[Tekst pierwotnie opublikowany w styczniu 2016 roku]
Co by nie było tu nazbyt współcześnie, postanowiliśmy Podsumowanie 2015 uzupełnić wersją retro, czyli wyliczanką starszych filmów, jakie akurat w zeszłym roku poznaliśmy i w których się mniej czy bardziej zakochaliśmy, o czym cały świat byśmy chcieli powiadomić. Znowuż nie było ograniczeń co do ilości oraz gatunkowej przynależności wychwalanych tytułów. Nieoczekiwanie jednak większość z nas opisała filmy średnio-pulpowe. W ramach przeprosin i próby uratowania śmieciowego klimatu Kinomisji proponujemy więc odpowiednio pulpową piosenkę jako soundtrack do lektury.
Jakub Andrzej Górecki
Keoma (1976) * 2019, After the Fall of New York (1983) * Dust Devil (1992) * Vigilante (1983)
The Fastest Gun Alive (Russel Rouse, 1956)
Uwielbiam… Ten kameralny westerm z Glennem Fordem to już niby dekonstrukcja gatunku, ale wciąż jeszcze wolna od cynizmu wielu innych dzieł (trzeba przyznać, że czasem wręcz naiwna). Momentami łapię się na tym, żeby traktować ten film jakby przystawka przed premierą Dwunastu gniewnych ludzi, tylko że w obrębie innego gatunku (filmy dzieli raptem rok).
Mateusz R. Orzech
Liquid Sky (1982) * Listy martwego człowieka (1986) * Muzeum (1989) * The Angry Street (1950) * Zajazd w Osace (1954) * Shaolin Plot (1977) * Sleepy Eyes of Death 9: A Trail of Traps (1967) * Sleepy Eyes of Death 12: Castle Menagerie (1969)
Zamachowiec (Chang Cheh, 1967)
W przeciwieństwie do innych twórców kina wuxia z tego okresu, Cheh wyraźnie zaznacza negatywne skutki przemocy towarzyszącej wojownikom. Śmiertelne ciosy powodują rozbryzgi krwi, ręce protagonisty pokryte są skapującym z palców szkarłatem, podobnie jak trzymane przezeń ostrza. Reżyser nie pokazuje eskapistycznej opowieści o wojownikach, którzy może i czasami giną, ale prowadzą dość beztroski tryb życia i przyczyniają się do wiecznego zwycięstwa dobra. Ustawia się po przeciwnej stronie spektrum: nie szczędzi scen, w których podkreśla, jakim ciężarem jest życie zabójcy dla jego rodziny i jak musi on rezygnować z prywatnego życia, a nawet z życia jako takiego. Bowiem egzystencja wojownika pełna jest frustracji, niespełnienia, bólu. Z tego też powodu Cheh spycha walki na drugi plan, wykorzystując je przede wszystkim do nadania realistycznego i tragicznego tonu opowieści; skupia się zaś na wewnętrznych rozterkach głównego bohatera. Film jest przy tym wyraźnie inspirowany produkcjami chanbara z Japonii, co nie dziwi zważywszy, że Cheh jest również autorem The Magnificent Trio (1966), czyli przeniesienia na grunt wuxia klasycznych Trzech wyjętych spod prawa samurajów (1964) Hideo Goshy. Zamachowiec, prócz intrygującej fabuły, broni się również świetną kreacją aktorską Yu Wanga oraz doskonałą ścieżką dźwiękową, kojarzącą się nieraz z włoskim kinem gatunkowym, a uderzającą w patetyczny bądź melancholijny ton. Jeden z ciekawszych obrazów ze słynnego studia Shaw Brothers.
Marta Płaza
Superwiedźmy (1975) * Tetsuo II: Body Hammer (1992) * Kot i kanarek (1927) * Ręce orlaka (1924) * Curse of the Crimson Altar (1968) * Źródło (1960) * Zombie pożeracze mięsa (1979) * Studnia i wahadło (1961) * Shaft (1971) * Nocny kowboj (1969) * Wiklinowy koszyk (1982) * Uśpiony obóz 2: Smutni obozowicze (1988) * Krwawy obiad (1987) * Śmierć na żywo (1980)
Prima aprilis (Fred Walton, 1986)
Film Waltona to jeden z pierwszych, całkiem świadomych slasherow postmodernistycznych. Aż dziw, że dziś nie jest stawiamy na równi z innymi klasykami tamtego okresu. Pamiętany głównie przez miłośników VHS-ów, oglądany nawet dziś nie traci nic ze swojego pierwotnego uroku. Uroku, który niewątpliwie zainspirował wielu współczesnych twórców kina grozy. W zasadzie ciężko film Waltona opisać tak, aby nie zdradzić jego przewrotnego wydźwięku. A wszystko zaczyna się całkiem typowo: oto grupka znajomych zostaje zaproszona przez koleżankę na imprezę do domu na wyspie jej rodziców. Balanga trwa w najlepsze, ale już wkrótce zaczyna dochodzić do makabrycznych wydarzeń, które zmienią miły pobyt w koszmar. Twórcy filmu wykorzystali wszystkie możliwe inspiracje gatunkowe, po to aby w ostatecznym rozrachunku się z nimi rozprawić. Dzięki temu Prima Aprillis to film idealny dla miłośników nietuzinkowych horrorów, gdzie nic nie jest takie, jakie wydaje się być na początku.
Michał Rek
Alien Space Avenger (1989) * La decima vittima (1965) * Escape from Brothel (1992) * Journey to the Far Side of the Sun (1969) * Loyal 47 Ronin: Yotsuya Ghost Story (1994) * Play Dirty (1969) * Stone (1974) * Wonderwall (1968) * Żelazną ręką (1989)
Black Hole (Gary Nelson, 1979)
Film, który posiada surrealistyczną sekwencję – w której nic nie trzyma się kupy: białe konie wyskakują z gazowych olbrzymów, bohaterowie wibrują w kosmicznej gęstości na łonie tłustości ojca galaktyki, a orgonityczne oscylacje zniekształcają obraz do tego stopnia, że umieszczona na ekranie ręka zaczyna przypominać części zgoła nieobyczajne – jest filmem, który zawsze poleciłbym z czystym sumieniem. Black Hole miał być rękawicą rzuconą zarówno Gwiezdnym wojnom, jak i Odysei Kosmicznej, poległ on jednakże na każdym możliwym froncie. Ani to space opera, ani metafizyczny trip, chociaż elementy i jednego, i drugiego bardzo w tym filmie chciano snadnie połączyć. Rozmowy filozoficzne na temat kosmicznej ewolucji dłużą się, wspomniany surrealistyczny odlot pojawia się zupełnie bez zapowiedzi, a dobra paczka aktorów (Schell, Perkins, Borgnine) chowa się w cieniu najgorszego robota w historii kina science-fiction – VINCENTa. Wyobraźcie sobie kosmitę z Ciemnej gwiazdy Carpentera z idiotycznymi one-linerami i wielkimi, ordynarnie domalowanymi oczami. To zwyczajnie nie mogło się udać w filmie, który chciał uchodzić za poważny. Największą zaletą Czarnej dziury są kolory, wnętrza i – paradoksalnie – efekty specjalne. Ten film po prostu wygląda pięknie, design statków kosmicznych jest zaskakująco oryginalny, a malowane tła są zarówno barwne, jak i starannie wykonane. Muzykę stworzył John Barry, który w tym samym roku skomponował ścieżki do Moonrakera i genialnego Starcrash. To chyba obok soundtracków Williamsa najlepsze kosmiczne orkiestracje, jakie kiedykolwiek powstały. Chodzą też pogłoski, że ten film otwiera ósmą czakrę, a w nocy objawiają się przybysze z Matplanety, namawiają do zaciekłego chanelingu i mordu rytualnego szaraków z Alpha Centauri. <- To oczywiście kłamstwo, ale i tak lepiej zamyka ten tekst, niż zakończenie Czarnej dziury.
Krzysztof Ryszard Wojciechowski
Cemetery Without Crosses (1969) * Dotyk Zen (1971) * Dragon Inn (1967) * Island of Lost Souls (1932) * Body Double (1984) * Fear (1988) * Poparzeniec (1981) * Kula dla generała (1966) * Pokojówka (1960) * Milano Calibro 9 (1972)
Heroes Shed No Tears (John Woo, 1986)
Pierwszy kopano-strzelany film Johna Woo to quasi-westernowe warsplotation stworzone w tajskich plenerach, gdzie Dziką Bandę zastąpiła grupa najemników. Wielka szkoda, że Heroes Shed No Tears nie pojawiło się podczas retrospektywy Johna Woo na tegorocznej edycji Festiwalu Filmowego Pięć Smaków, ale ktoś pewnie uznał, że jest zbyt śmieciowy dla tamtejszej publiki. Pewnie słusznie, bo mnie urzekł tymi samymi cechami, którymi zrazi normalnych widzów – brudem, przejaskrawioną komiksowością i wielką dawką przemocy. Jeśli cenicie wietnamskie macaroni combat pokroju Ostatniego Łowcy (1980) Antonio Margheritiego, to w Heroes… walcie jak w dym, bo to ta sama szkoła. Zaraz, nie znacie Ostatniego łowcy? Ok, przyznam, że teraz perfidnie oszukuję. Chcę, żebyście zobaczyli te filmy w duecie. Oba eksploatują poważne tematy zaczerpnięte z Łowcy Jeleni i Czasu Apokalipsy, ale zostały stworzone tylko dlatego, że opowieści o Wietnamie są po prostu zajebiste, a celuloid kocha zapach napalmu o poranku.
Wongo
Conquest (1983) * Deadlock (1970) * El Caminante (1979) * Encounter at Raven’s Gate (1988) * Femina Ridens (1969) * Les Felins (1964) * Le Secret (1974) * Sitting Target (1972) * Vaxdockan_(1962)
Rififí en la Ciudad (Jesus Franco, 1963)
Sprośny wujek Jess nawet wśród fanów kina klasy B nie cieszy się specjalną estymą, a jego twórczość bywa deprecjonowana jako eurotrash najniższego sortu. Jest to jednak opinia cokolwiek krzywdząca. Gdybym zechciał sięgnąć do grafomańskich metafor rodem z ckliwych hollywoodzkich filmideł, napisałbym, że imponująca (200 tytułów!) filmografia tego stachanowca eksploatacji przypomina pudełko czekoladek – nigdy nie wiadomo na co się natrafi. Spośród śmiecia można w niej wygrzebać i tak smakowite rarytasy, jak przytoczony tutaj obraz. Rififí en la Ciudad w żaden sposób nie nawiązuje do arcydzieła Julesa Dassina ani nawet nie jest utrzymane w konwencji heist movie. Akcja rozgrywa się w nienazwanym kraju gdzieś w Ameryce Środkowej, gdzie o polityczną elekcję ubiega się mający sporo za uszami przybysz z Europy, niejaki Maurice Leprince (Jean Servais, gwiazda oryginalnego Rififí – być może stąd komercyjnie chwytliwy tytuł). Jesus Franco nie jest jednak Costa-Gavrasem i nie interesuje go wnikliwa wiwisekcja mechanizmów władzy. Lepi za to gęste, surrealne noir, skupiając się na zdjęciach, muzyce, dusznej, pięknie odrealnionej atmosferze i wspaniale wycyzelowanych sekwencjach (zwłaszcza wszystkie sceny występów klubowych to genialnie sfotografowane i zaaranżowane perełki!). Wprowadza też ważną dla fabuły postać tajemniczej kobiety w czerni, mordującej ostrym narzędziem kolejne umoczone indywidua – rewelacyjny motyw, obcy amerykańskiemu czarnemu kinu, budzący za to nieodparte skojarzenia z mającą dopiero rozkwitnąć włoską żółcią. Filmem zachwycił się sam Orson Welles, który wziął Jessa na swój pokład oferując mu posadę reżysera drugiej ekipy na planie Falstaffa. I trudno się dziwić, bowiem znać tu u Hiszpana duży talent i potencjał. Jaki będzie robił z niego użytek w przyszłości, to już odmienna historia.
Marcin Mess
Kradzież na South Street (1953) * Dr Jekyll and Miss Osbourne (1981) * White of the Eye (1987) * Torso (1973) * Czarny Korsarz (1976) * Hardware (1990) * Shadow of the Raven (1988) * Wojownicy (1979) * Superwiedźmy (1975)
Judex (Georges Franju, 1963)
Filmowy komiks z innego świata. Niby to rzecz mocno popkulturowa, będąca remakiem słynnego we Francji serialu kinowego z 1916 roku pod tym samym tytułem, jednak zapomniany dziś wizjoner Georges Franju nie był zbytnio zainteresowany, aby przypodobać się komukolwiek innemu niż samej X Muzie. Z pomocą środków dlań nowoczesnych zrealizował piękny hołd dla wczesnego kina niemego (podkreślmy, że był wielkim fanem Georgesa Meliesa), zwykle unikając fajerwerków. Innymi słowy, nie ma mowy o standardowym, efektownym uwspółcześnieniu klasyki. Franju zrobił raczej film, który daje pojęcie, jak mogłoby wyglądać kino, gdyby rozwinęło się w inną stronę niż w naszej rzeczywistości. Gdyby mimo pojawienia się dźwięku zachowało swoją pierwotną umowność, fantastyczność i CISZĘ (choć, zaznaczmy, i muzyka, bardzo zresztą ładna, odgrywa tu czasem istotną rolę). Postawił na spektakl, w którym sytuacje dziecinnie naiwne przedstawił jako wspaniałe (czy też: wspaniale cyrkowe) i eleganckie, nierzadko za sprawą wpisania je w poetykę surrealizmu i staroświeckiej pulpy (czyż widoczna na kadrze powyżej postać nie prezentuje się niczym jakaś wczesna wersja Kobiety Kot? a czy wspominałem, że tytułowy bohater to francuski odpowiednik Shadowa i tym samym swoisty prototyp Batmana?). Oto opowieść, którą się nie tyle ogląda, co wchłania, jak gdyby była snem. Zresztą popatrzcie na tę scenę. Hipnoza.
Teksty zbiorowe kinomisyjnej załogi i przyjaciół.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis