiem na produkcje wytwórni Hammer. Nosi kurtkę, która jest symbolem jego indywidualizmu i wiary w wolność jednostki. W przyszłości ma zamiar osiedlić się w Borach Tucholskich i zostać leśnym dziadem.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis