W czerwcu 1976 roku do kin trafił Omen – horror satanistyczny w reżyserii Richarda Donnera, będący brytyjsko-amerykańską koprodukcją. Powstały przy budżecie ok. 2 800 000 $ trzy lata po kultowym Egzorcyście zdołał zarobić w sumie ok. 60 000 000 $, co uczyniło go piątym najlepiej zarabiającym filmem roku. Został także okrzyknięty najlepszym filmem roku – American Film Institute i Chicago Film Critics’ Association umieściły go na stworzonych przez siebie listach najlepszych horrorów w historii.
Pomysł na stworzenie historii o antychryście został podsunięty producentowi Harveyowi Bernhardowi przez jego kolegę Boba Mungera w 1973 roku. Bernhard natychmiast skontaktował się scenarzystą Davidem Seltzerem i ten po aż roku pracy przedstawił gotowy scenariusz, który zdaniem wielu studiów filmowych był zbyt przerażający, aby go zekranizować. Bernhard wraz z producentem Macem Neufeldem szukali pomocy m.in. u studia Warner Bros. To odrzuciło szansę nakręcenia historii, ponieważ było w trakcie przygotowywania filmu Egzorcysta II: Heretyk (1977), uchodzącym dla wielu za jeden z najgorszych sequeli w historii X Muzy.
W końcu scenariusz Seltzera trafił w ręce Richarda Donnera, który po pracy nad kilkoma telewizyjnymi serialami (m. in. Kojakiem (1973-1978)) szukał odskoczni w postaci stworzenia filmu kinowego. Tekst, zatytułowany jeszcze po prostu Antychryst, spodobał się Donnerowi tak bardzo, że ten natychmiast skontaktował się z producentem Alanem Laddem z 20th Century Fox.
Rzym, 6 czerwca, 6 rano. Na świat przychodzi syn dyplomaty Roberta (Gregory Peck) i Katherine (Lee Remick) Thornów. Przychodzi jednak na świat… martwy. W tajemnicy przed żoną i za namową księdza (Martin Benson), Robert potajemnie adoptuje inne niemowlę urodzone w tym samym czasie. Przez pięć lat nic nie przerywa rodzinnej sielanki. Bohaterowi zaproponowano stanowisko ambasadora Wielkiej Brytanii i wraz z całą rodziną przeprowadza się do Londynu. Od tego momentu wokół pięcioletniego Damiena (Harvey Stephens) zaczynają dziać się dziwne rzeczy. Jego opiekunka (Holly Palance) popełnia samobójstwo podczas przyjęcia urodzinowego, a Roberta zaczyna nachodzić tajemniczy ojciec Brennan (Patrick Troughton – drugoplanowy aktor, którego fani Hammera mogą kojarzyć m.in. z Gorgony (1964) czy Scars of Dracula (1970)) i mówi mu, że jego syn jest synem Szatana. Sam ksiądz ginie niedługo potem w przedziwnym wypadku, a państwa Thornów zaczynają spotykać kolejne tragedie. W końcu Robert wraz z fotografem Keithem Jenningsem (David Warner) postanawia odkryć kim lub czym jest adoptowane przez niego dziecko.
Praca nad Omenem nie była dla ekipy przyjemnym doświadczeniem. W czasie produkcji różnym jej członkom przytrafiła się seria nieszczęśliwych wypadków, którą później nazwano „Klątwą Omenu”. Samolot, którym pewnego dnia Gregory Peck leciał do Anglii został trafiony przez błyskawicę. Później, podczas innego lotu, ta sama historia przydarzyła się Davidowi Seltzerowi. Przebywającego we Włoszech Harvey’go Bernharda o mały włos również nie trafił piorun. Treserzy psów występujących w filmie zostali dotkliwie pogryzieni przez swoich podopiecznych. Hotel, w którym zamieszkał Richard Donner, został zbombardowany przez IRA. Reżyser został także później potrącony przez samochód. Następnie odpowiedzialny za efekty specjalne John Richardson miał wypadek samochodowy na planie filmu A Bridge Too Far (1977). W owym wypadku zginęła jego dziewczyna tracąc głowę (podobnie jak jedna z postaci w Omenie). W końcu jeden z treserów z zoo, w którym kręcona była jedna ze scen filmu został śmiertelnie pogryziony przez zbiegłego z klatki lwa. Pomysłodawca fabuły Bob Munger – wcześniej stuprocentowy ateista – przyznał się w jednym z wywiadów, że to ciąg nieszczęść, jaki przydarzył się ekipie, skłonił go do zreflektowania swoich wierzeń.
Gregory Peck był pierwszym wyborem twórców do roli Roberta Thorna, jednak zaproponowali ją także Charltonowi Hestonowi, Royowi Scheiderowi, Dickowi Van Dyke i Wiliamowi Holdenowi. Peck zgodził się przyjąć rolę, ponieważ uważał, że Omen ma w sobie o wiele więcej z filmu psychologicznego aniżeli horroru. W wykreowaniu postaci opętanego wyrzutami sumienia ojca i męża pomogły mu przykre wydarzenia z jego życia prywatnego – w 1975 roku jego syn Jonathan popełnił samobójstwo.
Trudno jest nie podzielać opinii Pecka na temat scenariusza Omenu. Podobnie jak w przypadku Egzorcysty, jego prawdziwa siła tkwi nie w grozie, lecz w realizmie i psychologicznych rozterkach bohaterów. Katherine Thorn, na skutek tajemniczych zgonów dookoła, widząc jak zwierzęta uciekają przed jej synem czy jak ten ją atakuje, gdy tylko zbliżają się do kościoła, zaczyna odczuwać przed nim lęk. Wie, że z chłopcem jest coś nie tak i że może on w ogóle nie być jej synem. Trudno też o brak poruszenia widząc desperację i łzy ojca Brennana w scenie w Bishop’s Park, kiedy ten ostatni raz stara się ostrzec Roberta.
Donner polecił Seltzerowi usunąć ze scenariusza wszystkie bezpośrednie nawiązania do zjawisk nadprzyrodzonych i okultyzmu. Dozwolone było tylko to, co mogło wydarzyć się w prawdziwym życiu. Zabieg ten miał nam zasugerować szaleństwo Roberta Thorna. Zakorzenienie historii w rzeczywistości nie tylko owiało ją tajemniczością, ale i dodało jej paranoicznego pierwiastka. Do diabelskiej świty mógł należeć każdy, a złe moce mogły dosięgnąć wszystkich w dowolnym momencie.
Tajemniczy jest także sam Damien. Nie będzie niczym odkrywczym, jeśli powiem, że jest to jedna z najwybitniejszych dziecięcych ról w historii kina. Chłopiec potrafi być równie uroczy, co przerażający, i ponadto do samego końca nie mamy pewności, na ile ma on świadomość tego kim jest, ani jak duży wpływ ma na rozgrywające się wokół niego wypadki.
Soundtrack skomponował Jerry Goldsmith i za swoją pracę został nagrodzony jedynym w swojej karierze Oscarem. Jest to muzyka mroczna, dosadna, pełna iście diabelskich chórów, ale także depresyjna i gdzieniegdzie z nutką przerysowania. Motyw przewodni – Ave Satani– to dziś jeden z najbardziej rozpoznawalnych utworów kina grozy.
Omen to film niezwykle subtelny, ale nie bojący się uderzyć w wysokie nuty. Scena, w której Robert i Jannings odwiedzają stary cmentarz w Cerveteri jest jak żywcem wyjęta z gotyckiego horroru. Z kolei sceny śmierci są już dziś ikoniczne i nadal robią wrażenie swoja brutalnością, choć trudno przejść obojętnie obok naiwności w niektórych miejscach – jak choćby wtedy, gdy ojciec Brennan zostaje nabity na pal, chociaż wystarczyłoby, aby po prostu się odsunął i nic by mu się nie stało.
Pierwszym, co składa się na klimat Omenu jest złowieszczość. Siły Diabła mogą dosięgnąć każdego w dowolnym momencie, ma on swoich popleczników wszędzie, nawet wśród zwierząt i zdaje się wiedzieć wszystko. Obok złowieszczości kryje się pesymizm, którego zwieńczeniem będzie tragiczny finał. Sposobem na zgładzenie antychrysta jest bowiem zabicie go siedmioma Sztyletami Megido, które musi odbyć się na kościelnym ołtarzu. Perspektywa tak brutalnego morderstwa na pięcioletnim dziecku będzie jeszcze jednym wstrząsem zarówno dla widza, jak i bohaterów. W końcu Robert będzie musiał dokonać owego „obrzędu” na chłopcu, którego wychowywał od maleńkości.
Omen to przykład grozy ponadczasowej i ponadczasowego filmu w ogóle. Przeraża nie tylko za sprawą wszechobecności zła, ale i dzięki rozterkom bohaterów, które są nam dobrze znane z otaczającego nas świata. Pierwszy raz kontakt z nim miałem w wieku sześciu, może siedmiu lat, i już wtedy mnie urzekł. Od tamtej pory ilekroć do niego wracam, tym więcej dobrych rzeczy w nim dostrzegam.
Omen II swoją premierę miał w czerwcu 1978 roku. Powstały przy budżecie 5 800 000 $ (czyli dwukrotnie większym niż w części pierwszej) zarobił w sumie 26 500 000 $, zbierając jednak przy tym mieszane recenzje.
Po sukcesie filmu Donnera powstanie sequela było tylko kwestią czasu. Pierwszą osobą, z którą skontaktował się Harvey Bernhard był kompozytor Jerry Goldsmith, bez muzyki którego (zdaniem Bernharda) film nie odniósłby sukcesu. Tym razem muzyk skomponował inną, bardziej psychodeliczną ścieżkę dźwiękową, w której obok szatańskich chórów usłyszeć można było syntezatory.
David Seltzer, któremu niezbyt podobała się perspektywa pracy nad kontynuacją, odmówił wzięcia udziału. Sporządzenia zarysu fabuły podjął się w końcu sam Bernhard, przemienić go w scenariusz miał zaś Stanley Mann. Początkowo na stołku reżysera obsadzono Mike’a Hodgesa (Get Carter (1971), Flash Gordon (1980)), jednak zdaniem producentów pracował on zbyt wolno i został od produkcji odsunięty. Na jego miejsce wybrano Dona Taylora, który 6 lat wcześniej nakręcił dla 20th Century Fox Ucieczkę z Planety małp.
Akcja filmu ponownie skupia się na Damienie Thornie – teraz trzynastolatku mieszkającym z wujostwem w Ameryce (wbrew zakończeniu części pierwszej, które sugerowało, że Damiena przygarnął prezydent Stanów Zjednoczonych) i uczęszczającym do akademii wojskowej. Dorastający antychryst nie ma świadomości tego kim jest, jednak z czasem spotka na swojej drodze wyznawców Szatana, którzy zdradzą mu jego przeznaczenie. Pojawią się także ludzie, którzy będą starali się ostrzec wuja Damiena, Richarda. W związku z tym dojdzie do kolejnych tajemniczych wypadków, bowiem szatańskie moce nie śpią i nikogo nie oszczędzą…
W rolę Richarda Thorna wcielił się William Holden – jeden z aktorów rozpatrywanych przy okazji castingu do pierwszego Omenu. Powodem jego odmowy była wówczas niechęć do wystąpienia w filmie o Diable. Dopiero sukces obrazu Donnera sprawił, że zmienił zdanie i przy okazji sequelu nie powtórzył tego samego błędu (poza tym był dobrym przyjacielem Dona Taylora). W żonę Richarda – Ann – wcieliła się Lee Grant. Aktorka, będąc olbrzymią fanką oryginału, wykorzystała szansę bycia częścią serii niemal natychmiast.
Rola Damiena Thorna przypadła młodemu aktorowi telewizyjnemu, Jonathanowi Scottowi-Taylorowi. Podobnie jak Harvey Stephens, pogodził on w swojej roli sprzeczne cechy odgrywanej przez siebie postaci. Bez problemu zaskarbia sobie sympatię widza będąc na początku niepozornym, z lekka zagubionym nastolatkiem, by później stać się w pełni pogodzonym ze swoim przeznaczeniem Synem Szatana – tajemniczym, przerażającym, wszem i wobec demonicznym. To ponownie wybitna kreacja dostarczona przez młodego aktora.
Trudno jest stworzyć kompetentną kontynuację do tak nietuzinkowego filmu jak Omen, ponieważ trudno jest jego koncept eksplorować bez obdzierania go z tajemniczości, co niestety ma tutaj miejsce. Omen II nie posiada już gęstego klimatu swojego poprzednika. Już na samym starcie dokonuje rzeczy ryzykownej ukazując nam, że Damien jednak nie tylko nie wiedział, że jest Antychrystem, ale też nie miał wpływu na wydarzenia z części pierwszej. W zamian otrzymujemy jednak coś innego, równie ciekawego – konflikt z przeznaczeniem. Dane nam też jest zobaczyć więcej strażników antychrysta (jednym z nich jest sierżant grany przez Lance’a Henriksena), a przy okazji przygotować go do spełnienia swojej roli. Problem z tym wątkiem jest jednak taki, że poświęcono mu raptem dwie sceny – w pierwszej Damien nie akceptuje prawdy o sobie, a w następnej wygląda już na zdecydowanego i pogodzonego z nią w pełni. Jest to o tyle rozczarowujące, że, po pierwsze, Jonathan Scott-Taylor jest rewelacyjnym aktorem i zarówno on, jak i jego postać powinni być w centrum uwagi, a po drugie – nie dostajemy nic ciekawego w zamian.
Tutaj pojawia się pierwszy poważny problem – wspomniany przeze mnie brak subtelności. Film wpada w pułapkę standardowego sequelu i stara się zrobić jeszcze raz to samo, tylko w większej ilości. W związku z tym liczba tragicznych wypadków i brutalnych scen śmierci jest kilkukrotnie większa niż w dziele Donnera, niestety oprócz śmierci w windzie są to sceny nie zapadające w pamięć i pozbawione mocnego wydźwięku. Trudno nie odnieść wrażenia, że jest to bodycount dla samego bodycountu, zwłaszcza, że Omen II nie posiada tak naprawdę ciekawych bohaterów drugoplanowych. Richard Thorn wydaje się być kalką Roberta z części poprzedniej, dziennikarka Joan Hart (Elizabeth Shepherd) pełni tę samą rolę, co ojciec Brennan, tylko nie posiada jakiejkolwiek emocjonalnej podbudowy. Element psychologiczny, tak istotny w pierwszym filmie, zniknął tutaj niemal kompletnie. W zamian zostaje nam zaoferowane przedstawienie polityki firmy Thorn Industries, ich planów dotyczących rozwoju rolnictwa na szeroką skalę i Diabła pod postacią kruka ingerującego od czasu do czasu w jej poczynania.
Pierwotne plany odnośnie przyszłości serii przewidywały powrót Jonathana Scotta-Taylora w trzeciej odsłonie, mającej powstać już w 1979 roku. Zrezygnowano z tego pomysłu z powodu spektakularnej porażki Egzorcysty II oraz niezadowalającego wyniku finansowego Omenu II. Do tego pojawienie się w kinach Halloween (1978) Johna Carpentera pokazało producentom, że formuła horroru satanistycznego przestaje interesować widownię, która wkrótce miała zwrócić się ku slasherom.
Omen II posiada ciekawe pomysły, które mogły uczynić go filmem równie dobrym, co jego poprzednik. To, czego nie posiadał, to już pomysły na ich rozwinięcie. Podejmuje kontrowersyjne, ale posiadające olbrzymi potencjał decyzje, niestety boi się doprowadzić je do końca i ostatecznie podąża utartą ścieżką, tylko z większą liczbą trupów po drodze. Zbyt szybko porzuca to, co intrygujące i zbyt długo eksploruje to, co widza kompletnie nie interesuje.
Trudno jest pod koniec seansu nie zadać sobie pytania, jaki był właściwie cel tej historii? Czy wątek Damiena i jego przeznaczenia był wart takiego raptem trącenia, czy może lepiej było zostawić go w mrokach tajemnicy? Jest wiele rzeczy, za które fani horroru mogą ten film polubić i dla samego Scotta-Taylora warto dać mu szansę, niemniej jednak to rozczarowujący, spłycony względem oryginału, bałagan.
W marcu 1981 roku swoją premierę miało Ostatnie starcie – trzecia i (wówczas) ostatnia odsłona serii Omen. Film nakręcony został już w 1979 roku, lecz z nieznanych przyczyn czekał na swoją premierę aż dwa lata. Początkowo miał otrzymać tytuł Barbara’s Baby, nawiązując oczywiście do Dziecka Rosemary (1968), jednak ostatecznie wydany pod taką nazwą został wyłącznie na Węgrzech i w Niemczech. Powstały przy budżecie ok 5 000 000 $ zarobił w sumie 20 471 382 $, zbierając jednak w dużej mierze negatywne recenzje oraz tytuł najgorszej odsłony trylogii.
Richard Donner powrócił do zapoczątkowanego przez siebie cyklu jednak tylko jako producent wykonawczy, gdyż ówczesne zobowiązania (praca nad Supermanem II (1980)) nie pozwoliły mu objąć stanowiska reżysera. To otrzymał Graham Baker, mający wówczas na swoim koncie dwa seriale telewizyjne – Premiere (1977) oraz The Sweeney (1975-1978).
Scenariusz Omenu III napisał Andrew Birkin. Tym razem śledzimy poczynania dorosłego już antychrysta w pełni swojej potęgi. Damien przejął firmę po wuju, a teraz zmusza ambasadora Wielkiej Brytanii do popełnienia samobójstwa i przejmuje jego stanowisko. Ma w tym jednak bardzo ważny cel, ponieważ zapomniane apokryficzne proroctwo mówi o Powtórnym Przyjściu Chrystusa, mającym mieć miejsce „na wyspie Anglów”, czyli w Anglii. W międzyczasie w ręce mnichów z klasztoru w Subiaco trafiają zaginione Sztylety Megido i ci pod przewodnictwem ojca DeCarlo (Rossano Brazzi) podejmują się zabicia Damiena przed narodzinami Bożego Dziecięcia.
Na pierwszy rzut oka fabuła jest o wiele bardziej spójna niż przy okazji „dwójki” – na pewno posiada o wiele jaśniej wytyczony kierunek – niemniej, cierpi z powodu dziur fabularnych i niedomówień. Przede wszystkim, zostaje dokonane niepotrzebne przeinaczenie wydarzeń z poprzednich odsłon. Do tej pory seria nie podawała dokładnego czasu swojej akcji i myślę, że każdy był w stanie przymknąć na ten drobiazg oko. Gdy zostaje nam pokazany klasztor w Subiaco, twórcy posłużyli się ujęciem z pierwszego Omenu, został także przywołany ojciec Spiletto. Problem polega na tym, że tamten klasztor mieścił się w Frosinone i nie był klasztorem św. Benedykta, lecz św. Dominika.
O wiele gorzej wygląda sytuacja ze Sztyletami Megido, bowiem tym razem do zabicia Damiena wystarczy już tylko jeden z nich, a nie wszystkie siedem, co może mieć związek z ponownymi narodzinami Chrystusa, ale nie jest tłumaczone w żaden sposób. Co więcej, jeśli Powtórne Przyjście miało nastąpić tak czy siak, to po co one w ogóle istnieją?
Wszystkie te błędy w ciągłości mocno gryzą się z licznym nawiązaniami do „jedynki” – wspomniana zostaje postać Bugenhagena, powraca pies Damiena i hipnotyzuje on ambasadora Wielkiej Brytanii w ten sam sposób, co niegdyś opiekunkę, w końcu jeden z mnichów zostaje zagryziony przez sforę psów, co nawiązywać zapewne miało do sceny na cmentarzu. W końcu jednak sceny śmierci na nowo stały się szokujące i film nie nadużywa ich, by odwrócić uwagę od historii
Najbardziej krytykowane przez widzów jest jednak zakończenie – zasłużenie okrzyknięte jednym z najbardziej rozczarowujących w historii kina. O brutalnym obrzędzie zabicia Antychrysta, czy o walce Syna Szatana z Synem Boga możemy tylko pomarzyć.
Muzykę do Ostatniego starcia raz jeszcze skomponował Jerry Goldsmith, rezygnując jednak z użycia kultowego Ave Satani. Tym razem dostarcza epicki, lecz zarazem dostosowany do miejscami powolnego tempa akcji soundtrack. Bardziej efektowny od tego do części drugiej i moim zdaniem równy temu z pierwszej. Film dysponuje także bardziej nastrojowymi zdjęciami, co jest w pewnym stopniu powrotem do korzeni – wszak twórcy pierwszego Omenu również dbali o stronę wizualną.
Do roli Damiena rozpatrywano takich aktorów, jak Jack Nicholson, Marlon Brando czy Gene Hackman, jednak ostatecznie postanowiono wybrać kogoś młodszego. Owego „kogoś młodego” zaproponował reżyserowi dopiero aktor James Mason. Jeśli seria miała do czegoś szczęście, to do aktorów wcielających się w Damiena Thorna. Po rewelacyjnym Jonathanie Taylorze przyszedł równie demoniczny i fascynujący Sam Neill, kontynuujący tradycję bycia sympatycznym i przerażającym jednocześnie. Jako polityk zaskarbia sobie sympatię wszystkich swoimi poglądami w sprawie młodzieży, nawiązuje się nawet między nim a dziennikarką Kate Reynolds (Lisa Harrow) i jej dzieckiem silna więź. Z drugiej strony pozostaje Synem Szatana – bezwzględnym manipulatorem mającym władzę nad tysiącami ludzi. Omen III: Ostatnie starcie naprawia błąd swojego poprzednika i eksploruje o wiele dokładniej dwojaką naturę Damiena, z którym na przemian będziemy sympatyzować i opowiadać się przeciwko niemu. Scena jego monologu i modlitwy do Diabła jest chyba najlepszą w całym filmie.
Gdy Dziecię Boże w końcu przychodzi na świat, Damien niczym Herod rozkazuje swoim wyznawcom zabić każde niemowlę płci męskiej. Dochodzi do rzezi niewiniątek, a nam dane jest zobaczyć przeróżne osoby będące pod wpływem antybohatera (w tym pielęgniarki, a nawet księży). Nawiązanie do Biblii jest oczywiście w tej serii jak najbardziej na miejscu, niemniej trzeba przyznać, że jest to jeden z tych kilku momentów, w których film staje się kiczowaty.
Interesujący jest także wątek mnichów z Subiaco, choć nie grzeszą oni inteligencją i jak na osoby obserwujące Thorna od lat, zdają się nie być kompletnie przygotowani na konfrontację z nim.
Koncept Omenu, jak już wspomniałem, jest trudny do eksplorowania bez obdzierania go z tajemniczości i bez wpadania w fabularne pułapki. Na przykładzie „trójki” widać to najlepiej, ponieważ tutaj twórcy byli już wręcz zmuszeni do naginania ustanowionych reguł, byleby w ogóle historię kontynuować. Przedstawiane pomysły są ciekawe, ale ich realizacja wypada nierówno. Z kolei na słabe zakończenie nie da się już przymknąć oka. W ogólnym rozrachunku to rozczarowujący sequel – chociaż wciąż lepszy od poprzedniego – którego jedynym w pełni dobrym elementem jest Sam Neill, jego postać oraz wszystko z nią związane.
Oczywiście, to nie jest jeszcze koniec naszej historii. 20th Century Fox później wyprodukowało film telewizyjny Omen IV: Przebudzenie (1991), będący karkołomną próbą kontynuowania serii, która już się de facto skończyła. Dziś słusznie zapomniany, swego czasu został zmiażdżony przez krytykę, a fani serii uznali go – za sprawą kreskówkowego przerysowania, nadużycia symbolu odwróconego krzyża i serii niezamierzenie komicznych scen – za obraźliwy.
W 2006 roku John Moore nakręcił równie obraźliwy dla fanów remake, będący pozbawioną polotu i klimatu kalką oryginału. W 2016 roku wyprodukowany został serial Damien, podejmujący próbę kontynuacji filmu z 1976 roku, ignorując przy tym wszystkie sequele. Został on jednak anulowany po pierwszym sezonie.
Rozczarowujące czy nawet obraźliwe kontynuacje i słaby remake nie zdołały odebrać dziełu Richarda Donnera jego wielkości. Omen po dziś dzień straszy i fascynuje i wątpię, by kiedykolwiek się zestarzał. Używając religii za punkt wyjścia odwołuje się do rzeczy realnych. Takich, które tkwią w nas samych.
Źródła:
Internet Movie Database
The Curse of The Omen, reż. John MacLaverty , 2005
The Omen Legacy, reż. Brent Zacky, 2001
Urodzony 13 grudnia 1996 roku. Ukończył technikum ekonomiczne, zyskując dyplom technika. Absolwent filologii polskiej I stopnia na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach. Obecnie student kulturoznawstwa II stopnia na tej uczelni. Pisarz-amator i poeta. Miłośnik kina, w szczególności horrorów.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis