Nieśmiertelny (1992-1998). Może być tylko jeden… ale już nie musi

Myśląc o Nieśmiertelnym, myśli się najczęściej wyłącznie o filmie Russela Mulcahy’ego z 1986 roku. I nie ma w tym nic zaskakującego, biorąc pod uwagę, ilu tak druzgocząco złych kontynuacji ten film się doczekał. Dla wielu fanów oprócz niego nie istnieje już nic – „Może być tylko jeden!”. Otóż ja zamierzam pogrzebać to stanowisko i przekonać, że oprócz pierwowzoru marka ta ma jeszcze jedną ciekawą rzecz do zaoferowania, a mianowicie serial telewizyjny.

Ów serial – zatytułowany po prostu Nieśmiertelny – na mały ekran trafił już w 1992, czyli rok po bolesnym dla franczyzy ciosie, jakim był Nieśmiertelny II. Nie był on jednak ściśle powiązany z pierwszym filmem. Twórcy rozważali początkowo stworzenie prequela, jednak pomysł ten szybko trafił do kosza; Christopher Lambert nie był zainteresowany projektem i w ostatecznym produkcie zalicza tylko występ gościnny. Gdy główną rolę powierzono Adrianowi Paulowi, postanowiono stworzyć zupełnie nową postać. Nikomu jednak nie uśmiechała się perspektywa uśmiercenia protagonisty na koniec, toteż postanowiono pójść na kompromis – raz jeszcze poświęcić ciągłość fabularną i dostarczyć coś w rodzaju wariacji na temat. Podejście ryzykowne, ale się opłaciło; Nieśmiertelny trwał aż sześć sezonów i doczekał się nawet spin-offu.

Już nie tylko jeden

Protagonistą serialu postanowiono uczynić Duncana MacLeoda – kuzyna Connora znanego z pierwszego filmu. On również prowadzi sklep z antykami i posługuje się w walce kataną, jednak na tym podobieństwa między tymi dwoma się kończą. Młody MacLeod to fircyk, który na przestrzeni czterech wieków swojego życia miał mnóstwo kochanek, a do pojedynków stawał z zawadiackim uśmiechem, czyli coś zupełnie różnego od Lambertowskiego melancholijnego samotnika. Brał on także udział w rewolucjach, wojnach, podróżował do Japonii, Indii, Afryki, brał nawet udział w zamachu na Hitlera. Po raz pierwszy mamy okazję w pełni doświadczyć olbrzymiego bagażu, który głównego bohatera ukształtował przez te kilka stuleci i oglądając kolejne retrospekcje porównać, jak jego osobowość ulegała zmianie.

Nie jest to jednak pozbawione wad, choć wiele z nich wynika z tego, że formuła seriali z lat 90-tych już dość mocno się postarzała, toteż każdy odcinek działa na zasadzie osobnej mniejszej całości, a wielość scenarzystów i ich podejść do postaci może czasem stanąć ze sobą w sprzeczności. I staje, bo kodeks moralny MacLeoda potrafi zmieniać się z odcinka na odcinek, na upartego też znajdzie się masa błędów w ciągłości fabularnej między kolejnymi odcinkami.

Na przestrzeni sześciu sezonów serial zdołał godnie rozbudować uniwersum Nieśmiertelnego. Pierwszym, co rzuca się w oczy, jest znaczne uczłowieczenie Nieśmiertelnych. Choć zasada „może być tylko jedne” nadal obowiązuje, tak nie wszyscy Nieśmiertelni biorą aktywny udział w walce. Wielu z nich postanawia się wręcz z niej wycofać i wieść spokojne życie ze śmiertelnymi kochankami, co ma sens, wszak oprócz mordowania siebie nawzajem brali udział w wojnach między śmiertelnikami. W jednym z odcinków piątego sezonu pojawi się nawet mający kilka tysięcy lat bezimienny wysłannik (Ron Perlman) próbujący przekonać swoich pobratymców, by całkowicie zaprzestali walki i spróbowali żyć w pokoju.

Na swojej drodze nasz szkocki góral napotka prawdziwe zatrzęsienie barwnych nieśmiertelnych postaci (nie tylko złoczyńców). W pierwszym odcinku stanie do walki z psychopatycznym Slane’m Quincem (Richard Moll) zakrywającym swoją twarz dość głupkowato wyglądającą maską. Pomoże pojednać się małżeństwu nieśmiertelnych Roberta i Giny de Valicourt (Jeremy Brudenell i Cécile Pallas), które bierze ślub dokładnie co sto lat. Pozna mającego aż pięć tysięcy lat Methosa (Peter Wingfield) i zyska w ten sposób jednego z najlepszych przyjaciół (sama ta postać – bez wdawania się w szczegóły – jest jedną z najbardziej niejednoznacznych i złożonych w całym serialu). Spotka także Xaviera St. Clouda (Roland Gift) – chcąc ułatwić sobie „łowienie głów” będzie on wynajmować najemników, którzy jego adwersarza naszpikują ołowiem umożliwiając mu bezproblemową dekapitację; Gaviela Larcę (Andrew Divoff), który podając się za… Boga będzie werbować młodych Nieśmiertelnych, żeby odwalali za niego brudną robotę; czy nawet Kenny’ego (Myles Ferguson), który jest… dzieckiem wykorzystującym swój niewinny wygląd do zabijania swoich opiekunów z zaskoczenia. Przeciwko Duncanowi wystąpią nawet Nieśmiertelni posiadający pewne zdolności nadprzyrodzone jak Roland Kantos (Gerard Plunkett) posługujący się siłą sugestii podobną do Głosu z Diuny (1984). I tak jeszcze mógłbym długo wymieniać. Nikt nie powinien mieć jednak wątpliwości, że twórcy dołożyli wszelkich starań, by uczynić formułę świeżą i zaspokoić ciekawość każdego gdybającego nad możliwościami wykorzystania konceptu Nieśmiertelnego fana.

Co ciekawe – serial na przestrzeni sześciu sezonów zgromadził wśród gościnnej obsady wielu aktorów znanych z szeroko rozumianego kina klasy B – Stephena Machta z serii Trancers (1984), Richarda Lyncha, Andrew Divoffa, czyli Dżina z Władcy życzeń (1997), Michaela Prestona z Mad Maxa 2 (1981) i Metalstorm (1983), czy Toma Butlera, którego kojarzyć można ze Skanerów II: Nowego Ładu (1991).

Złe dobrego początki

Przez większość czasu Nieśmiertelny utrzymywał wyrównany poziom, choć początek pierwszego sezonu może wcale nie nastrajać pozytywnie. Sam pierwszy odcinek bywa toporny jeśli chodzi o ekspozycję i przedstawienie bohaterów, w dodatku nie powala pod względem choreografii walk i samego pojawiającego się w nim złoczyńcy. Później przyszła pora na szereg nudnych zapychaczy, z czego w jednym na przykład MacLeod ląduje w środku napadu na bank i stara się pokrzyżować plany przestępców. Gdy się jednak przetrzyma tę pierwszą połowę sezonu i akcja przeniesie się do Paryża, wtedy serial zaczyna nabierać wiatru w żagle. Przedstawieni zostaną pierwsi odwieczni druhowie Duncana, m.in. złodziejka Amanda (Elizabeth Gracen), z którą ten w kolejnych sezonach będzie wielokrotnie romansował, czy grany przez wokalistę zespołu The Who Rogera Daltrey Hugh Fitzcairn – mający kilka wieków na karku kobieciarz i cudownym brytyjskim akcencie.

W ogólnym rozrachunku pierwszy sezon można określić mianem hit & miss – nie był wybitny, ale postawił fundamenty, na których można było budować. I twórcy w kolejnych odcinkach starali się wiele niedociągnięć naprawić, m.in. choreografia walk uległa znacznej poprawie, zbędne zapychacze stały się rzadkością, postarano się także kolejnym sezonom dać jakąś klamrę w postaci powracającego złoczyńcy.

W drugim sezonie MacLeod odkrywa istnienie organizacji Obserwatorów – tajemnego stowarzyszenia, które, jak sama nazwa wskazuje, obserwuje poczynania Nieśmiertelnych i spisuje je w kronikach, by pewnego dnia, gdy ludzkość będzie na to gotowa, wyjawić prawdę światu.  Zawiązuje się jednak wśród nich odłam pod wodzą niejakiego Jamesa Hortona (Peter Hudson). Horton jest przekonany, że wszyscy Nieśmiertelni są źli i w obawie przed tym, że pewnego dnia jeden z nich przejmie władzę nad światem, zamierza na własną rękę wyśledzić i zabić ich wszystkich. Choć Horton jest śmiertelnikiem, okaże się chyba najzacieklejszym nemezis Duncana, a jego szalona krucjata jeszcze nieraz odbije się wszystkim czkawką.

Trzeci sezon należeć będzie do nieśmiertelnego Kalasa (David Robb). Zaczyna on jako mnich obdarzony darem śpiewu, rezydent klasztoru będącego azylem dla wszystkich Nieśmiertelnych. Kalas jednak daleki jest od bycia świętym. Wywabia swoich pobratymców poza poświęconą ziemię i tam z zaskoczenia pozbawia ich głów. Gdy na miejsce przybywa MacLeod i demaskuje skrytobójcę, ten zaprzysięga mu zemstę. Ich drugie spotkanie kilka stuleci później kończy się dla Kalasa jeszcze tragiczniej, bowiem zostaje raniony w gardło i na zawsze pozbawiony swojego anielskiego głosu. Szukając zemsty na szkockim góralu postanawia prześladować nie tylko jego, ale też wszystkich jego bliskich, a wszystko brnie tak daleko, że Kalas wchodzi w posiadanie bazy danych Obserwatorów i grozi jej upublicznieniem, jeśli Duncan nie odda się dobrowolnie na ścięcie.

Pierwotnie trzeci sezon miał być tym ostatnim (stąd też jego ostatni odcinek zatytułowano Finale), serial jednak zyskał na tyle dużą popularność, że postanowiono go kontynuować. Sezony 4-6 nie posiadały już żadnych głównych antagonistów, miały natomiast w zanadrzu większe, dwuczęściowe historie. W czwartym sezonie jeden z przyjaciół MacLeoda, indiański kapłan imieniem Koltec (Byron Chief-Moon) staje się ofiarą Mrocznego Przyśpieszenia – poświęcając swoje życie unicestwianiu najokrutniejszych, najbardziej psychopatycznych Nieśmiertelnych i kumulując w sobie ich złą energię sam w końcu staje się zły. Jego śmierć niczego jednak nie rozwiązuje, bowiem całe zgromadzone w nim zło opętuje Duncana. W piątym sezonie przeciwnikami Górala zostaną Nieśmiertelni żyjący od czasu epoki brązu zwący siebie Jeźdźcami Apokalipsy, a przewodzi im niejaki Kronos (Valentin Pelka).

Seria zalicza porządny zjazd dopiero przy okazji finału piątego sezonu. Jako że zbliża się koniec tysiąclecia, uwolniony zostaje demon będący ucieleśnieniem diabłów i demonów wszystkich religii i ma zainicjować koniec świata. Ów demon zwie się Ahriman, a wybrańcem, który ma z nim walczyć okazuje się… nasz góral właśnie, ponieważ urodził się pewnego specyficznego dnia. Bez wdawania się w szczegóły pomysł ten, choć jest motorem dla bardziej dramatycznych wydarzeń w serialu, sam w sobie jest kompletnie oderwany od wszystkiego i niestety boleśnie przeciągnięty. Przez niemal trzy pełne odcinki Ahriman będzie się starał doprowadzić Duncana do obłędu, podczas gdy ten będzie szukał sposobu na pozbycie się go. Później sezon szósty nie staje się cokolwiek lepszy bowiem MacLeod przestaje być głównym bohaterem, ba, w niektórych odcinkach prawie w ogóle się nie pojawia. Samo zakończenie sezonu wywołało u mnie mieszane uczucia. Nie będę niczego zdradzał, ale o ile sam pomysł wyjściowy jest głupi, tak prowadzi do całkiem wzruszającej autorefleksji bohatera nad samym sobą, a to, moim zdaniem, jest całkiem godne podsumowanie serialu.

Co grało, a co nie

Choć wiele pomysłów przedstawionych w Nieśmiertelnym zasługuje na uznanie, tak trzeba przyznać, że seria z tytułu posiadania wielu różnych scenarzystów cierpi z powodu braku spójności, czego najbardziej prominentnym przykładem jest kodeks moralny MacLeoda, który potrafi na przemian mówić, że zemsta jest zła, po czym w innym odcinku się mścić. I choć twórcy starali się z biegiem czasu różne błędy naprawiać, tak pewne bolączki dawały o sobie znać w każdym sezonie. Na przykład – bronie Nieśmiertelnych potrafiły się pojawiać ni stąd, ni zowąd, albo bohaterowie sztucznie doprowadzali do nieporozumień między sobą nie mówiąc sobie pewnych oczywistych, z punktu widzenia ciągłości fabularnej, rzeczy wprost.

Ale to wszystko jest do wybaczenia, bo tym, co serial napędza, są bohaterowie i relacje między nimi. Adrian Paul posiada niesamowitą chemię z praktycznie każdym członkiem obsady, toteż wspólnie potrafią oni sprzedać każdą ekranową przyjaźń. I czy mamy do czynienia z poważnym dramatem, czy zakrapianą slapstickiem komedią – wszystko to działa perfekcyjnie.

W ogólnym rozrachunku zatem Nieśmiertelny to serial nieidealny – kręcony mocno w stylu lat 90-tych, a zatem miejscami niespójny i przeczący sam sobie, głupawy, czasem nawet tani. Nikt jednak nie może mieć wątpliwości, że jest to rzecz robiona z szacunkiem do oryginału, czego nie można powiedzieć o późniejszych filmowych kontynuacjach. Nie stara się wynaleźć ponownie koła, nie kombinuje, a raczej luźno bawi się z konceptem, przedstawiając przy tym bohaterów, którzy szybko podbiją serca widowni. Czy warto po niego sięgnąć? Tak! Czy może rozczarować? Pewnie tak, bo w końcu „może być tylko jeden”… ale już nie musi.

Urodzony 13 grudnia 1996 roku. Ukończył technikum ekonomiczne, zyskując dyplom technika. Absolwent filologii polskiej I stopnia na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach. Obecnie student kulturoznawstwa II stopnia na tej uczelni. Pisarz-amator i poeta. Miłośnik kina, w szczególności horrorów.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*