– To wszystko, na co cię stać? Tanie sztuczki i słabe teksty?
– Skarbie, to mógłby być tytuł mojej autobiografii.
(Iron Man 3)
Wzorem wielu innych historii ze świata kina, tak i tę opowieść zaczniemy w mieście, które sprzedaje marzenia jak żadne inne – Los Angeles w stanie Kalifornia. Tutaj każdy klepiący biedę kelner jest nowym Jamesem Deanem, każdy pracownik fastfoodu to kolejny Scorsese, a każdy parkingowy jest autorem najlepszego scenariusza w dziejach i tylko czeka na odkrycie. To także tutaj w 1933 roku Preston Sturges sprzedał swój tekst Władza i chwała studiu Fox za 17,5 tysiąca dolarów plus przychody. Ów tytuł uważany jest za pierwszy w historii „spec script”, czyli scenariusz pisany w ciemno: oparty na oryginalnym pomyśle pisarza, bez kontraktu czy zlecenia wytwórni (ang. speculative, czyli spekulatywny). O swoim osiągnięciu Sturges powiedział, że tylko przysporzyło mu wrogów w Hollywood. Tych samych słów mógłby użyć Shane Black (rocznik 1961), który w młodym wieku odniósł niepowtarzalny sukces i został otoczony kultem.
Zanim jednak stał się modelowym przykładem nowego rodzaju scenarzysty, młody Shane wiódł całkiem zwyczajne życie. Urodził się i wychował w Pittsburghu, razem z dwoma starszymi braćmi i młodszą siostrą. Ojciec zajmował się drukarstwem (m.in. formularze urzędowe), a z czasem dołączyła do niego matka i jeden z braci, czyniąc zeń biznes rodzinny. Shane nie wyróżniał się z tłumu rówieśników. Chodził do publicznej szkoły, był nieśmiały, a randki z dziewczynami zastępował mu stos przeczytanych książek. Za sprawą ojca rozsmakował się w powieściach kryminalnych i do dzisiaj stałym punktem jego biblioteki są utwory Raymonda Chandlera, Rossa MacDonalda, Mickeya Spillane’a, Bretta Hallidaya, Richarda S. Prathera oraz wielu innych, głównie pulpowych autorów.
W wieku 17 lat zdiagnozowano u niego zaburzenia obsesyjno-kompulsyjne. Pół roku terapii zażegnało objawy przypadłości, którą można z kolei uznać za początki przyszłego pisarskiego perfekcjonizmu Blacka. Jego życie nabrało tempa wraz z rozpoczęciem studiów na Uniwersytecie Kalifornijskim w Los Angeles (słynny UCLA). Wybrał teatr, głównie ze względu na łatwość w zaliczeniach. Podczas gdy inni przekopywali się przez prawnicze kodeksy, prawidła ekonomii czy arcydzieła literatury, Shane udawał drzewo na deskach sceny. Jako początkujący aktor i komik zyskał przydomek „Wild Man” (Dzikus), ze względu na nieobliczalne zachowanie. Napisał także szereg jednoaktówek.
Centralnym punktem tamtego okresu był Pad O’Guys, czyli bungalow w zachodniej części Los Angeles, zamieszkiwany przez Blacka i jego kumpli z uczelni, m.in. Freda Dekkera (RoboCop 3, 1993) i Eda Solomona (Faceci w czerni, 1997). Dni mijały im na grze w bilard, dyskusjach o kobietach, kłótniach o ulubione filmy i imprezach. Wtedy też wpadły mu w ręce scenariusze Solomona do serialu Laverne & Shirley (1976-83), dzięki którym poznał odpowiedni format tekstu i nauczył się dwóch najważniejszych rzeczy – czystej przyjemności z pisania i braku reguł w pracy twórczej.
– Wyluzuj. Kiedyś uciekłam z Bejrutu, więc chyba potrafię wyjechać z New Jersey.
– Nie byłbym tego taki pewien, inni próbowali i polegli. Właściwie cała populacja.
(Długi pocałunek na dobranoc)
Po zakończeniu edukacji imał się różnych zawodów, był m.in. stenotypistą i bileterem w kinie, aż w końcu postanowił na poważnie zająć się pisarstwem. Pierwszym scenariuszem, jaki wyszedł spod jego ręki, był rozgrywający się w Wietnamie thriller paranormalny Shadow Company, istne skrzyżowanie Plutonu (1986) z Egzorcystą (1973). Dekker pomógł mu zdobyć agenta i załatwił kilka spotkań z przedstawicielami wytwórni. Wszystkim bardziej podobał się styl piszącego, niż sam tekst, dlatego oferowano mu inne zlecenia (aczkolwiek John Carpenter był zainteresowany reżyserią w 1988 roku). Black nie zamierzał zostawać wyrobnikiem na usługach systemu i powrócił do rozwijania własnych pomysłów. Jego drugim dziełem była Zabójcza broń (1987), która całkowicie odmieniła sytuację młodego pisarza.
Rok 1987 był dla niego wyjątkowo udany. Na ekranach kin triumfowała Zabójcza broń, której scenariusz sprzedał za 250 000 dolarów – całkiem nieźle, jak na tekst napisany przez 20-parolatka w 6 tygodni. Premierę miał także obraz Łowcy potworów autorstwa Dekkera i Blacka. Ponadto, Shane załapał się do obsady kultowego już Predatora. Odpowiedzialny za zakup Zabójczej broni producent Joel Silver chętnie przyjął „gorącego” twórcę w nadziei, że doszlifuje on ewentualne zadry na planie. Black miał wszelkie powody, by rozkoszować się życiem. Między zdjęciami czytał książki, bawił się w meksykańskich dyskotekach i zasiewał w swojej głowie ziarno pod Ostatniego skauta (1991).
Zgodnie z pradawnym porządkiem wszechrzeczy, wytwórnia zamówiła sequel „zabójczego” hitu z Melem Gibsonem. Do spółki z pisarzem Warrenem Murphym, Black dostarczył tekst Play Dirty, ponurą opowieść zakończoną śmiercią filmowego Riggsa. Z przyczyn oczywistych studio w zupełności odrzuciło tę wizję i kontynuowało serię bez jej autora. Sukces młokosa okazał się zbyt wczesny i zbyt wielki, przez co odmowę wytwórni przyjął bardzo osobiście i stracił wenę do dalszej pracy. Rozbicie pogłębiły choroba w rodzinie oraz rozpad wieloletniej relacji z bliskim przyjacielem, który sam bezskutecznie próbował pisać, a sukcesy Blacka tylko przepełniały go gniewem. Jeszcze nieopierzony w kwestiach zawodowych, Shane przez kolejne 2 lata imprezował i obijał się z kolegami.
Do obiegu wrócił w latach 90., kiedy Hollywood przeżywało gorączkę „spec scriptów”. Agencje scenarzystów organizowały 24-godzinne licytacje, podczas których wytwórnie rzucały pieniędzmi w chodliwe nazwiska opierając się niemal wyłącznie na „hajpie” (ang. hype – szum, krzykliwa reklama). Shane Black płynął na szczycie tej fali. Studyjni emisariusze przybywali rano do agencji, aby na miejscu przeczytać Ostatniego skauta, po czym pędzili z powrotem „do bazy”, by po południu prowadzić telefoniczne negocjacje. Ostatecznie tekst sprzedano za rekordową wówczas kwotę 1 750 000 dolarów. Co ciekawe, Black odrzucił oferty 2 i 2,5 mln od innych wytwórni sądząc, że współpraca z Silverem będzie mniej stresująca (nie mógł być w większym błędzie). Finansowy rekord utrzymał się przez 67 dni, kiedy to Joe Eszterhas sprzedał serwetkę koktajlową z pomysłem na Nagi instynkt (1992) za 3 miliony. Nawet wydzwaniał do Blacka po nocach z przechwałkami o swoich zarobkach. No cóż, Hollywood.
– Jake podchodzi do swojej pracy wręcz kipiąc animuszem.
– Cholera, dostajemy wpierdol od twórców Skrabli!
(Ostatni skaut)
Niestety Ostatni skaut padł ofiarą systemu produkcyjnego oraz męskich spięć swoich twórców. Mając w obsadzie Bruce’a Willisa, studio chciało nowej Szklanej pułapki (1988)*, zaprzęgając Blacka do wprowadzania kolejnych poprawek. Joel Silver uznał tę produkcję za jedno z najgorszych doświadczeń w swoim życiu. Willis nie był szczególnie zachwycony wpychaniem go w stare buty. Z kolei Black z bólem serca czynił obraz większym, bardziej widowiskowym. Nawet reżyser Tony Scott przyznał, że pierwotny scenariusz był o wiele lepszy od finalnego produktu. Mimo spodziewanej katastrofy, film odniósł umiarkowany sukces i z czasem zyskał grono wiernych fanów. Wśród nich znalazł się także reżyser Edgar Wright, który od zawsze wielbił twórczość Scotta i nazwał Skauta „kinem akcji ujętym w płonący cudzysłów”.
*(Zanim Szklana pułapka trafiła na ekran pod znaną nam dzisiaj nazwą, producenci głowili się nad uniknięciem tytułu literackiego pierwowzoru, Nothing Lasts Forever, który uznali za zbyt romantyczny. Silver zwrócił się o pomoc do Blacka, który właśnie ukończył swój nowy tekst Die Hard, przemianowany wkrótce na Ostatniego skauta).
Do ekipy pracującej nad Extremely Violent, Black dołączył jako jeden z producentów. Scenariusz Zaka Penna i Adama Leffa był parodią kina akcji a la Schwarzenegger i pisarskiego stylu Shane’a Blacka. Jak na ironię, studio zleciło poprawienie tekstu właśnie jemu. Razem z Davidem Arnottem napisał wersję zatytułowaną Bohater ostatniej akcji (1993), która zachwyciła Arnolda i reżysera Johna McTiernana. Oczywiście był to dopiero początek drogi. McTiernan dokonał znaczących zmian, które gubiły humor, były bardziej brawurowe. Po kłótni z reżyserem Black i Arnott zostali zwolnieni. Wtedy studio zatrudniło Carrie Fisher, chcąc uzyskać kobiecą perspektywę, a na koniec jeszcze William Goldman dorzucił dwie wersje. Owa mieszanka wielkich nazwisk i jeszcze większych ambicji (był to pierwszy film reklamowany w kosmosie) nie zdobyła serc krytyków i poniosła frekwencyjną porażkę, przyćmiona przez Jurrasic Park (1993) Stevena Spielberga.
Choć Hollywood hołduje dewizie „jesteś tak dobry, jak twój ostatni film”, wcale nie słabło zainteresowanie twórczością Blacka. Wręcz przeciwnie, jego kolejny scenariusz, Długi pocałunek na dobranoc (1996), przyniósł mu 4 miliony dolarów (wynik utrzymał się do 2004, gdy Terry Rossio i Bill Marsilii sprzedali Deja Vu za 5 mln). Oprócz sowitej wypłaty Shane zaskarbił sobie także zazdrość i zawiść kolegów po fachu. Przy takich kwotach stawiano filmowi wymagania, którym zwyczajnie nie mógł sprostać. Tym razem poniekąd słusznie – nijaka realizacja pod batutą Renny’ego Harlina i mierny Craig Bierko w roli złoczyńcy skutecznie pomogły zatopić ten okręt. Jednak większość złośliwej krytyki spadła na scenarzystę, za eksploatowanie systemu krwawym kinem akcji, co utrudniało pracę innym.
Sytuacja stała się dla niego wielce męcząca. Nie do końca z własnej woli stał się marką, twarzą nowego kina akcji (on sam zawsze nazywał swoje teksty thrillerami). Każdy z jego scenariuszy przechodził podobną drogę. Zaczynał jako dosyć ponura i brutalna historia równoważona humorem, zaludniona przez typów wyjętych z kart powieści detektywistycznych. Studio zachwycało się humorem i wymagało więcej dowcipów kosztem całej reszty. Do tego niechęć otoczenia płynąca z inkasowanych czeków. W obliczu tego wszystkiego postanowił zrobić sobie 3-letnią przerwę, powrócił do grona przyjaciół i oddał się życiu towarzyskiemu, okazjonalnie dając seminaria ze scenariopisarstwa. Pod koniec lat 90. śmierć ojca i poczucie winy za własną karierę dały mu nieco do myślenia.
– A jak to było z tobą, Harry, ojciec cię kochał?
– Czasami. Na przykład jak przebierałem się za butelkę. A twój?
– No, wybijał na mnie alfabet Morse’a, więc bardzo możliwe.
(Kiss Kiss Bang Bang)
Na progu nowego tysiąclecia Black otrzymał pomocną dłoń od przyjaciela i mentora Jamesa L. Brooksa (Lepiej być nie może, 1997), który udostępnił mu swoje biuro, aby mógł w spokoju pracować nad nowym materiałem. Powrót do formy nie należał do łatwych, wielokrotnie walił głową w mur, aż wreszcie utknął na pomyśle komedii romantycznej. Gdy wspomniał o tym podczas lunchu, Brooks polecił mu przechadzkę po rejonach bliższych jego sercu – film noir, prywatni detektywi, Chinatown (1974). Rada okazała się zbawienna, prowadząc go do Kiss Kiss Bang Bang (2005).
Mając w pamięci przykre doświadczenia z przeszłych produkcji, Black zdecydował się samodzielnie reżyserować swój materiał. Lecz co mogło być przebojową wiadomością w latach 90., teraz odbijało się głuchym echem. Biznes filmowy uległ zmianie, nikogo już nie obchodził scenarzysta imieniem Shane Black. Jego milionowe gaże były już tylko odległym wspomnieniem. Nikt też nie rzucał się do gorączkowych aukcji na zasadach artysty – teksty wysyłano do studia pocztą, a na odpowiedź trzeba było czekać tygodniami, o ile w ogóle takowa nadeszła. Wtedy z odsieczą ruszył stary kompan Joel Silver, który załatwił 15 mln od Warner Bros. i wspierał debiutującego reżysera każdego dnia.
Kiss Kiss Bang Bang zdobył uznanie widzów i krytyków, a także przywrócił do życia dwie osoby. Nie tylko Black mógł powrócić do gry z podniesionym czołem, ale i Robert Downey Jr mógł stanąć na nogi po narkotykowym odwyku. Jednak zamiast iść za ciosem, świeżo upieczony reżyser postanowił usunąć się w cień, aby w spokoju pracować nad Doc Savage, adaptacją serii komiksów, którymi zaczytywał się w dzieciństwie. I tak mijały miesiące i lata, aż wreszcie do drzwi zastukała karma. Downey Jr zdążył wyprostować sobie życie i zostać gwiazdą Marvela. Tym razem to on wciągnął Blacka na pokład trzeciej części Iron Mana (2013). Przygoda z produkcyjnym gigantem odświeżyła jego markę, dzięki czemu łatwiej było mu wskrzesić Równych gości (2016), napisanych już w 2003 roku. Po drodze przystanął jeszcze na chwilę, aby sfilmować dla telewizji westernowy pilot Edge (2015), który jednak przeszedł bez echa. A od niedawna na ekranach kin gości nowy Predator, przez co kariera Blacka zatoczyła swoiste koło. Czy twórca Zabójczej broni raz jeszcze podbije amerykańską Fabrykę Snów? Pierwsze opinie nie napawają optymizmem, ale bądźmy dobrej myśli.
Na koniec słów kilka o charakterystycznym stylu Amerykanina. Choć często przypisuje mu się stworzenie konwencji „buddy cop”, czyli kryminalnej komedii kumpelskiej o perypetiach niedobranych partnerów, on sam odżegnuje się od tego miana i wskazuje na źródła tematu – m.in. 48 godzin (1982), Hickey i Boggs (1972), Szaleni detektywi (1974), Piorun i Lekka Stopa (1974). Największą inspiracją spośród scenarzystów byli dla niego Walter Hill i William Goldman, od których przejął ironię, zwięzły i treściwy styl pisania, podejście do akcji. Jego znak rozpoznawczy to dwóch różniących się od siebie bohaterów (czasem w towarzystwie cwanego dzieciaka), którzy zaczynają wspólnie pracować nad rozwiązaniem pewnej intrygi, stale przerzucając się ciętymi dialogami. I zazwyczaj w święta Bożego Narodzenia. Jego protagoniści to zmęczone życiem postaci skłonne do autodestrukcyjnych zachowań. Autor zasłynął także „blackianizmami” – do swoich tekstów wtrącał komentarze na temat akcji i świata przedstawionego, żarty i uwagi skierowane do osoby czytającej scenariusz (przykłady).
– Dobry wieczór, ślicznotko. Co powiesz na odrobinę towarzystwa?
– Dzięki, ale oszczędzam się na gwałt.
(Długi pocałunek na dobranoc)
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis