Przekraczanie granic estetycznych. Wywiad z What Else Films

Yakuza Weapon

[Tekst pierwotnie opublikowany w lipcu 2015 roku]

What Else Films to nowy dystrybutor na rodzimym rynku, celujący w sprowadzanie niezależnych, gatunkowych i nierzadko prawdziwie pulpowych filmów z Azji Wschodniej. Firma założona przez Julię Piłasewicz i Marię Frączek ze swoimi pierwszymi pozycjami na DVD – japońskim Cold Fish i koreańskim Moim sąsiadem zombie – wystartowała w kwietniu tego roku. Kolejne dwie, o wszystko mówiących tytułach Alien vs. Ninja i Yakuza Weapon, można zaś było zobaczyć w warszawskich kinach w ramach cyklu seansów Przedsmaki, organizowanego przez Festiwal Filmowy Pięć Smaków. Ostatni z wyliczonych tytułów już wkrótce będzie można znaleźć na sklepowych półkach, a my tymczasem zapraszamy do lektury bardzo ciekawego wywiadu, jaki na temat planów firmy oraz własnych zapatrywań na kino udzieliły nam obie panie.

Kiedy narodził się w Waszych głowach pomysł założenia firmy dystrybucyjnej? Czy „winnym” jest konkretny film, czy był to długotrwały proces?

Na pewno możemy powiedzieć, że to filmy Sushi Typhoon i twórców powiązanych z tym studiem są „winne”, jeśli chodzi o nazwę What Else Films – to właśnie przy nich padło pytanie „no co jeszcze?!”. Ale jeśli chodzi o pomysł na firmę, to odpowiedź jest bardziej złożona. Od wielu lat interesujemy się nie tylko kinem wschodnioazjatyckim, ale też kulturą i historią regionu. Jedna z nas co jakiś czas podejmuje próby nauczenia się japońskiego, druga zawsze była bardziej chińska, ale ostatnio zwiało ją trochę na południe i kolekcjonuje opracowania o historii Kambodży, a w aucie słuchamy koreańskiego indie. Równolegle poznawałyśmy też kinematografię azjatycką, natomiast sam pomysł na WEF narodził się, kiedy obie znalazłyśmy się na konkretnym etapie życia zawodowego. Obie wiemy, że musimy pracować w swoich zawodach, żeby utrzymać i rozwijać firmę, i że nie jest to zajęcie, które przyniesie nam grube pieniądze. Doszłyśmy jednak do wniosku, że chcemy robić też coś, co naprawdę kochamy i że nadszedł czas, żeby spożytkować nagromadzoną przez wiele lat wiedzę i pasję.

Kiedy i jak zaczęła się Wasza miłość do kina wschodnioazjatyckiego i jak bardzo góruje ona nad sympatią do innych rodzajów filmu? Dlaczego właśnie to konkretne kino?

Jak wspomniałyśmy wyżej, był to długotrwały proces, który zaczął się – jeśli pamięć nie zawodzi – od hongkońskich filmów akcji, i to raczej tych podrzędnego sortu, gdzie w co drugim występował młodziutki Andy Lau. Później zaczęłyśmy oglądać coraz więcej filmów, przede wszystkim japońskich, chińskich i koreańskich. Nagle okazało się, że z kinem wschodnioazjatyckim jesteśmy najbardziej na bieżąco – wiemy, kto zamierza zagrać w czyim filmie, kto adaptuje właśnie wymagającą powieść czy też czyj film tkwi właśnie w piekiełku cenzury. Poza tym, znajomość współczesnego kontekstu i kodów kulturowych dawała nam większą możliwość odbioru i umiejętność odczytywania warstw znaczeniowych… oraz rozumienia dowcipów i przytyków, którymi raczą się nawzajem państwo filmowcy.

Jednak najważniejsze było to, jak wielką potrzebą stało się dla nas w pewnym momencie samo odkrywanie, wyszukiwanie i poznawanie tego kina – właśnie dlatego, że filmy wschodnioazjatyckie nie są łatwo dostępne i trzeba podjąć świadomy wysiłek, żeby się z nimi zapoznać; właśnie dlatego, że nie są to tytuły „podane na tacy” w pierwszym z brzegu multipleksie. Każdy ma potrzebę się rozwijać, a my spełniamy ją sobie akurat poprzez kino wschodnioazjatyckie.

Ponadto, zawsze wspominamy komentarz guru scenarzystów Roberta McKee, który napisał kiedyś, że współcześnie filmy azjatyckie zdobywają świat, ponieważ ich twórcy chcą i umieją opowiadać ciekawe historie. Oczywiście, wiele tytułów, które uwielbiamy – jak choćby Sushi Typhoon – to czysta rozrywka, ale patrząc ogólnie na kino azjatyckie nie możemy się z nim nie zgodzić.

Mój sąsiad zombie

Nie boicie się ryzyka, jakie wiąże się z wprowadzeniem takiego – u nas jednak postrzeganego jako niszowy – projektu do naszego kraju? Dystrybutorów takich jak Wy bardzo u nas brakuje, jednak wiążę się to też chyba z powszechną dominacją kina hollywoodzkiego, w związku z którą zapotrzebowanie na filmy „inne” jest znacznie mniejsze niż na Zachodzie.

Oczywiście, że mamy swoje obawy, ale gdybyśmy nie uważały, że gra jest warta świeczki, nie zakładałybyśmy tej firmy! Jak wyjdzie i co się okaże – powiemy za rok 🙂 A na poważnie, to nie sądzimy, żeby polska publiczność różniła się zasadniczo od zachodniej, na przykład brytyjskiej. W Wielkiej Brytanii funkcjonują dwie firmy dystrybucyjne poświęcone wyłącznie filmom z Azji i wiemy, że też musiały zdobyć swoją publiczność. Polscy widzowie również pragną nowych, ciekawych przeżyć poza hollywoodzką sztampą i mamy nadzieję, że uda nam się pokazać im, jak wiele z tych przeżyć mogą znaleźć w kinie azjatyckim.

Innymi słowy, nie zgadzamy się z założeniem zawartym w pytaniu, bo uważamy, że zapotrzebowanie na „inne” filmy jak najbardziej istnieje – dowodem na to jest chociażby Festiwal Filmowy Pięć Smaków, który rozrasta się z roku na rok i gromadzi coraz większą publiczność.

Zakładając firmę chciałyście stworzyć coś dla wyjadaczy i znawców tematu, czy może przestrzeń dla laików, których dzięki pozycjom w stylu Cold Fish można by rozkochać w tymże kinie?

Jedno i drugie, choć chyba bardziej drugie :). Z jednej strony mamy nadzieję, że znawcy kina azjatyckiego z wielką przyjemnością postawią sobie na półce polskie DVD z filmem Sono czy niezależną produkcją koreańską; ale wiemy też, że ludzie, którzy interesują się tym kinem widzieli już co najmniej tyle, ile my, bo przecież jeśli komuś na tym zależy, to da się sprowadzić wydania chociażby z Wielkiej Brytanii. Liczymy jednak na tych znawców i pasjonatów – tak jak liczymy na Was – że wspólnie uda nam się rozpropagować kino Azji Wschodniej w Polsce, odkryć je dla jak najszerszej rzeszy widzów i rozkochać w nim, kogo się tylko da.

Dlaczego wystartowałyście akurat z Cold Fish i Moim sąsiadem zombie? Czy nie łatwiej byłoby zacząć od filmów reżyserów jak Takashi Miike czy Shinya Tsukamoto, którzy są w Polsce bardziej kojarzeni? Jak wygląda proces decyzyjny przy wyborze filmu do dystrybucji? Czy można liczyć na wydanie u nas tytułów jak Ichi the Killer czy Bullet Ballet?

Częściowo odpowiedzieliście sobie sami na to pytanie 🙂 Ze współczesnych reżyserów japońskich Miike jest rzeczywiście najbardziej znany w Polsce; poza tym jest absurdalnie płodnym twórcą, więc bardzo trudno było nam wybrać konkretny tytuł, który chciałybyśmy wydać. Ponadto, z wieloma filmami azjatyckimi mamy pewien problem – często wzbudzają nasz sprzeciw czy niesmak, jeśli chodzi na przykład o brutalną mizoginię. Tytuły, które wybrałyśmy do dystrybucji, rekompensują to innymi zaletami. U Takashiego Miike niestety często brak jest wystarczającej rekompensaty za zawartość, którą oględnie rzecz ujmując można nazwać problematyczną.

Jeśli chodzi o Tsukamoto, to zdecydowanie znajduje się on w naszych najbliższych planach wydawniczych. Zamierzamy sprowadzić kilka jego tytułów, marzy nam się pełna filmografia. Dla jednej z nas jest to wręcz ulubiony filmowiec wszech czasów. Bullet Ballet, który obie bardzo sobie cenimy, na pewno znajdzie się w pierwszym rzucie!

Natomiast połączenie Cold Fish i Mój sąsiad zombie stanowi pewnego rodzaju manifest programowy. Z jednej strony chcemy bowiem wydawać wymagające, dojrzałe filmy uznanych twórców, a z drugiej – uwielbiamy kino ludzi, którzy kochają robić kino; filmy pokazujące pasję, warsztat i entuzjazm, często za niewielkie pieniądze. Być może widzimy w tym trochę siebie…

Bullet Ballet

Współczesne kino azjatyckie to często świat absurdu i makabreski. Jest w Was potrzeba przekraczania pewnych granic estetycznych i nieraz moralnych, czy może to tylko niezobowiązująca, nieco pokręcona rozrywka?

Lubimy rozpoznawać swoje granice estetyczne, naginać je i przekraczać. Lubimy też pokręconą rozrywkę i uważamy, że kino może być zarówno „wielką sztuką”, jak i właśnie niezobowiązującym oderwaniem się od rzeczywistości.

Z granicami moralnymi sprawa ma się nieco inaczej – mówiąc wprost, nie zamierzamy przekraczać naszych własnych granic. Podkreślamy to dlatego, że żyjemy w takim, a nie innym kraju, i nasze normy moralne nie zawsze pokrywają się z normą odgórnie narzuconą – tą drugą nie zamierzamy się szczególnie przejmować, natomiast te pierwsze są dla nas wartościowe.

Kino wschodnioazjatyckie pełne jest przeróżnych atrakcji. Czy zamierzacie wydawać wyłącznie nowsze tytuły, czy może coś ze staroci? Pingu eika, filmy gangsterskie z Hong Kongu, kung-fu, osławione gore w stylu Królika doświadczalnego czy Men Behind the Sun, a może coś z V-Cinema? Planujecie też wydać jakieś „poważniejsze” tytuły? Jakie macie stosunek do kina autorów pokroju Mizoguchiego czy Ozu?

Kiedy zastanawiamy się, co chciałybyśmy wydać, zawsze rozważamy raczej konkretne filmy, a nie całe gatunki czy epoki. Jesteśmy wielkimi fankami hongkońskich filmów o triadach, ale są przecież wśród nich zarówno perełki, jak i totalne gnioty. To samo tyczy się też pinku eiga i innych gatunków – nie skreślamy żadnego filmu tylko przez to, że należy do jakiejś kategorii, ani też nie bierzemy go w ciemno tylko dlatego, że klasyfikuje się go jako ten czy inny gatunek.

Natomiast jak wspomniałyśmy wyżej, nie chcemy przekraczać własnych granic moralnych, stąd też nie wydamy ani Królika, ani tym bardziej Men Behind the Sun – jeśli chodzi o ten drugi, to są pewne wydarzenia, na temat których lepiej jednak naszym zdaniem kręcić filmy wyłącznie dokumentalne.

Jeśli chodzi o filmy „poważne”, to za takie uważamy chociażby Cold Fish czy cały dorobek Tsukamoto. Chcemy, żeby nasz katalog odzwierciedlał różnorodność kina azjatyckiego, czyli jak wyżej – „sztukę”, „rozrywkę” i wszystko to, co pomiędzy.

A co do Mizoguchiego czy Ozu, cóż, jaki możemy mieć stosunek? Taki, jak każdy, kto interesuje się kinem w ogóle i kinem azjatyckim w szczególności. Oczywiście uważamy, że są to wielcy twórcy, których warto znać (choćby po to, żeby „łapać” pewne odniesienia), ale nie będziemy porywać się z motyką na Kurosawę. W tej chwili zależy nam na kinie bardziej niszowym i raczej młodszym.

Skąd tak duża sympatia do studia Sushi Typhoon? Zapowiadacie obecne wydanie ich kolejnego tytułu, Yakuza Weapon, ale zapewne na tym się nie skończy? Planujecie jakieś serie wydawnicze?

Twórcy Sushi Typhoon i „pokrewni” są bez wątpienia często problematyczni i mamy im sporo do zarzucenia, ale porywa nas ich entuzjazm i radość robienia filmów, która aż bije z ekranu. Dodatkowo – skoro pytaliście o granice estetyczne – wizualną gratką jest dla nas każdy tytuł, przy którym współpracuje Yoshihiro Nishimura.

Mamy w planach kilka kolejnych tytułów studia, ponieważ naszym zdaniem współpracujący z nimi twórcy są na tyle inni i niszowi, że uznałyśmy, że dotrzemy do sporej rzeszy ludzi, którzy chcą się jednocześnie zdziwić i rozerwać.

Nawiązując do Waszej nazwy i planów wydawniczych: jaki jest najdziwniejszy azjatycki film, jaki widziałyście?

Bardzo przepraszamy, ale „najdziwniejszy” pod jakim względem? Bo jednym z największych zaskoczeń ostatnich lat była mega-produkcja Switch, bodaj najdroższy chiński film w historii i bezwstydny plagiat Jamesa Bonda, przy którym siedziałyśmy ze szczękami na podłodze, zachodząc w głowę, jakim cudem mogło w ogóle powstać coś tak bezbrzeżnie niedobrego, i to za taką kasę! A może chodzi Wam raczej o filmy takie, jak Calamari Wrestler czy Executive Koala, gdzie w zasadzie tytuł mówi sam za siebie? Czy też o obrazy Shunjiego Iwai, który zaskakuje i zachwyca niezwykłymi i rzadko spotykanymi portretami postaci kobiecych? Widziałyśmy wiele filmów, które są bardzo „dziwne” pod takim czy innym względem. Przygoda z kinem azjatyckim to ciągłe poszukiwanie i odkrywanie; mamy oczywiście swoje „tymczasowo” ulubione tytuły, czy „na razie” najbardziej pokręcone filmy, ale mamy nadzieję, że kino azjatyckie jeszcze bardzo długo będzie zaskakiwać zarówno nas, jak i coraz większą rzeszę polskich widzów.

Czy jest jakiś film, o którego wydaniu marzycie, ale jest to z jakichś powodów raczej niemożliwe?

Istnieją filmy, których nie mogłybyśmy wydać, ponieważ mają nieuregulowane prawa; istnieją też filmy, które bardzo chciałybyśmy wydać, ale niestety ktoś nas już ubiegł – na przykład Death Trance z Takiem Sakaguchim czy Gojoe Sogo Ishiiego (obecnie Gakuryu). Ale na szczęście na naszej liście życzeń znajdują się w tej chwili tylko tytuły, które sprowadzić i wydać możemy, tak więc trzymajcie kciuki za rozwój firmy!

Trzymamy!

Entuzjastka kampu, horrorów i kociego futra. Po godzinach marzy o wynalezieniu wehikułu czasu, który przeniósłby ją do obskurnych kin na nowojorskim Times Square z lat 70. Jej życiową misją jest zaszczepienie w widzach miłości do dziwności.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*