Reżyser Sam Raimi, producent Rob Tapert i aktor Bruce Campbell wspólnymi siłami zrealizowali w 1978 roku półgodzinny obraz W środku lasu, który miał na celu zachęcenie potencjalnych inwestorów do finansowego wsparcia projektu na pełnometrażowy horror zatytułowany Book of the Dead. Krótkometrażówka spełniła swoje zadanie, pozwoliła zebrać twórcom blisko 350,000 dolarów i pomogła w stworzeniu filmu, jaki znamy dziś pod tytułem Martwe zło. Raimi doradził znajomym początkującym filmowcom, Joelowi (który pracował przy Martwym źle w charakterze asystenta montażysty) i Ethanowi Coenom, by stworzyli własny zwiastun-wizytówkę, za pomocą którego również zebraliby pieniądze na pełnometrażowy film. Bracia poszli za radą przyjaciela i stworzyli dwuminutowy, skromny pod względem treści, ale bardzo klimatyczny i obrazowy trailer, który w ostatecznym rozrachunku w przeciągu roku zarobił na siebie zawrotne 750,000 dolarów, co pozwoliło twórcom rozpocząć produkcję właściwego filmu.
Joel i Ethan musieli dotrzymać słowa danego inwestorom i stworzyć nastrojowy, gęsty kryminał, zachowując przy tym znajdujące się w zwiastunie sceny. Fabuła, swój tytuł biorąc z powieści Dashiella Hammeta Krwawe żniwo, prezentuje się dosłownie śmiertelnie prosto. Julian Marty (Dan Hedaya), właściciel teksańskiego baru, podejrzewają żonę Abby o niedochowywanie mu małżeńskiej wierności i wynajmuje oślizgłego detektywa Lorena (M. Emmet Walsh w roli napisanej specjalnie dla niego), by śledził ją i przyniósł mu dowód zdrady. Abby (debiutująca na ekranie Frances McDormand) spędza upojną noc z pracownikiem baru męża, Rayem (John Getz). Prywatny detektyw dostarcza właścicielowi baru dowody na niewierność żony, która planuje na dobre odejść od męża i związać się z kochankiem. Nie mogąc się z tym pogodzić, Julian – który wcześniej zaatakował żonę w mieszkaniu Raya – daje Lorenowi drugie zlecenie, znacznie bardziej ryzykowne i znacznie lepiej opłacane – zlikwidowanie Abby i Raya oraz pozbycie się ciał. Łaps przyjmuje zlecenie, ale nie zamierza grać czysto, co daje początek spirali nieporozumień, pomyłek i krwawych zbrodni.
Bracia Coen w swoim olśniewającym debiucie biorą na warsztat tylko z pozoru prostą, klasyczną historię kryminalną, która dzięki ich modernistycznemu podejściu do gatunku skończyła jako wspaniała reinkarnacja kina noir. Pełnometrażowe debiuty reżyserskie wiążą się z wieloma ograniczeniami – głównie niedostatkami finansowymi, które pociągają za sobą szereg innych, więc chyba każdy zdolny, ambitny reżyser będzie starał się je zniwelować. W tym filmie nie widać budżetowości, ponieważ Joel i Ethan skutecznie maskują ją ograniczeniem miejsca i czasu akcji, a także liczbą bohaterów występujących w tym morderczym spektaklu. Bohaterów pierwszoplanowych jest czterech: zdradzająca żona, jej kochanek, jej mąż i detektyw/zabójca do wynajęcia. Coenowie wyciskają z tej historii i jej archetypowych bohaterów wszystkie gatunkowe soki, z których następnie robią neo-noirową bombę witaminową. Ale bohaterowie, z każdą kolejną minutą coraz bardziej zwariowanej akcji, okazują się być coraz mniej archetypowi, a każdego z nich, choć z różnych względów, będzie można obdarzyć sympatią, współczuciem i nienawiścią.
Interakcje pomiędzy postaciami wprowadzają widzów w huśtawkę emocji. Rogacz Julian budzi słuszne współczucie, gdy wiemy, że jest zdradzany, ale napaść na żonę i zlecenie jej morderstwa czynią go postacią niegodną sympatii. Jednak gdy w pewnym momencie fabuły walczy on kurczowo o utrzymanie się przy życiu, na powrót wzbudza u widzów współczucie i litość. Tymczasem zdradzająca i na swój gadatliwy sposób irytująca Abby, która ma w sobie coś z kobiety fatalnej, początkowo zasługuje na potępienie, choć z czasem, gdy to ona staje oko w oko z zabójcą, zyskuje naszą sympatię i nie sposób jej nie wspierać w walce o życie. Także jej kochanek nie został przedstawiony jako kompletna świnia, będąc kimś na wzór (nie)typowego noirowego naiwniaka, który spotkał kobietę-truciznę i dał się niezupełnie świadomie wciągnąć w intrygę kryminalno-małżeńską. I nawet odpychający prywatny detektyw potrafi być przewrotnie sympatyczny, dzięki swojemu sprytowi i nieustępliwości, choć przesiąknięty jest cynizmem i zepsuciem. Postacie w tym filmie to nie papierki, a gatunkowe łabędzie origami.
Czas akcji ograniczono do raptem kilku dni i znacznie dłuższych nocy, które dzieją się w powtarzających się, głównie zamkniętych lokacjach. Neonowy bar i jego zagracone zaplecze, mieszkanie kochanka, nieumeblowane mieszkanie Abby. Czasem tylko akcja wyrwie się na otwartą przestrzeń, ale w kompletnie wymarłe zakątki, co podbija zarówno klimat, jak i spójność opowieści. Jednakże zgodnie z zasadą „wyróżnij się albo zgiń”, aby stworzyć udany debiut nie można wyłącznie polegać na ukrywaniu niedostatków finansowych. Coenowie zaskakują zarówno kolejnymi rozwiązaniami fabularnymi, jak i stylem. Początek to zapoznanie widza z klimatem, bohaterami oraz początkowo schematyczną intrygą, która, jak wspominałem, w pewnym momencie zmienia się w samonakręcającą się spiralę nieporozumień i błędnych decyzji. Akcja wskakuje na wysokie obroty, napięcie nie schodzi poniżej wysokiego pułapu, a widz chłonie seans aż do finału niemal jednym tchem. Styl wyciągnięty został przez twórców na bardzo wysoki poziom, łącząc śmiertelną powagę wygłaszanych przez bohaterów kwestii z gęstniejącym z każdą minutą filmu czarnym humorem i groteską pewnych fragmentów, jak popisowa, trzynastominutowa, pozbawiona dialogów sekwencja na drodze, której nie powstydziłby się sam Alfred Hitchcock.
Śmiertelnie proste to taki debiut, podobnie jak w przypadku dziewiczych obrazów Davida Lyncha czy Quentina Tarantino, który przynosi ich autorom dumę i wciąż zostaje w czołówce filmografii twórców. Film, który ostatecznie kosztował 1,500,000 dolarów, zarobił na siebie, podwajając sumę przychodu, jednocześnie zbierając bardzo pozytywne opinie krytyków, co spowodowało, że Coenowie dali się zauważyć i zapamiętać widowni oraz Fabryce Snów. Ten posiadający gęstą atmosferę, dopracowany wizualnie kryminał ogląda się bez mrugnięcia okiem, delektując się każdą sceną wypływającą z ekranu. Dzięki Śmiertelnie proste objawili się bracia Coen – postmodernistyczni geniusze współczesnego kina, Barry Sonnenfield – operator m.in. Chłopców z ferajny (1990, reż. Martin Scorsese) i reżyser takich hollywoodzkich hitów, jak dylogia Rodzina Addamsów (1991, 1993) czy trylogia Facetów w czerni (1997, 2002, 2012) oraz łowczyni statuetek Oscara – Frances McDormand, która przejęła rolę swojej współlokatorki Holly Hunter. Ta zaś pojawi się trzy lata później w kolejnym filmie wyreżyserowanym przez braci Coen, czyli Arizona Junior. Ale to już zupełnie inna opowieść.
Zakochany w dziełach Quentina Tarantino, ogląda filmy wszelkiego gatunku, pisze recenzje na Wieczorny Seans Filmowy.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis