To wprost przygnębiające, że tak wiele wartościowych filmów pozostaje nieznanych i ginie pod tonami kurzu. A przecież nie trzeba daleko szukać, żeby odkryć prawdziwą perłę. W końcu, dla przykładu, William Peter Blatty każdemu szanującemu się kinomanowi powinien być znany przynajmniej jako scenarzysta Egzorcysty (1973) i autor jego powieściowego pierwowzoru. Pisarz ma jednak za sobą także niewielką karierę reżyserską, nakręcił bowiem tylko dwa filmy. Jednym z nich był sequel rzeczonego horroru z 1990 roku, a 10 lat wcześniej zrealizował również oparte o swoją prozę arcydzieło, które postaram się w poniższym tekście przybliżyć.
The Ninth Configuration opowiada o jednej ze specjalnych placówek medycznych, w której żołnierze oddelegowani na wojnę w Wietnamie leczeni są z przeróżnych zaburzeń psychicznych. Personel nie radzi sobie jednak z pacjentami i ich coraz bardziej ekscentrycznymi zachowaniami. Skala problemu oraz sposób, w jaki owi pacjenci się zachowują, daje powody do podejrzeń, że wielu z nich symuluje swoją chorobę. Na miejsce – do starego gotyckiego zamczyska – przybywa nowy psychiatra, pułkownik Kane (Stacy Keach). Wykazuje on bardzo dużo zrozumienia chorym, w szczególności interesuje go przypadek astronauty Billy’ego Cutshawa (Scott Wilson).
Gdy film się rozpoczyna, widz może mieć ambiwalentne odczucia – najpierw widzimy długie ujęcie na zamczysko podczas deszczu, potem senny koszmar Cutshawa, a po tych melancholijnych scenach, gdy chorzy żołnierze schodzą na zbiórkę, natychmiast zostajemy zbombardowani wysoce wysublimowanym absurdalnym humorem. Tu Blatty ma okazję, podobnie jak przy późniejszym Egzorcyście III (choć tam w dużo mniejszym stopniu), wykazać się talentem do pisania komediowych dialogów. Wśród pacjentów spotkamy Majora Nammacka (Moses Gunn), któremu wydaje się, że jest Supermanem, Sierżanta Frankiego Reno (Jason Miller) usiłującego adaptować sztuki Szekspira tak, by mogły w nich występować psy, czy Kapitana Fairbanksa (George DiCenzo) mającego osobowość wieloraką i karzącego atomy za to, że nie pozwalają mu przechodzić przez ściany.
Cały ten humor działa absolutnie doskonale, jednak jest coś, co „snuje się” między kolejnymi zabawnymi scenami, coś, co nie daje widzowi spokoju. Sceneria bardzo mocno kontrastuje z komediowym tonem – mroczne, okryte mgłą zamczysko, za oknami szarość i deszcz, a w tle przygrywa subtelna, depresyjna muzyka Barry’eo DeVorzona. Główny bohater jest melancholijny, tajemniczy, a w niektórych momentach przedstawiany jest w iście niepokojący sposób. Co więcej, z biegiem czasu jego rozmowy z Cutshawem staną się coraz bardziej poważne, emocjonalne i ociekające egzystencjalizmem – Cutshaw będzie utrzymywać, że świat, podobnie jak Bóg, jest zły i nie ma w nim nic prócz cierpienia, Kane z kolei będzie się starał przekonać go, że jest inaczej.
Z upływem czasu film coraz bardziej ściąga maskę klauna, aby odkryć przed nami, że to, co oglądaliśmy przez cały ten czas, to tak naprawdę bardzo przejmujący i przewrotny dramat. Dramat o ludziach, którzy chcąc uchronić się przed złem świata uciekli w szaleństwo. Kluczowa staje się dla całości scena, w której wspomniany sierżant Reno rozmawia z Kane’m o problematyce Hamleta. Uważa on, że bohater Szekspira tak naprawdę tylko udawał szaleństwo, chcąc w ten sposób uchronić się przed faktycznym weń wpadnięciem. I im bardziej szalenie się zachowywał, tym zdrowszym na umyśle się w rzeczywistości stawał.
Największym osiągnięciem Blatty’ego jest tutaj połączenie ze sobą rzeczy, które tak ze sobą kontrastują. Widz nie ma bynajmniej poczucia, że nagle przeskoczył z jednego filmu do drugiego. Nie ma poczucia, że te wszystkie poważne rozmowy o Bogu i świecie gryzą się z ubierającym się w strój pirata czy zakonnicy, symulującym schizofrenię kapitanem. Jedno wynika tak naprawdę z drugiego, co zresztą sam Kane niejako stwierdza w jednej ze scen – „Myślę, że szaleństwo wyrasta ze zła.”
Bohaterowie The Ninth Configuration upatrują się w szaleństwie tak ucieczki, jak i sposobu odreagowania zła, które ich spotkało. A ponieważ są nimi w większości żołnierze przeznaczeni do udziału w wojnie w Wietnamie, można film Blatty’ego odczytywać jako manifest antywojenny. Z drugiej jednak strony mamy postać Cutshawa – niedoświadczonego grozą wojny, zmagającego się ze zgoła innymi, bliższymi zwykłemu człowiekowi lękami. Jest także Kane, ale jego kwestię, ze względu na spoilery, pozwolę sobie przemilczeć.
Za swój scenariusz Blatty zdobył w 1981 roku Złoty Glob i Saturna. Dziś o jego filmie mało kto słyszał, co jest moim zdaniem zupełnie niesprawiedliwe. Mówi się, że najsmutniejsi ludzie śmieją się najgłośniej. Gwarantuję, że gdy film się zacznie, to będziecie się śmiać. Ale na koniec będzie wam się chciało płakać.
Urodzony 13 grudnia 1996 roku. Ukończył technikum ekonomiczne, zyskując dyplom technika. Absolwent filologii polskiej I stopnia na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach. Obecnie student kulturoznawstwa II stopnia na tej uczelni. Pisarz-amator i poeta. Miłośnik kina, w szczególności horrorów.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis