Lata 80te to dziś jedna z najbardziej kultowych dekad w historii kina i to z wielu powodów. Tacy twórcy jak Ridley Scott, James Cameron, John Carpenter i Sam Raimi rozkładali wówczas skrzydła racząc nas przełomowymi klasykami horroru czy science fiction. Była to także dekada wielkich powrótów klasycznych marek. Psychoza (1960) Alfreda Hitchcocka otrzymała fenomenalny sequel spod reki Richarda Franklina (1983). Wspomniany Carpenter nakręcił wówczas znienawidzony, z czasem zyskujące zasłużone uznanie Coś (1982). Paul Schrader nakręcił w 1982 roku remake klasycznego horroru wytwórni RKO, czyli Ludzi kotów (1942). Na początku tego dziesięciolecia powrócił także, po aż siedmiu latach nieobecności, niepokorny gliniarz z San Francisco Harry Callahan.
Dziś licząca pięć odsłon seria o Brudnym Harrym zdaje się zdradzać pewien schemat. Parzyste sequele filmu Dona Siegela trwające po ok. 2 godziny są tymi udanymi kontynuacjami, podczas gdy te nieparzyste i o wiele krótsze stanowiły niemałe rozczarowanie. Strażnik prawa (1976), choć dał Harry’emu bardzo dobrą partnerkę, zawodził w kwestii napięcia, tempa akcji, a także antagonistów. Brakowało im charyzmy i sensowne motywacji, w rezultacie wypadali nad wyraz płytko w porównaniu z ekstremalnie niegodziwym Scorpio z pierwszego filmu czy policjantami-mścicielami z Siły magnum (1973), którzy stanowili krzywe zwierciadło dla głównego bohatera. Pula śmierci (1988) to z kolei istne kuriozum. Porzuca surowy i realistyczny styl poprzedników na rzecz teledyskowych ekscesów, które przywodzą na myśl odcinek taniego serialu telewizyjnego. Partnerem Harry’ego zostaje Azjata, koniecznie znający sztuki walki. Małe cameo zalicza Jim Carrey, który śpiewa Welcome to the Jungle zespołu Guns’n Roses podczas kręcenia teledysku inspirowanego Egzorcystą (1973). A scena pościgu samochodowego to ucieczka przed samochodem-zabawką z ładunkiem wybuchowym (co może na papierze nie wydaje się złe, na ekranie wygląda komicznie).
Przez pewien czas Strażnik prawa miał być ostatnim filmem o przygodach Harry’ego Callahana. W roku 1979 przedłożono Clintowi Eastwoodowi scenariusz autorstwa Michaela Butlera i Dennisa Shryacka pod roboczym tytułem Dirty Harry IV: Code of Silence, jednak ten nie był nim zainteresowany. Praca dwóch autorów została ostatecznie sprzedana Orion Pictures i przepisana przez Mike’a Graya przerodziła się w 1985 roku w Kod milczenia z Chuckiem Norrisem w roli głównej. Butler i Shryack musieli jednak pozytywnie zapaść w pamięć Eastwoodowi, bowiem to ich zatrudnił do napisania scenariusza do Niesamowitego jeźdźca (1985).
Podczas gdy Kod milczenia zaczynał jako film o Brudnym Harrym, a skończył jako coś odrębnego, z Nagłym zderzeniem było odwrotnie. Scenariusz Charlesa B. Pierce’a i Earla E. Smitha miał koncentrować się na postaci granej prze Sondrę Locke, żadne studio nie było jednak zainteresowane jego realizacją. Dopiero Warner Bros zgodziło się wyłożyć na niego pieniądze, kiedy Joseph Stinton przepisał go, wplatając weń postać Harry’ego Callahana. Producentem i reżyserem filmu został sam Eastwood, który miał wówczas romans z Locke (burzliwy i tragiczny w konsekwencjach dla tej drugiej, ale to zupełnie inna historia).
Przed laty Jennifer Spencer (Sondra Locke) oraz jej siostra Elizabeth (Lisa Britt) zostały zgwałcone przez grupę rzezimieszków. Ta druga wskutek traumy pogrążyła się w wegetatywnym stanie, podczas gdy ta pierwsza starała się znaleźć ukojenie w malarstwie. Pewnego dnia spotkała jednego ze swoich dawnych oprawców. Uwiodła go i zabiła. Teraz planuje wytropić pozostałych, co prowadzi ją do San Paulo. Harry Callahan (Eastwood) w tym czasie staje się wrogiem publicznym numer jeden zadzierając m.in. z mafią niejakiego Threlkisa (Michael V. Gazzo), którego doprowadza do ataku serca podczas wesela jego córki. Zostaje oddelegowany do zabójstwa popełnionego przez Jennifer i również trafia do San Paulo. Zrządzeniem losu spotyka również samą sprawczynię i między dwojgiem nawiązuje się relacja.
Pisząc o Sile magnum zwracałem uwagę na to, że źródłem sukcesu tego filmu nie była próba zdeklasowania swojego poprzednika, a próba jego dopełnienia i podjęcie gry z jego przesłaniem. Film Teda Posta podejmował także grę z oczekiwaniami widza. To samo można powiedzieć o Nagłym zderzeniu, jest ono w końcu powrotem ekranowego bohatera po wielu latach nieobecności i wkroczeniem w nową, zupełnie różną od poprzedniej, dekadę. Harry jest więc już dużo starszy, ale wciąż tak samo buntowniczy, czym nie wzbudza sympatii sędziów ani swoich przełożonych. Scena w sądzie dobitnie pokazuje, że od czasu pierwszego filmu nic się nie zmieniło – prawo nie jest tym samym co sprawiedliwość, a błędy proceduralne nadal pozwalają kryminalistom uniknąć kary. Jednocześnie jednak Harry zdaje się być pozbawiony wyczucia; zastraszenie Threliksa pojawia się znikąd i niszczy śledztwo prowadzone przez innych policjantów. Przekaz wydaje się jasny – Świat się zmienił, Harry nie.
Nagłe zderzenie pośrednio jest filmem o tym, że czasy się zmieniają (chociaż nie do końca), a opowiada o tym w dość nieoczywisty sposób, bo pod wieloma względami poprzez formę. Lalo Schifrin, który skomponował ścieżkę dźwiękową do pierwszych dwóch filmów serii powraca tu po swojej nieobecności w Strażniku prawa (gdzie zastąpił go Jerry Fielding) i dostarcza dość anachroniczny soundtrack. Z jednej strony nie brak w nim odgłosów syntezatorów, z drugiej ewokuje on brzmienia z dekady poprzedniej wplatając w siebie m. in. trąbki. Podobnie sprawa się ma ze zdjęciami. Otwierająca film sekwencja pokazuje nam San Francisco (tak samo jak w Strażniku prawa), ale nocą, rozświetlone przez światła w oknach, latarnie, lampy rozwieszone na mostach czy neony. Pod tym względem Nagłe zderzenie ociera się o kino neo-noir pokroju Złodzieja (1980) czy Łowcy (1986) Michaela Manna, nie jest jednak teledyskowe jak inne realizacje dekady (jak, na ironie, późniejsza Pula śmierci), a raczej powiela styl poprzedników – panoramiczne zdjęcia, długie ujęcia i dalekie plany. Choć pod względem kolorystyki o oświetlenia film Eastwooda jawi się jako mocno ‘ejtisowy’, w kwestii zdjęć, kompozycji kadrów i długości ujęć ani trochę nie różni się od swoich trzech poprzedników z lat 70tych. Przejście ze „starych” czasów do „nowych” symbolizuje także użycie przez Callahana Magnum .44 Automag, już nie zwykłego rewolweru, ale pistoletu z magazynkiem.
Tym, co zbliża Nagle zderzenie do neo-noir jest także relacja Harry’ego z Jennifer. Oboje mają bowiem bardzo podobne spojrzenie na sprawiedliwość, a z czasem zbliżają się do siebie, choć film rozwija ten wątek bardzo subtelnie, wręcz wypychając go na dalszy plan (co wcale nie czyni go mniej wyrazistym). Również samo zakończenie – przywołując dylemat z początku filmu o tym, że prawo i sprawiedliwość to wcale nie jedno i to samo – swoją moralną niejednoznacznością zdaje się nawiązywać do „czarnego kina”. Należy tu jednak zwrócić uwagę na to, że Jennifer i Elizabeth – ofiary gwałtu – mogą przywoływać postać młodej dziewczyny zamęczonej przez Scorpio w pierwszym filmie, czemu Harry desperacko starał się zapobiec.
Mamy tu także nawiązania do westernów, co nie powinno dziwić, Eastwood był bowiem zaprawionym aktorem i reżyserem w obrębie tego gatunku. Harry staje się poniekąd obrońcą uciśnionych, a jego droga w pewnym stopniu przywołuje dzieje rewolwerowca z Za garść dolarów (1964); przez większość czasu trwania filmu jest on niczym niewzruszony, aż w pewnym momencie zostaje złapany przez złoczyńców z opuszczoną gardą, tylko po to, by powrócić ze zdwojoną siłą i wymierzyć sprawiedliwość. Sama finałowa scena, na czele ze swoją ikonografią w postaci czarnej sylwetki Eastwooda na tle świateł wesołego miasteczka, przywołuje westerny i filmy Kurosawy, a ścieżka dźwiękowa Schifrina tylko to komplementuje (szkoda wielka, że jego utwór Ray of Light nie został wykorzystany w całości bowiem jego zakończenie jak najbardziej brzmi jak coś, co pasowałoby pod kowbojski pojedynek).
Nagłe zderzenie to film anachroniczny, ale wyzyskujący z tego anachronizmu same pozytywne cechy. Hołduje on estetyce poprzedników, dostosowując ją do realiów nowej dekady. Nawiązuje do licznych gatunków i konwencji kina, łącząc je w unikalną całość. Mamy tu western, rape and revenge i neo-noir, a we wszystko to wmieszany jest bohater, którego filmy rewolucjonizowały kino sensacyjne. Wielość stylistyk i motywów, którymi Eastwood żongluje jest ogromna i zadziwiające jest, z jaką łatwością udaje mu się je ze sobą pożenić. Dodatkowo sprawia, że całość zachwyca wizualnie, a także, mimo swojego fabularnego eklektyzmu, płynie nie zaliczając ani jednego spowolnienia i ani jednej dłużyzny. Zaprawdę niezwykłe świadectwo reżyserskiego rzemiosła.
Urodzony 13 grudnia 1996 roku. Ukończył technikum ekonomiczne, zyskując dyplom technika. Absolwent filologii polskiej I stopnia na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach. Obecnie student kulturoznawstwa II stopnia na tej uczelni. Pisarz-amator i poeta. Miłośnik kina, w szczególności horrorów.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis