
Jak podkreśla choćby Stephen Thrower, kino gatunkowe zawsze tworzone jest zarówno przez doskonalących warsztat rzemieślników, jak i celujących w naginanie lub łamanie reguł konwencji autorów. „Gatunkowy artysta nie ogranicza się do odwzorowywania powszechnie akceptowanego szablonu” – pisze historyk celuloidowej pulpy – „lecz pozostawia te jego elementy, które lubi, a odrzuca resztę, przetwarzając, krzyżując, mutując, deformując, zamazując (…) całą formę [dzieła]”. To zaś prowadzić może do powstania obrazów, które ciężko jednoznacznie sklasyfikować. Jednym z nich są Ślady (1975) w reżyserii Luigiego Bazzoniego. Troy Howarth nazywa je „artystycznym thrillerem psychologicznym”, który, pomimo posiadania pewnych komponentów typowych dla „żółtego kina”, „nie zbliża się do najbardziej ponurych i sensacyjnych aspektów gatunku, które definiują prawdziwe giallo”. Nie zgadzają się z nim inni specjaliści, jak Kat Ellinger czy Andreas Ehrenreich, którzy nie wahają się szufladkować Śladów do tego właśnie gatunku. Ja osobiście postrzegam dokonanie Bazzoniego jako pomysłową, inteligentną i wręcz subwersyjną zabawę konwencją, z jednej strony dowodzącą jej elastyczności, z drugiej wychodzącą poza jej ramy. Film jest zresztą na tyle złożony, że można go różnorako analizować (choćby pod kątem tematyki samotności i depresji), ja jednak skupię się na kwestii jego nieoczywistej przynależności do giallo.
Zacznijmy jednak od postaci autora. Urodzony 25 czerwca 1929 roku Bazzoni to bez wątpienia jeden z najoryginalniejszych filmowców ze złotej epoki włoskiego kina popularnego, mimo że jego filmografia prezentuje się dosyć skromnie – w ciągu 10 lat nakręcił 5 filmów. „Czuł się niekomfortowo z akceptowaniem czysto rzemieślniczych zleceń” – pisze Howarth. – „Uwazał, że aby robić możliwie najlepsze kino, musi czuć specjalną więź z materiałem źródłowym”. Niestety, postawa ta, raczej radykalna jak na twórcę tego rodzaju kina, nie przyniosła mu popularności ani wśród widzów, ani wśród krytyków. Niemniej, wszystkie jego dokonania są co najmniej bardzo interesujące, stale balansując między kinem komercyjnym i autorskim. Dwa z nich to spaghetti westerny, choć dalekie od bycia typowymi reprezentantami włoskiej inkarnacji gatunku. Man, Pride and Vengeance (1967) to luźna adaptacja głośnej opery Georgesa Bizeta Carmen (1875) i skupia się na tragizmie i melancholii wątku miłosnego, marginalizując obligatoryjne sceny strzelanin, pościgów i napadów. Natomiast The Short and Happy Life of Brothers Blue (1973), u swoich podstaw mając relatywnie realistyczną fabułę, folkową muzykę oraz trawiaste i leśne plenery zamiast jałowych hiszpańskich pustkowi, bliższe jest ówczesnemu westernowi rewizjonistycznemu z USA niż jego typowemu odpowiednikowi z Włoch.
Pozostałe trzy filmy Bazzoniego to różnego rodzaju gialli. Debiutanckie The Possessed (1965), współwyreżyserowane z Franco Rosselinim, a napisane m.in. przez klasycznego scenarzystę gatunku Ernesto Gastaldiego oraz mistrza gatunkowej awangardy Giulio Questiego, przywodzi na myśl zarówno film noir, jak i francuską nową falę. Prezentuje losy pisarza imieniem Bernard, który rezygnuje z wielkomiejskiego życia (czyniącego go pustym, jak podkreśla) i udaje się do pewnej miejscowości wypoczynkowej, aby odnaleźć dziewczynę, w której się tam kiedyś zakochał. Na miejscu dowiaduje się jednak, że ta popełniła samobójstwo. Jako że szczegóły jej śmierci wskazują, że mogła zostać zamordowana, Bernard, zatrzymując się w hotelu, w którym pracowała, prowadzi własne śledztwo – napędzane jego wspomnieniami, snami oraz mrocznymi fantazjami na temat potencjalnego mordercy. Jak miał mówić sam Bazzoni, rezygnujący z chronologicznej narracji film to „mentalne giallo (…), w którym suspens tworzony jest w umyśle protagonisty, próbującego rozwiązać zagadkę śmierci poprzez swoją wyobraźnię”…
CAŁY TEKST DO PRZECZYTANIA W NASZYM ZINIE
Przykładowe strony:

