Sergio Leone i sny dzieciństwa

„W pewnym sensie urodziłem się w kinie. Oboje rodzice pracowali jako ludzie filmu. Moje życie, moje lektury, wszystko, co mnie dotyczy, oscyluje wokół kina. Toteż dla mnie kino jest życiem i życie jest kinem.”

Vincenzo Leone, ojciec przyszłego twórcy spaghetti westernu i jednego z nielicznych geniuszów w historii X Muzy, został wyklęty przez swoją rodzinę, kiedy zdecydował się zostać aktorem teatralnym, co miało miejsce gdzieś na początku XX wieku. Częściowo po to, aby nie przynosić familii wstydu, przybrał pseudonim Roberto Roberti. W 1912 roku znalazł się w Turynie, gdzie podpisał kontrakt z rzymską firmą Aquila Films, na bazie którego rozpoczął dlań pracę jako aktor, a następnie reżyser filmowy. Wtedy też poznał początkującą aktorkę Edvige Valcarenghi, która od nazwiska swojego ówczesnego narzeczonego nosiła pseudonim Bice Walerian. Zaręczyny zerwała podobno zaraz, jak tylko poznała Leone, lecz z pseudonimu postanowiła nie rezygnować. Wkrótce regularnie spotykali się na kolejnych planach zdjęciowych, czasem jako para aktorska, a stopniowo coraz częściej jako reżyser i aktorka. Jednym z pierwszych obrazów nakręconych przez Vincenzo był La vampira indiana (1913), w którym Edvige wystąpiła w roli tytułowego indiańskiego wampa (nie wampirzycy), odpowiedzialnego za serię przestępstw, w tym morderstwo. Film ten jest pierwszym w historii włoskim westernem.

Związek małżeński zawarli w 1916 roku. Rok później Edvige porzuciła karierę, aby zająć się domem. Vincenzo był wtedy względnie popularnym reżyserem – jego dzieła odnosiły sukcesy komercyjne, jednak krytycy, choć zwykli chwalić jego kunszt, częstokroć określali je jako wulgarne, co utrudniało ich dystrybucję (przez to niektóre nigdy nawet nie doczekały się kinowych projekcji).

O potomstwo starali się od samego początku, ale Sergio, ich jedyne dziecko, urodził się dopiero po 13 latach małżeństwa (a dokładniej 3 stycznia 1929 roku). Edvige miała wówczas 43 lata, a Vincenzo 50. Narodziny syna traktowali więc jak najprawdziwszy cud. On zaś, co powtarzał do końca życia, urodził się za późno, aby móc poznać swojego ojca tak dobrze, jak chciał.

Na planie Za garść dolarów, o którego realizacji Leone miał powiedzieć: „Jako filmowca moim zadaniem było zrobienie bajki dla dorosłych (…) i w stosunku do kina czułem się tak, jak lalkarz czuje się wobec swoich marionetek”.

Po raz pierwszy do kina trafił w 1939 roku. Od tego momentu niemal cały wolny czas miał spędzać z paczką swoich chłopięcych przyjaciół w dwóch rodzajach miejsc: na ulicach miasta (w tym na Viale Glorioso) oraz w kinach. „Uformowaliśmy gang, wszyscy byliśmy ulicznymi urwisami. Kiedy byliśmy w domach, przypominaliśmy dobrego Dr. Jekylla, ze wszystkimi korzyściami wytwornej edukacji. Ale w momencie, kiedy wychodziliśmy na zewnątrz, zaraz stawaliśmy się prawdziwymi Panami Hyde’ami. Prostakami, właściwie.” Obok ulicznych bójek czy uganiania się za dziewczynami interesowała ich też jednak amerykańska popkultura, bynajmniej nie tylko filmowa (choć ta pozostawała najważniejsza, szczególnie gdy miała twarz Gary’ego Coopera i innych herosów wielkiego ekranu). Nie znając języka angielskiego męczyli sprowadzone z zagranicy komiksy, głównie Mandrake the Magician, Flasha Gordona, Jungle Jima i The Shadow, dopóki te wręcz nie rozpadały się na kawałki. Wszystkie te kąski smakowały jeszcze bardziej, kiedy za sprawą kolejnych decyzji reżimu Mussoliniego amerykańskie towary różnego rodzaju stały się owocem całkowicie zakazanym, gdyż nałożone zostało nań embargo. Kiedy jednak w 1943 roku Włochy odwiedzili Naziści, problemem stał się dostęp do czegokolwiek, łącznie z elektrycznością, ubraniami, a czasem nawet wodą. Jednakowoż amerykańskie książki i komiksy stale kupić można było na czarnym rynku.

Wychowany w rodzinie o antyfaszystowskich poglądach (prawdopodobnie to dlatego jego ojciec – który w trakcie wojny pracował w organizacji walczącej z deportacją rzymskich Żydów do III Rzeszy – przez bodaj całe lata 30. nie mógł pracować w zawodzie) Leone, wraz z kilkoma szkolnymi przyjaciółmi, chciał się przyłączyć do ukrywających się w górach partyzantów. Nie zrobił tego na prośbę mamy. Miał 14 lat.

W 1945 roku, kiedy oddziały armii amerykańskiej wyzwoliły Włochy, ichnie kina zalały produkcje hollywoodzkie. Ale Sergio wiedział już, że świat filmu nie ma wiele wspólnego z rzeczywistością: „Wówczas prawdziwi Amerykanie nagle wkroczyli do mojego życia – wjechali do niego w dżipach – i zniszczyli wszystkie moje sny. A przybyli, żeby mnie wyzwolić! Byli bardzo energetyczni, ale zarazem ułudni. To już nie byli Amerykanie z [Dzikiego] Zachodu. To byli żołnierze jak wszędzie, z tą istotną różnicą, że byli to żołnierze zwycięzcy. Mężczyźni będący materialistami, zaborczy, żądni przyjemności i zdobyczy. W tych amerykańskich żołnierzach, którzy uganiali się za naszymi kobietami i którzy sprzedawali swoje papierosy na czarnym rynku, nie potrafiłem dojrzeć nic, co widziałem u Hemingwaya, Dosa Passosa i Chandlera. Ani nawet u Mandrake’a, magika o niezwykle dużym sercu, czy u Flasha Gordona. Nic – lub prawie nic – z wielkich prerii i herosów mojego dzieciństwa.”

Swój pierwszy scenariusz napisał w 1948 roku, kiedy miał 19 lat. Zatytułowany był Viale Glorioso i opowiadał o paczce chłopięcych przyjaciół, którzy całe dni spędzają na ulicach swojego miasta, bijąc się z członkami innych gangów, uganiając się za dziewczynami czy zaczytując się w amerykańskich komiksach, oraz w kinach, mając absolutnego pierdolca na punkcie obrazów hollywoodzkich. Po lekturach kolejnych komiksów oraz seansach kolejnych filmów, głównie westernów, wyobrażali sobie, jak wspaniałe musi być życie w Ameryce. Akcja scenariusza rozpoczynała się w przededniu drugiej wojny światowej, rozwijała się, gdy poznawali realia wojenne, a kończyła niedługo po wyzwoleniu Włoch przez Amerykanów. Wtedy bohaterowie przekonywali się, jak odległe od rzeczywistości były ich sny o herosach z USA.

O realizacji obrazu na bazie tego scenariusza Leone myślał bardzo długo. Zrezygnował z tego dopiero w połowie lat 60., kiedy był już po sukcesie swojego drugiego (a nieoficjalnie trzeciego) dzieła, Za garść dolarów, i szykował się już do nakręcenia Za kilka dolarów więcej. Wtedy to miał stwierdzić, że obraz podobny do Viale Glorioso już przecież dawno istnieje i nazywa się Wałkonie (Federico Fellini, 1953)…

Garść dynamitu

W 1972 roku reżyser nakręcił swój piąty western, Garść dynamitu. Film rozpoczyna się od sceny, w której jeden z bohaterów sika na mrowisko znajdujące się przy konarze drzewa. Jest to parafraza sceny otwierającej scenariusz Viale Glorioso. W późniejszej części filmu pojawia się rozgrywająca się w jaskini scena masakry meksykańskich rewolucjonistów, w tym dzieci jednego z bohaterów, przez reżimowych żołnierzy pod przywództwem postaci stylizowanej na nazistę. Pomysł na motyw ten Leone zaczerpnął z rzeczywistości. Kiedy w trakcie okupacji hitlerowskiej włoscy antyfaszyści podłożyli bombę w pewnej restauracji i detonując ją uśmiercili 33 SS-manów, Hitler rozkazał zabijać po 10 Włochów za jednego Niemca. Naziści wyłapywali więc ludzi, tak pilnowanych już Żydów, jak i przypadkowych przechodniów z ulicy, i mordowali, również dzieci, aby następnie pochować ich w pobliskiej jaskini. Łącznie zabito 335 osób, czyli o 5 więcej niż życzył sobie tego Hitler. Nie jest pewnym, czy ukazująca to wydarzenie scena/sekwencja miała znaleźć się już w Viale Glorioso, jednak biorąc pod uwagę specyfikę twórczości Leone – jak również wspomniane wcześniej elementy jego życiorysu oraz informację, że wojna odgrywała w niezrealizowanym scenariuszu istotną rolę – można uznać to za całkiem prawdopodobnym.

W 1984 roku premierę miało genialne Dawno temu w Ameryce. Za kanwę licznych scen przedstawiających „uliczne” dzieciństwo bohaterów częściowo posłużyły wspomnienia Leone. Czyli sceny ze scenariusza Viale Glorioso.

Niedługo przed śmiercią, kiedy przygotowywał się do produkcji Leningradu, autor nagle postanowił jednak sfilmować swój autobiograficzny scenariusz. Pomysł na powrót do swojej pierwszej fabuły przyszedł mu do głowy, kiedy odwiedzał swoją ulubioną rzymską restaurację Checcho er Carettiere należącą do Pippo Porcelliego. Na jednej ze ścian restaurator powiesił bowiem zdjęcie z 1937 roku przedstawiające 49 dzieci chodzących do klasy 5A w szkole podstawowej Instituto San Juan Baptiste de la Salle di Viale del Re. Wśród chłopców znajdywali się Porcelli, Leone oraz Ennio Morricone.

Przyglądając się temu zdjęciu Sergio wymyślił nową scenę otwierającą Viale Glorioso: Oto główny bohater, 58-letni reżyser filmowy, pojawia się w restauracji na zjeździe kolegów ze szkoły podstawowej. Reżyser przybywa jednak za szybko i jeszcze nikogo nie ma. Przygląda się sali i trafia na wiszące na ścianie rzeczone zdjęcie z 1937 roku. Wpatrując się w puste krzesła otaczające kolejne stoliki zaczyna słyszeć odgłosy bawiących się dzieci. W końcu powoli pojawiają się pierwsi goście imprezy, ale mężczyzna nie potrafi rozpoznać ich twarzy. Przygląda się więc dokładniej zdjęciu przedstawiającemu grupę dzieci. I zaczyna zagłębiać się w świat wspomnień o czasach, kiedy wraz z paczką swoich chłopięcych przyjaciół całe dni spędzali na ulicach, bijąc się, uganiając się za dziewczynami, częstokroć zaczytując się w amerykańskich komiksach, których nie rozumieli, oraz w kinach, oglądając kolejne amerykańskie filmy, głównie westerny…

„W moim dzieciństwie Ameryka jawiła się jako religia. Przez całe swoje dzieciństwo, a także adolescencję (i wcale nie jestem pewien, czy w końcu z tego wyrosłem) śniłem o rozległych, otwartych przestrzeniach Ameryki. O wielkich obszarach pustynnych. O niezwykłej mieszance kulturowej, pierwszym narodzie utworzonym z ludzi pochodzących z całego świata. O długich prostych drogach – bardzo zakurzonych lub bardzo zabłoconych – które nigdzie się nie zaczynają i nigdzie się nie kończą – ponieważ ich funkcją jest przecinanie całego kontynentu.”

Dawno temu w Ameryce

[Wszystkie informacje i cytaty, mojego niekoniecznie słusznego tłumaczenia, pochodzą z książki Sergio Leone. Something To Do With Death autorstwa Christophera Fraylinga.]

Miłośnik filmowej włoszczyzny każdego rodzaju, filmu noir, horroru, westernu, surrealizmu, absurdu, klasycznego Hollywood, komiksu, fotografii analogowej i kilku innych rzeczy.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*