Pocztówki z ostatecznej granicy, odcinek 2

8 września 1966 roku kapitan James T. Kirk wraz ze swoim zastępcą panem Spockiem oraz różnorodną załogą wyruszył w gwiezdną wędrówkę. Stworzony przez Gene’a Roddenberry’ego serial szybko stał się kulturowym fenomenem i przez lata zyskał uznanie, miłość, a czasem fanatyczne przywiązanie fanów na całym świecie. Star Trek nie tylko pokazywał dziwne, nowe światy, lecz – co ważniejsze – starał się pokazać kierunek, w jakim powinien zmierzać nasz świat, mający zostawić za sobą rasowe uprzedzenia czy zbrojne konflikty. Wizja Roddenberry’ego żyje do dzisiaj; znajdujemy się w 2021 roku i oglądamy 8. serial aktorski, 3. serial animowany oraz czekamy na premierę 14. filmu kinowego, osadzonego w uniwersum, którego najważniejszym i najciekawszym elementom (odcinkom, książkom, filmom) przyglądamy się także na łamach Kinomisji. Oto…

Pocztówki z ostatecznej granicy.
Odcinek 2: You represent Earth’s best, then?

STAR TREK
The Corbomite Maneuver
sezon 1, odcinek 2

Reżyseria: Jerry Sohl
Scenariusz: Joseph Sargent
Data pierwszej emisji: 10.11.1966

Obsada:
William Shatner – James T. Kirk
Leonard Nimoy – Spock

oraz

DeForest Kelley – Leonard McCoy
Anthony Call – Dave Bailey
Grace Lee Whitney – Janice Rand
George Takei – Hikaru Sulu
James Doohan – Montgomery Scott
Nichelle Nichols – Uhura
Clint Howard – Balok

Kosmos, ostateczna granica…

Pierwszym odcinkiem serialu zrealizowanym po akceptacji drugiego pilota przez NBC był The Corbomite Maneuver. Jako taki wprowadza on wiele elementów oraz postaci, które wejdą do kanonu Star Treka i mocno rozbudują jego mitologię. Przede wszystkim pojawiają się w nim aż trzy nowe postaci z głównego rdzenia załogi, w tym kompletujący „Wielką Trójcę” doktor Leonard „Bones” McCoy. W rolę tę wcielił się, zgodnie z wcześniejszym założeniem Gene’a Roddenberry’ego, DeForest Kelley, już wtedy dość szeroko kojarzony aktor, najczęściej występujący w różnorakich westernach. Częsta interpretacja relacji między protagonistami serialu głosi, iż McCoy jest personifikacją emocjonalnej strony człowieka, Spock intelektualnej, zaś kapitan Kirk musi pogodzić ze sobą dwie sprzeczne natury i podejmować słuszne decyzje oparte na obu poglądach, pokazując ostatecznie, że obie strony są w stanie egzystować w harmonii. Oczywiście, wszyscy bohaterowie posiadają własne osobowości, więc zależnie od wizji danego scenarzysty również i oni będą odnajdywać w sobie pokłady zarówno logiki, jak i emocji. Warto przy tym wskazać, że różnice między nimi pozwoliły w naturalny sposób wprowadzić element konfliktu, zwiększając dynamikę relacji między postaciami. Jest to o tyle warte pochwały, że mimo często sprzecznych poglądów trzech bohaterów żaden z nich nigdy nie jest prezentowany w negatywnym świetle, a ich propozycje nigdy nie są przedstawiane jako złe. Raczej mamy do czynienia z trzema przyjaciółmi, którzy potrafią nie zgadzać się ze sobą w cywilizowany sposób, niezagrażający ich głębokiej przyjaźni, ani okazywanemu sobie nawzajem szacunkowi.

Niemniej istotną kwestią jest ta, że The Corbomite Maneuver został otwarty kultowym monologiem kapitana Kirka:

Kosmos, ostateczna granica…
Oto podróże statku gwiezdnego Enterprise.
Jego pięcioletnia misja: odkrywać dziwne, nowe światy. Poszukiwać nowego życia i nowych cywilizacji.
Dumnie zmierzać tam, dokąd żaden człowiek jeszcze nie dotarł.

Monolog ów słychać podczas czołówki i nie tylko pozostanie w niej na stałe, lecz będzie także powracał w zmodyfikowanych formach w kolejnych serialach i filmach z uniwersum Star Treka, na stałe przenikając również do kultury masowej.

Jestem lekarzem, a nie…, czyli DeForest Kelley debiutuje jako Leonard McCoy.
Nichelle Nichols jako Uhura po raz pierwszy otwiera częstotliwości wywoływania.
Grace Lee Whitney rozpoczyna pracę na pokładzie Enterprise’a jako Janice Rand.
Hikaru Sulu jest już pilotem; przy okazji widzimy nowe wersje uniformów, Spock ma na sobie niebieski uniform wydziału naukowego.

Odcinek stanowi także rozwinięcie przewodniego motywu antyrasistowskiego. Podczas omawiania Where No Man Has Gone Before wspominałem o Aldenie – pierwszej istotnej czarnoskórej postaci w amerykańskim serialu telewizyjnym. Choć usunięto go po zaledwie jednym występie, to natychmiast zastąpiono nową postacią. W The Corbomite Maneuver debiutuje bowiem Nichelle Nichols jako oficer komunikacyjna Uhura. Choć nie ma zbyt wielu kwestii do powiedzenia, stanowi niewątpliwą zaletę, m.in. także dzięki charakterystycznemu, nieco dumnemu sposobowi bycia, sprawiającym, że ciężko ją zignorować. Ekipa pracująca nad Star Trekiem ponoć była zaskoczona jej przybyciem, ponieważ gdy Roddenberry ogłosił, że doda więcej kolorytu kapitańskiemu mostkowi, wszyscy sądzili, że jego komentarz dotyczy kostiumów, a nie czarnoskórej aktorki. Ostatnią z trzech debiutujących osób jest Janice Rand (Grace Lee Whitney), stanowiąca trzecioplanową postać. Mimo to, udało jej się zapisać w historii Star Treka i powracać w jego przyszłych inkarnacjach. Tymczasem jedyny wśród głównej załogi Azjata – Hikaru Sulu – przeszedł małą modyfikację. Został przeniesiony do wydziału dowodzenia jako jeden z pilotów Enterprise’a, gdzie pozostanie już na stałe. Dzięki temu może znacznie częściej pojawiać się w serialu.

Na tym zmiany się nie kończą. Zmodyfikowano też mundury i wprowadzono (choć jeszcze niekonsekwentnie) podział na kolory uniformów względem wydziałów. Część rekwizytów i scenografii również uległa zmianom, lecz nie są one na tyle istotne, by dłużej się przy nich zatrzymywać. Niemniej, należy wspomnieć, że w odcinku znajdziemy pierwszą informację dotyczącą pochodzenia załogi; gdy kapitan Kirk identyfikuje swój statek, stwierdza, że pochodzi ze Zjednoczonej Ziemi. Choć pomysł na tę państwo-planetę prędko zostanie porzucony, to sama idea Zjednoczonej Ziemi pozostanie i rozwinie się wraz z wprowadzeniem większego bytu: Zjednoczonej Federacji Planet. Dodam jeszcze na marginesie, że The Corbomite Maneuver jest pierwszym odcinkiem serialu nominowanym do nagrody Hugo w kategorii Najlepsza Dramatyczna Prezentacja w 1967 roku.

Catchphrase!

Omawiając odcinek nie mogę pominąć milczeniem faktu, że to w nim właśnie pojawiają się aż trzy kultowe kwestie różnych członków załogi, jakie na stałe zagoszczą w tym i przyszłych serialach osadzonych w uniwersum. W dużej mierze to dzięki komentarzom oraz krótkim docinkom, czy też niesamowicie naturalnym dialogom kreującym autentyczne relacje między protagonistami, Star Trek tak mocno zapisuje się w pamięci widza, a jego postacie wydają się wprost przekraczać ekran telewizyjny, tworząc wrażenie swojej realności.

Kim jestem, lekarzem czy konduktorem na księżycowym wahadłowcu? pyta retorycznie McCoy po raz pierwszy używając słynnej wariacji na temat „Jestem lekarzem, a nie…”. Po chwili dodaje do siebie: Hmm… jeśli reagowałbym za każdym razem, kiedy jakieś światełko zaczyna migać skończyłbym mówiąc sam do siebie.

Częstotliwości wywoływania otwarte, sir miłym głosem informuje po raz pierwszy Uhura. Powtarzać swoją kwestię będzie jeszcze wiele, wiele razy w ciągu kolejnych lat.

Kontynuowano również motyw logicznego podejścia Spocka do wydarzeń zachodzących wokół niego. W scenariuszu zanotowano, że Vulkanin ma ze strachem zareagować w scenie, w której pojawia się kosmita Balok. Reżyser odcinka uznał to za cokolwiek nielogiczny pomysł i zasugerował Nimoyowi by Spock ze spokojem powiedział tylko jedno słowo: Fascynujące. Od tej pory tak będzie wyglądała typowa reakcja Spocka na niesamowite zdarzenia, co mocno ukierunkuje jego charakter w stronę zimnych, logicznych wypowiedzi, z jakimi go kojarzymy. Te zresztą wielokrotnie pojawiają się w The Corbomite Maneuver. Na przykład w scenie, gdy jeden z załogantów ze strachem stwierdzi, że pewien statek leci prosto na nas!, Vulkanin ze spokojem odpowie, że nie widzi powodu do podnoszenia głosu. Tego typu słownych wymian, a nawet potyczek ze Spockiem jest tutaj więcej.

Na koniec wspomnę o kapitanie, który mocno dzierży władzę we własnych rękach. Na sugestię by otworzyć ogień do statku nieznanego pochodzenia, odpowiada: Będę o tym pamiętał panie Bailey… kiedy zapanuje tutaj demokracja. Nie ma to jak mądra „dyktatura”.

Bailey wpada w panikę.
Pierwszy kosmita, z jakim zetknął się kapitan Kirk – Balok.
Statek gwiezdny Baloka jest zdecydowanie większy od Enterprise’a.
William Shatner ponoć nie był fanem uniformów; twierdził, że są zbyt ciasne. Korzystał więc z każdej okazji, żeby je zdjąć (lub porwać).

Strach ma wielkie oczy (i wielkie statki gwiezdne)

Skoro już tak dużo o The Corbomite Maneuver napisałem, to wypada dodać o czym w ogóle on jest. Reżyser odcinka zaprasza nas do niego nietypowym ujęciem mostka, widzianym z góry pod bardzo ostrym kątem. W centrum dowodzenia spostrzegamy brak kapitana – wszelkie decyzje podejmuje jego zastępca, Spock. Już na wstępie wyłaniają się jedne z głównych zalet odcinka. Są nimi krótkie wymiany zdań między załogantami. Nie tylko pogłębiają one charakterystykę postaci i formują określone relacje między nimi, lecz również słucha się ich z przyjemnością, dzięki delikatnym, acz łatwo wychwytywanym pokładom humoru i ironii w nich zawartych. Są to zdecydowanie lepsze wymiany zdań niż często suche i ekspozycyjne kwestie z obu pilotów.

Sytuacja dla samego Enterprise’a rychło staje się mało wesoła. Kosmiczna boja, jaka nagle pojawiła się przed statkiem gwiezdnym, zablokowała dalszą jego podróż. Kapitan, po skończeniu rutynowych badań medycznych, rusza by wysłuchać swoich oficerów i zdecydować, jakie kroki podjąć. Już na starcie nakreślono dwa sprzeczne poglądy, które będzie trzeba doprowadzić do konsensusu w dalszej części odcinka. Jeden z oficerów, Bailey, ma wyraźne problemy z powstrzymywaniem emocji. W jego opinii pojazdy nieznanego – prawdopodobnie wrogiego – pochodzenia należy zwyczajnie zniszczyć. Jest to pogląd, jaki nie znajduje nawet najmniejszej aprobaty w oczach kapitana i, jak się zdaje, reszty załogantów. Bailey stanowi także problem dla samego Kirka jako dowódcy, gdyż nie potrafi on pokierować swoim podkomendnym, mającym wyraźne problemy z psychicznym ciężarem coraz bardziej napiętej sytuacji.

Ta się zaognia, gdy boja zaczyna emitować szkodliwe promieniowanie. Kirk nie ma wyboru i wydaje rozkaz jej zniszczenia. Sprowadza to atencję Baloka, przedstawiciela obcej rasy, którego statek gwiezdny jest w stanie bez najmniejszych trudności rozprawić się z Enterprisem. Balok nie ma ochoty na słuchanie wymówek; daje załodze 10 minut na pożegnanie się i ewentualne modlitwy. Czy istnieje wyjście z tej pułapki?

Wyjście, oczywiście, zawsze istnieje. Niestety w The Corbomite Maneuver niemal nie istnieje stopniowanie napięcia. Choć na początku panorama wydarzeń szybko się zmienia, to po pojawieniu się Baloka intensywność oraz tajemniczość odcinka ulatnia się i tylko siłą rozpędu zmierzamy do pomysłowych finalnych scen. Wtedy też powróci zaintrygowanie widza, zmniejszane jednak niepotrzebnie teatralną manierą Anthony’ego Calla oraz nieprzekonywującym, mimo że interesującym w warstwie ideowej, obcym (w którego wciela się Clint Howard, ostatnio widziany w finale 1. sezonu Star Trek: Discovery).

Ostatecznym rezultatem jest jednak wciąż odcinek pomysłowy, nawet jeśli nieco nijaki w środkowych aktach. Trzymające w napięciu początek i zakończenie oraz przesłanie, w połączeniu z wieloma błyskotliwymi dialogami oraz brak scen akcji, pokazujący, gdzie tkwi realna siła Star Treka sprawiają, że trudno uznać The Corbomite Maneuver za nieudany. Wręcz przeciwnie: znajduje się w nim wiele elementów intrygujących nie tylko dla fanów serialu, co potwierdza choćby nominacja do nagrody Hugo.

Odcinek stanowi też kolejną, trzecią już z rzędu, wariację na temat spotykania potężnego adwersarza. O ile jednak z poprzednimi należało stoczyć walkę, o tyle Balok presuponuje inne treści. Fabuła tyczy się klasycznie „trekowego” tematu, czyli stykania się z nieznanym oraz strachem, jaki nieznane w nas wzbudza. Częstym odruchem, szczególnie w przypadku nieznanego, które określa siebie jako nasz wróg, jest agresja, pojawiająca się tutaj za sprawą Baileya. Ostatecznie jednak agresja i nienawiść są złym rozwiązaniem. Rozum i poznanie sprawiają, że nieznane przestaje takie być, dzięki czemu traci swoją traumatyczną moc. Co więcej, okazuje się, że to, czego się baliśmy samo było niepewne naszych intencji i stosowało jedynie reakcję obronną. Egocentryczny i ograniczony punkt widzenia prowadzić zatem może często do zgoła negatywnych skutków. Fabułę odcinka możemy też odczytać na inny sposób: jako największe z możliwych zwycięstw nad adwersarzem, gdyż nie odniesione siłą, lecz poprzez gest dobrej woli zmieniający wroga w sprzymierzeńca.

Pod wieloma względami stanowi to bazę, na jakiej będą budowane spotkania z obcymi w kolejnych odcinkach i inkarnacjach Star Treka; zwyczajowo będziemy zaczynać od konfliktu, zwykle powodowanego jakimś nieporozumieniem, po czym odnajdziemy ścieżkę prowadzącą do znalezienia wzajemnego zrozumienia. W tym kontekście warto na zakończenie przywołać zawartą w The Corbomite Maneuver kultową przemowę kapitana Kirka, wyłuszczającą w drugim epizodzie serialu jego podejście do międzyrasowych kontaktów, odnoszące się również – oczywiście – do pozaserialowej rzeczywistości:
Ci z was, którzy długo służą na tym statku napotykali już obce formy życia. Wiecie, że największym niebezpieczeństwem, jakie przed nami się znajduje jesteśmy my sami, nasz irracjonalny strach przed nieznanym. Ale nie ma czegoś takiego jak nieznane, są tylko rzeczy chwilowo ukryte, chwilowo niezrozumiałe. W większości przypadków odkryliśmy, że inteligencja zdolna do stworzenia cywilizacji jest zdolna do zrozumienia pokojowych gestów. Z pewnością forma życia, rozwinięta wystarczająco aby podróżować w kosmosie jest też wystarczająco rozwinięta aby zrozumieć motywy naszego postępowania.


STAR TREK
Mudd’s Women
sezon 1, odcinek 3

Reżyseria: Harvey Hart
Scenariusz: Stephen Kandel; na podstawie pomysłu Gene’a Roddenberry’ego.
Data pierwszej emisji: 13.10.1966

Obsada:
William Shatner – James T. Kirk
Leonard Nimoy – Spock

oraz

DeForest Kelley – Leonard McCoy
Roger C. Carme (gościnnie) – Harcout Fenton Mudd
Karen Steele – Eve McHuron
Maggie Thrett – Ruth
Susan Denberg – Magda
James Doohan – Montgomery Scott
George Takei – Hikaru Sulu
Nichelle Nichols – Uhura
Jim Goodwin – John Farrell
Gene Dynarski – Ben
Jon Kowal – Herm
Seamon Glass – Benton
Jerry Foxworth – członek ochrony

Harry Mudd pojawia się na pokładzie Enterprise’a.

Niezrealizowany pilot, zrealizowany odcinek

W poprzednim spotkaniu ze Star Trekiem pisałem, że jednym z zaproponowanych pilotów była opowieść o kosmicznym alfonsie. Fabuła ta powstała w 1964 roku jako jeden z pomysłów na wtedy jeszcze znajdujący się w fazie przygotowywania projekt o nazwie Star Trek is…. Scenariusz był wtedy zatytułowany The Women, lecz prezentował w gruncie rzeczy tę samą opowieść, jaką przeniesiono później na ekran telewizyjny pod tytułem Mudd’s Women.

Ostateczny scenariusz 3. odcinka został napisany przez Stephena Kandela, który wymyślił postać Harry’ego Mudda, handlarza kobietami. Mudd wyewoluuje w przyszłości w ogólnie utalentowanego przemytnika i oszusta, o czym niedawno mogła przekonać się załoga statku gwiezdnego Discovery. Za czasów pierwszego serialu był on jednak kimś pomiędzy antagonistą a comic relief. Gdy Mudd był już stworzony, Roddenberry wyszedł z pomysłem na narkotyk Wenus, zmieniający osobowość zażywającej go kobiety. Co jednak ciekawsze, to kilka nowych idei, jakie tu wprowadzono… i do których nigdy więcej nie powrócono. W tym kontekście najlepiej zapamiętana została scena, kiedy Mudd pyta Spocka, czy jest w części Vulkaninem (używa przy tym przymiotnika Vulcanian, a nie, jak będzie stosowane później, Vulcan). Sugeruje to, że na tym etapie powstawania serialu fizjonomia Spocka miała być częściowo ludzka, a częściowo Vulkańska, stąd też możliwe jest rozpoznanie jego mieszanego pochodzenia na podstawie wyglądu. Ostatecznie z idei tej zrezygnowano i Spock okazał się być takiej samej aparycji, jak inni Vulkanie. Nie wszystkie cechy Spocka tu wprowadzone zostały jednak wyrzucone. Wskazano tu bowiem na różnice w anatomii Vulkan względem ludzi. McCoy określa położenie serca u Spocka w lewym, dolnym boku torsu. Informacje medyczne będą uzupełniane w kolejnych epizodach serialu. Dodam jeszcze, że to w tym odcinku sławny romantyczny magnetyzm kapitana Kirka po raz pierwszy ratuje Enterprise’a.

Skoro już piszę o ogólniejszych kwestiach dotyczących serialu, warto przy okazji wspomnieć o jeszcze jednej. Otóż w dzisiejszych czasach oryginalny Star Trek jest często postrzegany poprzez pryzmat swojego bogactwa kolorów; obraz jest tu dość jasny, panele mienią się światełkami, interkomy są jasnoniebieskie, drzwi czerwone, mundury utrzymane w złotym, czerwonym i niebieskim kolorach, żywność i roślinność jest czasem zielona, czasem turkusowa, czasem różowa. Ze współczesnej perspektywy być może sprawia to nieco kiczowate i mało realistyczne (lub hiperrealistyczne) wrażenie. Przoduje w tej kwestii właśnie Mudd’s Women, będący jednym z najbardziej kolorowych odcinków w całym serialu.

Kolorów było tak wiele z prostego powodu. NBC określało siebie mianem „pierwszej kolorowej telewizji”, stąd też twórcy Star Treka, zainspirowani zarówno oświadczeniem telewizji, jak i faktem, że pracują nad serialem ukazującym przyszłość, pozwolili Jerry’emu Finnermanowi na większą swobodę artystyczną i zachęcili go do eksperymentowania z oświetleniem, celem kreowania różnorodnej palety barw. Bardzo dobrze współgrało to z charakterem samego odcinka, a dodać trzeba, że Star Trek sam z siebie jest nader różnorodnym, nie tylko pod względem barw, serialem. Przyszłość w latach 60. była wszak inna jest niż teraz.

Kapitan Kirk po raz pierwszy ratuje Enterprise korzystając ze swych romantycznych zdolności.
„Towar” Mudda.

Harcout Fenton Mudd i (nie) jego kobiety

Mudd’s Women rozpoczyna się typowym już dla serialu nastrojem tajemnicy, obecnym podczas napotkania przez załogę nieznanego pochodzenia statku gwiezdnego. Gdy pojazd nie reaguje na wezwania i rozpoczyna ucieczkę, kapitan Kirk wydaje rozkaz pościgu, motywowany prymarnie faktem, iż znalezisko jest najprawdopodobniej ziemskiego pochodzenia. Pogoń zabiera obie załogi prosto w pasmo asteroid, gdzie uciekający doszczętnie niszczą swój statek. Dowódca Enterprise’a decyduje się uratować im życie, tym samym wystawiając swój pojazd na liczne uszkodzenia. Uratowanym okazuje się być Harry Mudd, kosmiczny przemytnik, oszust i alfons. Wraz z nim na pokład trafia jego „towar”: Eve i dwie inne kobiety. Wszystkie promieniują podejrzanie hipnotyzującą urodą, sprawiającą, że mężczyźni natychmiast tracą dla nich głowę.

O ile sceny otwierające każą oczekiwać kolejnej fabuły cechowanej tajemnicą, elementami delikatnej grozy i napotykaniem nieznanego, w rzeczywistości odcinek przechodzi w stronę pokracznie moralizatorskiej, humorystycznej opowieści o kosmicznym przemytniku. Wynika to niestety wieloma dysonansami i anachronizmami, jakie, choć w czasach powstania serialu zrobiły z Mudda postać popularną, to obecnie wzbudzają już tylko irytację swoją nielogicznością i slapstickiem. Trudno uwierzyć, że Harry’emu, zachowującemu się w duchu miałkich komedii, ktokolwiek jest w stanie zaufać choćby przez chwilę. W zetknięciu z pragmatyczną i realistycznie budowaną załogą Enterprise’a wada ta objawia się z podwójną siłą. Po drugie, scalenie ambitnych tematów oraz dramatu z durnowatą komedią sprawia, że odcinek cierpi na wyraźne wahania nastroju, często przeskakując z ckliwego romantyzmu w stronę nieco absurdalnej komedii, lecz ostatecznie nie stając się ani jednym, ani drugim. Poza tym, w jaki sposób poprawiający cechy charakteru narkotyk jest w stanie zmienić uczesanie człowieka?

Mudd’s Women nie odnosi sukcesu również w przedstawianiu samych protagonistów. Wszyscy cierpią na wahania nastrojów, ani zupełnie nie poddając się pięknu kobiet, ani zupełnie nie stawiając mu oporu. Odcinek pod każdym niemal względem stanowi zbiór sprzeczności. Na szczęście znajomość z bohaterami oraz jego funkowy humor wystarczają by nie poczuć się zbyt znużonym. Ponadto nie odchodzi on od dobrej tradycji traktowania o tematach społecznych, przez co również zostaje w pamięci. Niestety tym razem temat rozważań twórców dotyczy kwestii, z jaką Star Trek za dobrze sobie nie radził aż lat 90. Do niej więc teraz przejdę.

Przed połknięciem narkotyku…
…i zaraz po jego połknięciu.

Mudd’s Women i sposób przedstawiania kobiet w Star Treku

Kwestią tą jest kwestia prezentacji kobiet w serialu. Nie jest tajemnicą, że Star Trek był niechętny lub niezdolny wyłamywaniu się stereotypom dotyczącym traktowania kobiet w ówczesnych produkcjach amerykańskich. Czasami serial dostosowywał się do dominującego wtedy nastawienia społecznego, czego rezultatem były mniej lub bardziej rozhisteryzowane, fantazjujące o silnych mężczyznach (a nawet o byciu praktycznie zgwałconymi), niezdolne do logicznego myślenia kobiety, do jakich możemy zaliczyć między innymi Numer Jeden czy Dehr z pilotów serialu. Czasem jednak twórcy Star Treka przechodzili samych siebie i ujawniali seksizm dość daleko wykraczający poza stereotypowe propozycje lat 60. Sam Gene Roddebnerry zresztą stwierdzi później, że w tym temacie serial odniósł największą porażkę, jaką chciał naprawić w Star Trek: The Next Generation (1987-1994), lecz – częściowo z winy producentów – kosmiczna saga niezbyt się niestety w tej kwestii poprawiła za życia Roddenberry’ego.

Mudd’s Women niestety zalicza się do tej mocno seksistowskiej kategorii odcinków. Traktuje on de facto o prostytucji, mimo że słowo to nie pada ani razu w samym odcinku, a nawet o przedstawionym w pozytywnym świetle handlu kobietami. Mudd zajmuje się nielegalnym pozyskiwaniem kobiet dla osadników z kolonii, znajdujących się na odludnych planetach i sprzedawaniem tych kobiet tym, którzy mu więcej za nie zapłacą. I nikt jego postępowania nie krytykuje, wręcz przeciwnie: serial zakłada i mocno wysuwa ideę, że jest to coś, czego chcą same kobiety. W uznaniu twórców nie istnieje bowiem kobieta – a przynajmniej dobra kobieta – jakiej największą ambicją nie byłaby chęć zamążpójścia, nieważne czy jej mąż będzie brutalnym górnikiem w kolonii, gdzie ledwo da się żyć czy przysłowiowym księciem z bajki (wręcz zdaje się, że ów górnik jawi im się jako lepszy prospekt). W odcinku Eve i jej koleżankom zupełnie nie przeszkadza nawet fakt, że zostają oddane w ciemno przez znanego oszusta; wszak marzeniem kierującym postępowaniem każdej kobiety jest służyć swojemu mężczyźnie – gotować i szyć i płakać(?) jak zostaje to zwerbalizowane w Mudd’s Women – i praktycznie nic innego się dla nich nie liczy, a przynajmniej nie powinno liczyć.

Mudd – i w mniejszej mierze załoga Enterprise’a – traktują zatem kobiety mocno przedmiotowo. Mudd nawet nie nazywa Eve i jej towarzyszek kobietami, lecz towarem i nikt nie próbuje go poprawić. Kontroluje je poprzez narkotyk, od jakiego je uzależnił i wykorzystuje je wyłącznie jako narzędzia w celu zdobycia pieniędzy czy kontroli nad statkiem gwiezdnym. Sama kwestia narkotyków też została dziwacznie potraktowana, gdyż główna krytyka za ich użycie spada na same kobiety. Według wykładni odcinka nie powinny one próbować sztucznie się upiększać i oszukiwać mężczyzn. Jeśli zaś chodzi o podejście do samego Mudda to usilnie wmawia się widzom, że jest on uroczym nicponiem, a to, że jest handlarzem ludźmi, alfonsem, dilerem narkotyków, złodziejem i oszustem nie ma wielkiego znaczenia.

Mudd kontroluje kobiety poprzez uzależnienie ich od narkotyku Wenus.
Spock i Kirk są jedynymi mężczyznami w odcinku, którzy nie ślinią się na widok kobiet.
Kobiety w rękach Mudda są chętnym narzędziem do pozyskiwania dla niego pieniędzy osadników.

Mudd’s Women posiada jeszcze inne warte przywołania sceny. Gdy Eve z koleżankami po raz pierwszy pojawiają się na pokładzie Enterprise’a cała załoga – z wyjątkiem Kirka i Spocka – na ich widok zapomina o całym świecie i wlepia w nie wzrok jakby nigdy w życiu nie widzieli kobiety. I według odcinka to normalna reakcja; na widok atrakcyjnej kobiety prawie każdy mężczyzna zmienia się w śliniącego się idiotę. Kirkowi się upiekło, gdyż już wcześniej było ustanowione, że mimo romantycznych inklinacji jego jedyną „miłością” jako kapitana jest statek gwiezdny pod jego dowództwem. Spock natomiast jako osoba niemal pozbawiona emocji w ogóle nie interesuje się romansowaniem. Inna scena to ta, kiedy jedna z kobiet czuje się urażona, że żaden z górników nie chce się (z) nią bawić i proponuje grę, w której będzie nagrodą.

Poprzez cały odcinek kobiety traktuje się – zarówno poprzez męskie, jak żeńskie postaci – jak towar, jakim można handlować czy przekazywać z rąk do rąk. Ostatecznie okazuje się, że istnieją tylko dwa rodzaje kobiet: dobre, czyli wspomniane służki-płaczki i złe, czyli takie, które myślą o sobie i jako takie są bezużyteczne. Kirk jednak sugeruje na koniec, że być może to nieprawda, że może jeśli te samolubne kobiety naprawdę w siebie uwierzą, to wtedy także i one porzucą marzenia o niezależności i znajdą jakiegoś mężczyznę, który je zechce… I tym morałem kończy się odcinek.

Nie będzie zaskoczeniem jeśli napiszę, że Mudd’s Women jest jednym z najgorszych i najbardziej frustrujących spotkań ze Star Trekiem. Na szczęście podobne potknięcia nie są częstym zjawiskiem w serialu i ogólnie 1. jego sezon jest bardzo udany pod wieloma względami, o czym przekonamy się w następnych odcinkach Pocztówek z ostatecznej granicy.

Miłośnik kina azjatyckiego, kina akcji i kosmicznych wojaży na statku gwiezdnym Enterprise. Kiedyś studiował filologię polską, a potem został obywatelem NSK Państwa w Czasie. Publikował w Kulturze Liberalnej, Torii, Dwutygodniku Kulturalnym i innych.

2 Trackbacks / Pingbacks

  1. Pocztówki z ostatecznej granicy, odcinek 3. - Kinomisja Pulp Zine
  2. Pocztówki z ostatecznej granicy, odcinek 1 - Kinomisja Pulp Zine

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*