[Pięć Smaków 2016] Ostatni pociąg / Zombie express (2016)

Po tym filmie słowo ‚rozrywka’ nabiera nowego znaczenia. Ten koreański danse macabre dał mi więcej frajdy niż wszystkie amerykańskie blockbustery z ostatnich lat, które widziałem. Nawet mimo tego, że wywoływał emocje, których nie powinien. Widownia regularnie, co kilka minut, wybuchała śmiechem. Ale gdybyście znaleźli się w pociągu pełnym żądnych krwi bestii, nie byłoby wam do śmiechu. Kinowy ekran ma jednak tę moc, że nic się nie przedostanie na zewnątrz. Wiecie o tym doskonale, więc nie macie się czego bać. Idealnie trafiają w punkt słowa Charliego Chaplina: „To, co widziane z bliska – jest tragedią, widziane z dystansu – komedią”. Trochę ironizuję, bo tu mamy katastrofę zupełnie nierealną. Ale i twórcy mocno ironizują, ocierając się o parodię, świetnie się przy tym bawiąc i co najważniejsze – bawiąc też widzów na całym świecie.

W warstwie fabularnej mamy tu schemat znany z wielu amerykańskich produkcji katastroficznych. Ojciec jest tak zajęty pracą, że nie ma czasu dla córki, ale nadciągający kataklizm pozwoli mu pokazać swoją wartość. Jego przemiana z antypatycznego urzędnika w poświęcającego się dla innych bohatera nie jest nagła. On zmienia się pod wpływem pewnych ludzkich postaw. Przez jakiś czas odgrywa więc rolę troskliwego ojca i pozostali pasażerowie go nie obchodzą. Swoją filozofię jasno wykłada dziecku: „Powinnaś myśleć tylko o sobie”.

Realizatorzy nie głowili się nad tym, jak wykreować mroczny nastrój. Chodziło im o wywołanie przeróżnych emocji, ale w najmniejszym stopniu strach. Dlatego będę nazywał ten film katastroficznym, a nie horrorem. Zarówno polski tytuł (Ostatni pociąg, choć na Filmwebie ostatnio film zaczął figurować jako Zombie express), jak i tytuł międzynarodowy (Train to Busan) sugerują kino kameralne, skupione na ograniczonej przestrzeni z garstką pasażerów. To mylne wrażenie – produkcja jest bardzo efektowna i epicka. Tytułowy środek transportu może symbolizować wnętrze każdego człowieka, bo oprócz zwykłych ludzkich emocji pełno w nim także zła i wirusów. Wyjście na zewnątrz nie jest wydostaniem się z pułapki, lecz wejściem do nowej – to z kolei przypomina mi aluzję polityczną (nowa władza – nowe bagno).

Istnieje jeszcze jedna interpretacja, na którą bym nie wpadł, gdyby nie krótkie wprowadzenie przed seansem.  Motyw klasowości, czyli wagony symbolizujące podział na klasy społeczne. Warto w tym miejscu przypomnieć incydent z 2014, przywoływany podczas tegorocznych Pięciu Smaków. Gdy na nowojorskim lotnisku kołował samolot Korean Air lecący do Seulu, pasażerka pierwszej klasy – wiceszefowa koreańskich linii lotniczych – kazała zawrócić maszynę, by usunąć z pokładu szefową personelu. Powodem zamieszania była gafa popełniona przez jedną ze stewardess – otóż podała ona orzeszki w opakowaniu zamiast wysypać je na talerzyk.

Ostatni pociąg to kino obficie korzystające z nowych technologii i dotyczy to nie tylko zastosowania efektów specjalnych, ale też np. telefonów komórkowych, które dobrze służą budowaniu napięcia związanego z tym, co się dzieje po drugiej stronie, ale zostają też wykorzystane do odwrócenia uwagi potworów. Koreańscy filmowcy znają reguły gatunku i doskonale je parodiują, wprowadzając masę absurdalnych pomysłów. I to działa na widza, bo od razu widać, że humor jest tu zamierzony i z całą pewnością nie wynika z nieudolności twórców. Warsztatowa biegłość realizatorów jest aż nadto widoczna.

Nie zapamiętałem imion i nazwisk aktorów, ale nikogo bym nie wyróżnił, gdyż dosłownie wszyscy stworzyli tu kapitalne kreacje. Mam na myśli nie tylko pojedyncze osoby, ale tłum ludzi, zarówno tych co odgrywali spanikowany motłoch, jak również hordy zarażonych. Film Sang-ho Yeona jest znakomity technicznie i aktorsko, ale scenariusz również potrafi bardzo pozytywnie zaskoczyć. I wcale nie tak łatwo przewidzieć, kto przeżyje. Widać tu także zgraną współpracę między scenarzystami i twórcami oprawy wizualnej. Jedni i drudzy postawili przede wszystkim na zabawę konwencją, a nie patetyczny spektakl.

Jest jeszcze jedna ważna kwestia, którą należałoby wyjaśnić. Chodzi o zombie. W filmie nie używa się tego określenia i ja również nie użyłem go w poprzednich akapitach. Bo nie mamy tu do czynienia z żywymi trupami. Wystarczy, że osoba zarażona ugryzie zdrowego człowieka w rękę i już dochodzi do przemiany w potwora. Czasem przemiana następuje szybko, czasem wolniej, to pewnie zależy od odporności organizmu. Tak jak z różnymi chorobami. To dodatkowy powód, aby film sklasyfikować jako produkcję katastroficzną o epidemii – o rozprzestrzenianiu się nieznanej choroby.

Kino koreańskie wydało w ostatnim czasie wiele blockbusterów, ucząc się korzystania z nowoczesnych efektów specjalnych. Nie osiągnęli jeszcze mistrzostwa w tej dziedzinie, ale ekipę mają zdolną i nikt nie odstawił fuszerki. W tego typu filmach trudno uniknąć błędów logicznych i nieścisłości, także Sang-ho Yeon się ich nie ustrzegł, ale dzięki dynamicznej akcji i komicznym sytuacjom można przymknąć na nie oko. Dopiero następnego dnia po seansie zastanawiałem się nad logiką – w trakcie oglądania mnie ona nie interesowała. Reżyserowi udało się wkręcić mnie w tę atmosferę, rozbawić wybuchową mieszanką komizmu i makabry, zachęcić do podążania za galopującą akcją. Fani nastrojowych azjatyckich horrorów mogą być zawiedzeni, ale miłośnicy makabrycznych i jednocześnie groteskowych produkcji prawdopodobnie docenią ten disaster movie.

Absolwent Polibudy, inżynier. Miłośnik kina gatunków z Italii, Francji i Japonii, a także westernów, filmów noir, dramatów historycznych i opowieści z napięciem i tajemnicą. Od 2009 roku, kiedy to założył bloga Panorama Kina, zajmuje się pisaniem o filmach, najczęściej takich, które są już dziś niemodne, bagatelizowane przez masowego widza i typowego krytyka.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*