[Tekst pierwotnie opublikowany w styczniu 2017 roku]
Szanowni Państwo, z tradycyjnym parotygodniowym poślizgiem prezentujemy nasze filmowe podsumowanie minionego roku. Tak jak ostatnim razem, każda z chętnych wzięcia w tym udziału osób piszących na niniejszą stronę zaserwowała opis jednego wybranego tytułu, którym się zachwyca, oraz podała listę filmów ulubionych (no dobra, jeden buntownik postanowił ten drobiazg pominąć). Wbrew tematyce Kinomisji, ale zgodnie z kinofilskimi sumieniami, nie było żadnego ograniczenia co do charakteru wymienianych obrazów. Życzymy smacznej lektury.
PS. „Otwierający” wpis kadr pochodzi oczywiście z przesympatycznych Córek dancingu, które dzięki zagranicznemu sukcesowi festiwalowemu ponownie trafiły do polskich kin w 2016 roku, a obecnie szykują się do swoistego podboju USA. Kibicujemy!
Mariusz Czernic
Aż do piekła * Cloverfield Lane 10 * Goldstone * Hunt for the Wilderpeople * Lament * Neon Demon * Ostatni mistrz * Przełęcz ocalonych * The Siege of Jadotville * The VVitch * Zjawa
183 metry strachu (reż. Jaume Collet-Serra)
Wiele się zmieniło w ciągu ostatnich 40 lat. Publiczność wciąż oczekuje mocnych wrażeń, lecz uczucie lęku jest już wywoływane innymi sposobami. Bywa i tak, że to, co dawniej budziło grozę, dziś jest obiektem drwin. W drugiej połowie lat 70-tych – po premierze Szczęk (1975) Spielberga – ludzie coraz rzadziej wchodzili na głęboką wodę z obawy przed atakiem rekina. Obecnie rekiny wzbudzają śmiech, a to za sprawą coraz bardziej tandetnych filmów z gatunku sharksploitation, które omijają kina trafiając prosto na ekrany domowych odbiorników. Ten nurt osiągnął kulminację (czyt. szczyty głupoty) w 2016 wraz z premierą Sharknado 4: The 4th Awakens. Nakręcenie w dzisiejszych czasach filmu o rekinie-ludojadzie w konwencji emocjonującego thrillera było zadaniem ryzykownym, choć nieszczególnie ambitnym. W mojej opinii ryzyko opłaciło się – kataloński filmowiec Jaume Collet-Serra wyszedł z tej batalii zwycięsko. Niewiele by jednak zdziałał, gdyby nie miał do dyspozycji zdolnej, młodej i charakternej protagonistki – Blake Lively. Złośliwcy mówią, że najlepszą rolę zagrała mewa, ale ja bym polemizował. Aktorka nie tylko wzbudza sympatię, ale i tworzy wiarygodną postać o mocnym charakterze. Na jej twarzy maluje się strach, który stopniowo zamienia się w bardzo silną wolę przetrwania. Ekran kipi od emocji i są to emocje, jakich oczekuje się od survivalowego thrillera. Atutem są zdjęcia – od pocztówkowych fotografii jak z katalogu biura podróży do pełnych dramatyzmu i grozy obrazów ujawniających przewagę natury nad człowiekiem. Często kamera skupia się na twarzy kobiety i jej beznadziejnej sytuacji, mniej uwagi poświęcając morskiemu drapieżnikowi. Zdjęcia realizowano na rajskiej wyspie gdzieś na krańcu świata oraz w zbiornikach wodnych należących do kompleksu Village Roadshow Studios w Australii.
Oskar Dziki
Bone Tomahawk * Cloverfield Lane 10 * Darling * Doktor Strange * Evolution * Francesca * Green Room *Jestem Mordercą * Kubo i Dwie Struny * Łotr 1. Gwiezdne Wojny – Historie * Nie Oddychaj * The VVitch
Neon Demon (reż. Nicolas Winding Refn)
Nigdy nie ukrywałem mojej fascynacji postacią Nicolasa Winding Refna. Uwielbiam go zarówno, gdy w dokumentalistyczny wręcz sposób stara się uchwycić życie duńskiej patologii, jak i gdy przenosi kino gatunku w wysmakowany art-house. Zeszłoroczny Neon Demon zapowiadany był jako urzeczywistnienie fascynacji NWR-a kinem Mario Bavy i Dario Argento, zwłaszcza sztandarowym dziełem tego drugiego, Suspirią (1977). Jednak długa ekspozycja zapoznająca nas z bohaterką to tylko płyciutka przypowieść o tym, że piękno jest absolutem, by w końcowym akcie podkreślić, że ludzie skupieni wokół niego to banda chorych pojebów. Treści starczyłoby na etiudę. Winding Refn mimo to stworzył obraz wręcz wybitny. Każdy nakręcony pieczołowicie kadr podlega idealnej synchronizacji z pulsującą w skroniach widza muzyką. Cała zasługa w do przesady pedantycznej estetyce reżysera i jego fetyszyzacji światła jako elementu opowiadanej historii. Jeśli połączymy to ze stylem kręcenia Natashy Braier, odpowiedzialnej za zdjęcia do fantastycznego The Rover (2014), otrzymamy jedną z najlepiej sfilmowanych produkcji w historii kina ogółem. Nie było chyba jeszcze filmu tak konsekwentnego w kwestii audiowizualnych uniesień. Lwia część historii, mimo że naszpikowana niepokojącą symboliką – scena z pumą w hotelowym pokoju! – ustępuje epilogowi. Pod koniec widz ma wrażenie, że NWR mówi do niego: „Dobra, stary, miałeś tutaj pop-artowy NWR-Porn, a teraz zakończmy to wszystko po mojemu!” Stąd też konstrukcją Neon Demon nie leży wcale tak daleko od innego dzieła Duńczyka, Pushera 3 (2005). Nieskrępowana zabawa formą udowadniająca, że film to sztuka w głównej mierze wizualna, którą NWR zaprasza do swojego własnego, autorskiego świata. I jeśli tak jak ja dacie się ponieść wraz z śliczną Ellie Fanning w głąb trójkątnej, króliczej nory, to uwierzcie mi, będzie to podróż, którą zapamiętacie do końca życia.
Radosław Kwiecień
Nie opuszczaj mnie (reż. Mo-young Jin)
Korea Południowa to nie tylko nadmierny melodramatyzm, krwawe thrillery o zemście, zabarwione humorem kryminały z niekompetentną policją, gatunkowe mieszanki o wszelkiej maści potworach czy też naród zapalonych biegaczy. To także kraj zamieszkany przez zwyczajnych ludzi, wierzcie lub nie. Do nich należą bohaterowie dokumentu Nie opuszczaj mnie, 89-letnia kobieta i 98-letni mężczyzna. Razem są od 76 lat, zdążyli dorobić się 12 dzieci i niestety pochować połowę z nich. Mieszkają w małej wiosce u podnóża gór. Mimo płynącego czasu i niekiedy przykrych doświadczeń, ich życie wypełnia niegasnąca miłość. Nieubłagany koniec jest coraz bliżej, lecz zakochani zdają się nie zwracać nań uwagi. Starość zabiera im tylko sferę fizyczną – nadal żartują, śpiewają, trzymają się za ręce, noszą tradycyjne stroje, wspólnie oddają się przyziemnym obowiązkom. Bliskość i szczere uczucie okazuje się remedium na wszystko. Wiem jak to brzmi, ale niech podniesie rękę do góry ten, kto na filmie nie zapłakał. A teraz odpowiedz sobie, dlaczego jesteś martwy w środku.
Marta Płaza
31 * Bone Tomahawk * Found Footage 3D * Hunt for the Wilderpeople * Kiedy gasną światła * Nie oddychaj * Paterson * Under the Shadow * Zombie express * Zwierzęta nocy
Aż do piekła (reż. David Mackenzie)
Bardziej teksański niż sam Teksas. Szorstki i brudny niczym opuszczona knajpa gdzieś na bezdrożach Ameryki. Gorzki i sentymentalny, składający hołd temu, co niegdyś było mitycznym południem. Aż do piekła to jedna z najbardziej stylowych i eleganckich historii zeszłego roku. Płynny rytm narracji sprawia, że ciężko szukać tu dłużyzn, mimo że akcja toczy się tutaj raczej niespiesznie. Dzięki świetnemu castingowi nawet najmniejszy epizod, najkrótszy dialog skrzy się od emocji. Każda postać wydaje się być właściwą osobą na właściwym miejscu, wrośniętą w ten klimat beznadziei, od którego nie ma ucieczki. Chris Pine, któremu partneruje równie świetny Ben Foster, zaliczył tu wręcz rolę życia. Socjoekonomiczny komentarz sprawia, że Aż do piekła to jednak coś więcej niż tylko dobry kryminał osadzony w estetyce westernu. Reżyser, posługując się kinem gatunku, próbuje opowiedzieć o życiu w Stanach, które wciąż tkwią w kryzysie ekonomicznym będącym skutkiem wielkiego krachu z 2008 r. Korzystając ze scenerii pogrążonego w nędzy i poczuciu beznadziei południowego zachodu, stawia swój film zaraz obok wciąż aktualnego filmu braci Coen – To nie jest kraj dla starych ludzi. W obydwu filmach obecne jest to to samo niewygodne pytanie, które zadać może sobie każdy, bez względu na szerokość geograficzną: do czego zdolna jest jednostka, na której ciąży ekonomiczna presja i świadomość beznadziei życia, z którą nijak nie można sobie poradzić? Autorem scenariusza jest Taylor Sheridan, prawdziwy człowiek-zagadka. Przez lata raczej drugoligowy aktor, pojawiający się w podrzędnych filmach i jednym dobrze przyjętym serialu (Synowie Anarchii), dwa lata temu zaskoczył chyba wszystkich pisząc znakomity skrypt do Sicario. Aż do piekła jest więc niejako potwierdzeniem jego znakomitego wyczucia społecznych niuansów i niewątpliwego talentu narracyjnego. Mając na uwadze dwa już tak znakomite scenariusze pozostaje nam czekać z niecierpliwością na premierę drugiej części Sicario i czwartego scenariusza, który Sheridan sam zrealizuje, stojąc za kamerą.
Arek Szpak
Anomalisa * Christine * Cloverfield Lane 10 * Elle * Imigranci * Lament * Łotr 1. Gwiezdne wojny – historie * Neon Demon * Nienawistna ósemka * Ostatnia rodzina * Służąca * Stylistka * Toni Erdmann * Too Late * The VVitch * Wołyń * Zjawa
Goldstone (reż. Ivan Sen)
Goldstone Ivana Sena – będący powrotem aborygeńskiego reżysera do tematyki i bohatera jego znakomitego Mystery Road z 2013 – to niecodzienny przykład kina gatunkowego sprawiającego wrażenia dzieła już nie tylko autorskiego (Sen jest tu zarówno reżyserem, scenarzystą, autorem zdjęć, jak i kompozytorem), ale i we wszech miar osobistego. Sięgając po neo-noirowe, a przede wszystkim rdzennie westernowe wzorce reżyser przenosi je na australijski grunt, odmalowuje ich mit i romantyzm w nowych barwach. W osobnym, lokalnym kolorycie i z wywodzącym się z zepchniętej współcześnie na margines, na wpół martwej kultury, osobnym, romantycznym bohaterem. Goldstone to film równie emocjonujący, choć i nieśpieszny, jak jego poprzednik, ale przez wzgląd na swą dalej idącą mitologię i westernowość, bardziej od niego melancholijny i liryczny w atmosferze, w kluczowej mierze kreowanej pięknie fotografowaną przestrzenią oraz ciszą i swoistą pustką, które przynoszą jej kolejne obrazy. To współczesny aborygeński western. Przepisana na nowo klasyczna ballada o sprawiedliwym przybyszu, ale też bardzo szczera w swojej prostocie, poetycka opowieść o powrocie do źródeł i sile i pięknie tradycji – tej aborygeńskiej i tej filmowej.
Marcin Mess
Aż do piekła * Córki dancingu * The Duel * Goldstone * Green Room * Hunt for the Wilderpeople * Lament * Neon Demon * Paterson * Surwiwalista *Zabójczyni
The VVitch (reż. Robert Eggers)
Jeśli przyjąć, że kino może służyć za wehikuł czasu, w minionym roku (ba! w minionych latach!) nie było chyba sprawniejszego transportu tego rodzaju od ponurego debiutu Roberta Eggersa. Młody autor nie tyle przenosi nas wprost do odludnych zakamarków USA XVII wieku, ukazanych niezwykle drobiazgowo, realistycznie i surowo, co do rzeczywistości mocno zakurzonego folkloru, gatunkowy horror czyniąc równie prawdziwym, co prymitywna chatka, w której bohaterowie modlą się nocą w blasku świec, czy podwórko, którym przechadza się ich kozioł zwany Czarnym Filipem. Nie ma tutaj oderwania trudów szarej codzienności od grozy – świat ukazanych nam Purytanów jest, wedle ich własnych przekonań, przestrzenią, w której diabeł niemal w każdej chwili może szepnąć coś do ucha, a lasy stanowią labirynty, w których ślepych zaułkach czyha pierwotne Zło. Nie znajdziemy tu też więc czarownicy podobnej do któregoś z popkulturowo-halloweenowych tworów współczesności (vide tych z American Horror Story: Coven). Zamiast tego Eggers, w całości opierając się na ludowych opowieściach i wierzeniach sprzed czterech wieków, prezentuje tournee po grzechach głównych, rozpad rodziny, opętanie czy kryjącą się w ciemnościach staruchę o aparycji Baby Jagi, na starcie filmu porywającą noworodka, aby uczynić zeń miazgę, a jego krwią wysmarować swoje ciało oraz miotłę. Żadnego komizmu czy postmodernistycznej umowności. Reżyser czuje staroświecką grozę tak dobrze, jakby nią oddychał. Lub jakby był nowym wcieleniem, dajmy na to, Edgara Allana Poe. Dzięki prostej i zadziwiająco wiarygodnej fabule, bardzo sugestywnej narracji (ujęcia prezentujące spojrzenia zwierząt!) i wreszcie prawdziwie złowieszczej, a czasem też rytualnej muzyce Marka Korvena (klik), The VVitch wwierca się w mózg i zatruwa serce, będąc tak przekonującą wykładnią (folkowego) satanizmu, że sam papież mógłby przyklasnąć.
Teksty zbiorowe kinomisyjnej załogi i przyjaciół.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis