Skowyt 2: Twoja siostra jest wilkołakiem (1985). Ty też zapragniesz nim zostać

Historia sequeli filmowych jest w dużej mierze historią zbudowaną z rozczarowań, zarówno tych mniejszych, jak i katastrofalnych porażek, które tworzą wyrwę w sercu każdego miłośnika kina. Szczególny stygmat wydaje się naznaczony na horrorze, gatunku dość mocno związanym z niskim budżetem, gdzie perspektywa wyciągnięcia dodatkowej kasy od widzów jak najniższym kosztem bywa wyjątkowo kusząca. Nie zamierzam oczywiście zapominać o tych dobrych kontynuacjach, lecz na każde Martwe Zło 2 (reż. Sam Raimi, 1987), czy Świt Żywych Trupów (reż. George Romero, 1978) przypada kilka późniejszych Hellraiserów, czy coraz to durniejszych odsłon Laleczki Chucky.

Jednym z bardziej skrajnych przypadków jest Skowyt 2, kontynuacja kultowego w niektórych kręgach filmu Joego Dantego, produkcja o fatalnej reputacji, zbierająca żenująco niskie oceny na wszelakich portalach i dla wielu osób najbardziej znana z tego, że śp. Christopher Lee podczas pracy nad Gremlinami 2 (1990) podszedł do Dantego i szczerze go przeprosił za to, że w kontynuacji Skowytu w ogóle wystąpił.  

Pierwsza część cyklu bardzo często jest przywoływana jako jeden z najlepszych filmów dotykających tematyki lykantropii. To przede wszystkim mądre dawkowanie atmosfery, połączone z  porządnymi, jak na tamten okres, efektami specjalnymi, czy niezwykle umiejętnym operowaniem światłem i kamerą. Efektem jest jeden z tych obrazów, które wzbudzają szacunek, chociażby swoją sprawną realizacją.

Wyobraźcie sobie teraz, że cztery lata później premierę miała kontynuacja, która wywróciła wszystko do góry nogami i zamiast mroku wylewała się na ekran spora ilość campu, absurdu i mocnych, neonowych efektów wizualnych. Już w pierwszych sekundach filmu pojawia się wyraźnie niezadowolony Christopher Lee, czytujący tajemniczą przepowiednię na tle gwiazd i taniego, plastikowego szkieletu. Wciela się on tu w Stefana, wprawionego łowcę wilkołaków, który z pomocą Bena (Reb Brown) i Jenny (Annie McEnroe) wyrusza do Transylwanii, stolicy wilkołaków, by ubić Stirbę (Sybil Danning), królową tych bestii.

Zaraz, zaraz. Czy Kuszyński właśnie napisał, że Transylwania to stolica wilkołaków? Owszem. Scenariusz do Howling II ewidentnie został napisany z myślą o filmie wampirycznym, po czym krwiopijców zastąpiono bardziej włochatymi kreaturami. Z tego też powodu nie należy się dziwić, że wilkołaki w tej produkcji nie tylko żyją w Rumunii, ale w ich eliminacji pomaga kołek do przebicia serca, woda święcona, czy pęczek czosnku. Nie wspominając już o, przywołującej na myśl euro-trashowe kino, okultystycznej i mocno przeseksualizowanej (co akurat w przypadku wilkołaków ma sens) otoczce i o praktykowaniu czarnej magii.

Poczucie, że coś tu nie pasuje, dodatkowo wzmaga fakt, że Transylwania ukazana w filmie to tak naprawdę Czechosłowacja i jeśli się wsłuchać w dialogi odbywające się w tle, to zaczyna się robić się naprawdę swojsko, choć jest to akurat smaczek, który wzbudzi uśmiech na twarzy mieszkańcom naszej części Europy i pewnie domyślnemu odbiorcy (czyt: obywatelowi Stanów Zjednoczonych) pewnie było wszystko jedno, choć powodów do radochy jest w tym obrazie dużo, dużo więcej.

Phillipe Mora, reżyser, którego możecie kojarzyć z takich dzieł jak Szalony pies Morgan (1976), czy Wspólnoty (1989) podejmując się pracy nad Skowytem 2 miał przed sobą nie lada wyzwanie. Nie licząc cudownej Sybil Danning i Christophera Lee (Aktor nie doczytał swojego kontraktu i myślał, że reżyserem filmu będzie Joe Dante. Jego rozczarowanie wymieszane z poczuciem żenady jest widoczne w każdej scenie z jego udziałem) obsada była niezbyt lotna, budżet był na tyle niski, że aby przebrać część aktorów za wilkołaki ekipa musiała przerobić stroje pochodzące z późniejszych części Planety małp.

Dodatkowych atrakcji dostarczało też kręcenie w komunistycznej Czechosłowacji. Mora wspomina, że do nakręcenia sceny w klubie potrzebował sporej ilości punków. Gdy poinformował o tym jednego z członków tamtejszej ekipy, spotkał się ze zdziwieniem skwitowanym zdaniem: „U nas czegoś takiego nie ma”. Gdy jednak reżyser uparł się przy swoim pomyśle, okazało się, że na plan zjawiło się całe mnóstwo barwnej młodzieży. Na tyle dużo zresztą, że kręcenie sceny zostało przerwane przez wojsko, które myślało, że ma do czynienia z nielegalną demonstracją. 

Mora w wywiadach zaznaczał także, że podjął się kręcenia Skowytu 2 pod warunkiem, że jego rola nie będzie odtwórcza i nie będzie musiał kopiować tonu poprzednika. Można jednak zaryzykować stwierdzenie, że mając do dyspozycji głupawy scenariusz i marne warunki pracy nie był w stanie nakręcić poważnego filmu, więc tak naprawdę postanowił pójść na całość i zabawić się konwencją.

W wyniku tego Skowyt 2 nie bierze siebie zbyt poważnie, z chęcią eksponuje swoją kampowość i atakuje widzów bogatą paletą kolorowych efektów, taniej gumy i przebojowym motywem muzyczny, który powtarzany jest tutaj tak często, że szybko wbija się w czaszkę. Jest równie tandetny, co urokliwy i podejrzewam, że gdybym odkrył go jako ośmiolatek, to z marszu stałby się moim ulubieńcem, którego bym ukrywał w szafie przed mamą.

Oczywiście, gdyby trzymać się rozsądnych kryteriów, to należałoby uznać Skowyt 2 za po prostu zły film i całkiem zrozumiałe jest to, że fani pierwszej części byli sequelem mocno rozczarowani. Wychodzę jednak z założenia, że prawdziwie złe filmy to takie, które pozostawiają widzów obojętnymi, nie oferując im żadnej rozrywki. A tej tutaj jest pod dostatkiem. To idealny kandydat na imprezę filmową w doborowym towarzystwie.

Miłośnik doom metalu i gotyckich horrorów, z naciskiem na produkcje wytwórni Hammer. Nosi kurtkę, która jest symbolem jego indywidualizmu i wiary w wolność jednostki. W przyszłości ma zamiar osiedlić się w Borach Tucholskich i zostać leśnym dziadem.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*