Twierdza, czyli jak zamordować film

Twierdza (The Keep) trafiła na ekrany kin 16 grudnia 1983 roku. Nakręcona przy budżecie ok. 11 000 000 $ przez początkującego jeszcze Michaela Manna zdołała zarobić zaledwie 4 218 594 $ zbierając głównie nieprzychylne recenzje od krytyków i negatywne opinie wśród widowni.

Film powstał na podstawie powieści F. Paula Wilsona o tym samym tytule. Autor również był zawiedziony tym, co zaprezentowała sobą ekranizacja jego dzieła – uważał ją za wizualnie interesującą, jednak pozbawioną sensu i trudną do śledzenia. Zawiedziony do tego stopnia, że sam sporządził scenariusz do komiksowej adaptacji swojej prozy mającej być, jego zdaniem, „jego wersją filmu, tym czym mógł on być… czym powinien być”.

Akcja Twierdzy rozgrywa się w czasie II Wojny Światowej. Grupa niemieckich żołnierzy wkracza do małej rumuńskiej wioski. Mają oni za zadanie pilnować tajemniczej budowli – Twierdzy o nieznanym nikomu przeznaczeniu. Ściany Twierdzy przyozdobione są niklowymi krzyżami, do złudzenia przypominającymi srebro. Nocą dwójka owładniętych chciwością nazistowskich żołnierzy, podczas próby skradzenia jednego z krzyży, odkrywa tajemne przejście i uwalnia niszczycielską demoniczną siłę.

Uwolniony demon imieniem Molasar (Michael Carter) zaczyna zabijać żołnierzy jednego po drugim, aż do wioski przybywa oddział SS pod przewodnictwem Majora Kaempffera (Gabriel Byrne), żeby opanować sytuację. Kaempffer uważa, że za zabicie żołnierzy odpowiedzialni są partyzanci, jednak gdy zastraszenie wieśniaków w niczym nie pomaga i odkryty zostaje napis w nieznanym języku, do Twierdzy sprowadzony zostaje żydowski historyk Theodore Cuza (Ian McKellen) wraz z córką Evą (Alberta Watson). Jego zadaniem ma być odkrycie kto morduje nazistowskich żołnierzy.

Niedługo po przybyciu Eva zostaje napadnięta przez dwóch podwładnych Kaempffera i wtedy na pomoc przybywa Molasar. Zwraca on Theodorowi córkę, przywraca mu młodość, a także obiecuje zniszczenie wszystkich nazistów wraz z ich przywódcą, czyli samym Hitlerem. Zadaniem Theodore’a będzie jednak wydobycie z Twierdzy amuletu będącego źródłem mocy Molasara.

Tymczasem w ich strony zmierza tajemniczy podróżnik imieniem Glaeken (Glenn Scott) z zamiarem unicestwienia rzeczonego demona…

Czym miała być Twierdza Michaela Manna? Reżyser, nie lubiący kompletnie materiału źródłowego, zamierzał nakręcić oniryczną baśń dla dorosłych, okraszoną surrealistyczną stroną wizualną i muzyką w wykonaniu zespołu Tangerine Dream (który dwa lata wcześniej skomponował soundtrack do jego Złodzieja [1981]). Problemy zaczęły się w chwili, gdy Mann zadeklarował, że jego film będzie trwać przeszło 3.5 godziny. Oczywiście, łożące na produkcję studio Paramount było temu przeciwne i natychmiast kazało reżyserowi skrócić czas trwania.

Kolejny cios spadł na film w okresie postprodukcji, kiedy to odpowiedzialny za efekty specjalne Wally Veevers zmarł po dwóch tygodniach pracy. Wymusiło to liczne alternacje w scenariuszu, niektóre sceny musiały zostać nakręcone od nowa, powstało także kilka alternatywnych zakończeń. Michael Mann przyznał, że po śmierci Veeversa musiał samodzielnie dokończyć 260 ujęć z wykorzystaniem efektów specjalnych, w dodatku w czasie, gdy znaczna część ekipy już opuściła produkcję. Zatrudnienie nowego specjalisty do skończenia pracy Veersa nie wchodziło w rachubę, bowiem budżet filmu i tak już przekroczył planowane wydatki wytwórni.

Po szeregu zawirowań 2-godzinna wersja filmu była gotowa i przeznaczona została na seans testowy. Widzowie nie byli zadowoleni z tego, co zobaczyli, więc Paramount postanowiło wyciąć z filmu kolejne 25 minut, wbrew woli Manna, który na tym etapie został w gruncie rzeczy odsunięty od produkcji. Na stole montażowym przepadły jednak nie sceny zbędne czy ewentualne dłużyzny, a wiele fragmentów istotnych, nakreślających relacje między postaciami i w gruncie rzeczy wyjaśniających o co w filmie chodzi. W efekcie nie dowiadujemy się między innymi, kim właściwie jest Glaeken i jaki jest jego związek z Molasarem, oprócz tego, co sami będziemy w stanie wydobyć z kontekstu. Nic więc dziwnego, że skonfundowana widownia zmieszała film z błotem, a sam Mann zrzekł się go na dobre.

Do dziś Twierdza nie doczekała się oficjalnego wydania na DVD. Krążyły pogłoski o jej odrestaurowaniu i przywróceniu usuniętych scen, jednak z powodu problemów z prawami autorskimi do muzyki Tangerine Dream wszystkie te plany porzucono. Przy tym film nie jest kompletnie zapomniany i stał się dziełem w pewnych kręgach kultowym, między innymi za sprawą soundtracku wymienionej grupy muzycznej, który swoją drogą również dostępny jest tylko dzięki wszelkiej maści bootlegom. Oryginalny album Tangerine Dream zawiera bowiem utwory, które nawet się w filmie nie pojawiły.

Jak można się łatwo domyślić historia opowiedziana w Twierdzy jest boleśnie poszatkowana. Zdajemy sobie doskonale sprawę z tego, że coś między poszczególnymi scenami miało być, albo że niektóre sceny miały jeszcze trwać, ale ten ciąg dalszy został bezpowrotnie stracony. W efekcie film najeżony jest błędami w ciągłości montażowej (postacie między ujęciami zmieniają swoje pozycje i położenie na planie), znajdzie się nawet jedna urwana scena. Tempo akcji jest bardzo szybkie – gna wręcz na złamanie karku – dni mijają między ujęciami, a kolejni nazistowscy żołnierze giną poza kadrem, nie wiadomo, czy to z powodu niedokończenia scen, czy cięć spowodowanych przez studio. Pojawienie się Theodore’a Cuzy w Twierdzy obrazuje to najlepiej. W jednej scenie obserwujemy go zamkniętego w niemieckim obozie – cięcie – i już jest w Twierdzy i pomaga Kaempfferowi rozszyfrować tajemniczy napis na ścianie. Film przedstawia także wątek romansu między Evą a Glaekenem i ten został potraktowany iście kuriozalnie. Oboje poznają się w miejscowej gospodzie, w następnej scenie całują się na tle zachodzącego słońca, a zaraz potem obserwujemy scenę miłosną z ich udziałem. Do film nie trafił także fragment, w którym w pełni już zregenerowany Molasar dokonuje masakry na wszystkich pozostałych nazistach, bo choć został w pełni nakręcony, to z powodu śmierci speca od efektów specjalnych Wally’ego Veeversa nie został dokończony.

Nie popełniałbym jednak tego tekstu, gdybym nie uważał Twierdzy za dzieło mimo wszystko interesujące. Z tego bałaganu, którym jest jej fabuła w obecnej formie wyłaniają się bowiem pozostałości geniuszu i planowanej przez Manna onirycznej baśni dla dorosłych. Dzięki niektórym dialogom i rozwojowi wybranych bohaterów można się domyślać, jakie problemy miały zostać w filmie poruszone. Przede wszystkim chodziło o skonfrontowanie nazistowskich żołnierzy ze złem tkwiącym wewnątrz nich – wszak Molasar w celu zregenerowania się posilał się właśnie ich duszami. Przez większość czasu jawił się on po części jako pozytywna postać. Mann nie ma jednak w zwyczaju czynić bohaterów czarno-białymi i o ile major Kaempffer wydaje się być w pełni negatywną postacią, tak grany przez Jurgena Prohnowa Woermann, którego poznajemy na początku filmu, już nie. To przykładny żołnierz, choć walczący po stronie Rzeszy, sprzeciwiający się drastycznym metodom SS, a wskutek śmierci swoich towarzyszy całkowicie podważający słuszność ideologii, o którą walczył. Z kolei z granym przez Iana McKellena Theodorem Cuzą wiąże się najwięcej „baśniowości” w historii. To schorowany starzec, którym opiekuje się jego córka. Gdy Molasar przywraca mu młodość i objawia mu swoją moc, ten niemal całkowicie ślepy na wszelkie przestrogi zgadza się przywrócić demonowi wolność. I choć on twierdzi, że chce zrobić to dla dobra świata, trudno jest w tym wszystkim nie wyczuć chęci zemsty na swoich oprawcach. Z drugiej zaś strony to kochający ojciec, pragnący dla swojej córki czegoś więcej niż życia poświęconego opiece nad schorowanym starcem na wózku inwalidzkim. Najbardziej baśniowa wydaje mi się jednak finałowa konfrontacja Theodore’a z Molasarem, w której ten pierwszy zdaje sobie w końcu sprawę, że manipulowano nim przez cały ten czas.

Skoro już powiedziałem o tym, co złe i stanąłem w obronie fabuły, czas abym przeszedł do tego, co w Twierdzy broni się samo. Na estetykę filmu składa się niecodzienne połączenie elementów. Bohaterami historii są naziści, a za tło dla niej służy II Wojna światowa. Miejscem akcji jest jednak mała rumuńska wioska oraz tajemnicza, zamglona twierdza zamieszkiwana przez wysysający życie byt, co mocno kojarzy się z gotyckim horrorem. Oniryzmu dodają nie tylko kłęby dymu i sztucznej mgły, ale także oświetlenie – używające głównie niebieskiego koloru i skutecznie odrealniające wnętrze Twierdzy jeszcze bardziej. Do tego wszystkiego dochodzą futurystyczny wygląd amuletu Molasara, biomechaniczny wygląd samego demona, a także obfitujący w lasery finał – elementy, które zapewne niejeden widz widziałby raczej w filmie science-fiction aniżeli w horrorze umiejscowionym w takich, a nie innych realiach. W końcu, w ramach wisienki na torcie, w tle rozbrzmiewa wygrywana na syntezatorach nastrojowa i momentami równie odrealniona muzyka Tangerine Dream. Wbrew wszelkim pozorom, składa się to w szaloną, ale jak najbardziej spójną całość.

W filmie wystąpili znani i cenieni aktorzy, którzy zaprezentowali się bardzo dobrze. Ciekawie jest zobaczenie młodego Iana McKellena, mimo iż gra on w sposób bardzo ekspresyjny i w niektórych miejscach można zarzucić mu szarżowanie. Najlepiej ze wszystkich wypadł jednak Jurgen Prohnow, być może dlatego, że wątek jego postaci wydaje się najmniej pocięty. Bez wątpienia daje on tutaj aktorski popis i przyćmiewa swoich kolegów po fachu.

Twierdza może śmiało zająć miejsce wśród tych nieodżałowanych, zarżniętych. Zarżniętych przez wcinające się studio i szereg jego złych decyzji, bo nie wiem jak inaczej (oprócz barbarzyństwa, oczywiście) nazwać rzeźnickie pozbawianie sensu filmu, który zdaniem testowej widowni i tak nie był zbyt dobry.

Michael Mann przyzwyczaił mnie, że geniusz jego filmów tkwi w rzeczach małych, w drobnych niuansach, których widz czasem może nie zauważyć podczas pierwszego seansu. Oglądając Twierdzę, podobnie jak inne jego dzieła, z każdym kolejnym seansem dostrzegałem coraz więcej interesujących drobiazgów. W przeciwieństwie jednak do jego pozostałych dokonań, tutaj z bólem rozmyślałem jak dobry film został nam, być może bezpowrotnie, odebrany. Bo przecież testowa widownia mogła się mylić – nie byłby to pierwszy raz, gdy Mann zostałby doceniony dopiero po latach. W swojej obecnej formie Twierdza jest bałaganem, ale jakże pięknym i jakże intrygującym. Na pewno zasługuje na drugą szansę od każdego, kto już ją widział i na pierwszą, jeśli ktoś dopiero o niej usłyszał. Nawet jeśli pozostawi po sobie uczucie zmarnowanego potencjału.

Urodzony 13 grudnia 1996 roku. Ukończył technikum ekonomiczne, zyskując dyplom technika. Absolwent filologii polskiej I stopnia na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach. Obecnie student kulturoznawstwa II stopnia na tej uczelni. Pisarz-amator i poeta. Miłośnik kina, w szczególności horrorów.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*