Jaromil Jireš nie dał łatwego zadania osobom próbującym zwięźle streścić fabułę jego poetyckiego arcydzieła, stawiając na swobodne dzianie się i mistyczną nieuchwytność zniewalających momentów. Waleria i tydzień cudów zwinnie wymyka się ramom, konkretnym określeniom, stale balansując na granicy jawy i snu, onirycznych rozkoszy i koszmarów. Prawie tak, jak tytułowa bohaterka, lekka i wieloznaczna w trakcie dojrzewania w świecie cudów. Warto wygodnie ułożyć się na tej fabularnej surrealistycznej wdzięczności. Czego tam nie ma, gdy tylko szeroko otworzymy oczy?
Tytułową bohaterką jest nastolatka, tkwiąca w tym wyjątkowym momencie w życiu, gdy małoletnia niewinność wydaje się już „pieśnią przeszłości”, ale rozkosze dorosłości dopiero zaczynają kusić swoim potencjałem. Gdy mieszkasz pod jednym dachem z wymagającą babcią, która grzęźnie w religijnej kołtunerii i drenuje codzienność z dwuznacznego powabu, cały proces wydaje się jeszcze bardziej odległy. Sytuacja dodatkowo komplikuje się w momencie, gdy Walerii zostają skradzione kolczyki, pamiątka po rodzicach, które, jak się okazuje, posiadają magiczne moce pożądane przez wielu.
Przyczynkiem do rozpoczęcia procesu inicjacji staje się najbardziej ikoniczna scena filmu symbolizująca pierwszą miesiączkę dziewczyny, która poprzedza zresztą jedną z jej pierwszych sennych fantazji. Ujęcie kropel świeżej krwi spoczywających na głowie stokrotki, jest na tyle mocno zespolone z ładunkiem znaczeniowym i emocjonalnym filmu, że znalazło się nawet na okładce wydania Blu-Ray z serii Criterion Collection. Właśnie to wydarzenie zdaje się początkiem wszystkiego. Zegar biologiczny dziewczyny staje się mechanizmem samonakręcającego się korowodu niewytłumaczalności i niezwykłości, w który wkracza tylko początkowo zdezorientowana jako tytułowa bohaterka. Kolczyki w kształcie kwiatów (symbol budzącej się kobiecości Walerii) będą jej wiernie towarzyszyć w najtrudniejszych momentach drogi, zespalając ze światem natury, co wyraźnie widać w kompozycji i kolorystyce kadrów. Puchnących od wyszukanej scenografii i żywych kolorów, spiętych chóralnymi śpiewami i liryczną muzyką. Powtarzające się ujęcia bohaterki w kąpieli wśród liści czy skubiącej soczyście czerwone porzeczki przypominają: miejsce dziewczyny jest w naturalnym porządku rzeczy, który jednak wciąż jest wywracany do góry nogami potężną dawką odrealnienia, uosabianego przez świat dorosłych.
Taka estetyka filmu, który adaptuje prozę Vítězslava Nezvala z 1945 roku pod tym samym tytułem, dobrze oddaje wieloznaczność dziewczęcego dojrzewania. Wygoda i niewinność przeplatają się z koszmarem i mniej lub bardziej dosłownym erotyzmem. Waleria z jednej strony chętnie eksploruje nowo odkryte obszary swojej cielesności, z drugiej zaś musi ją stale chronić przed pożądliwym zakusami męskiej starszyzny. Wygląd dziewczyny z mocno podkreślonym makijażem okiem, ale i w sukience zapiętej pod ostatni guzik, dobrze oddaje te sprzeczności, którymi nasycony jest zarówno rozerotyzowany proces dojrzewania, jak i świat wokół dziewczyny. Miejskie stragany pęcznieją witalnością świeżych wiktuałów, sąsiadując z chłodnymi murami i malowniczym sztafażem wyjętym prosto z gotyckich opowieści grozy. Opasłe budowle kojarzą się jednak raczej z wyraźnym napięciem erotycznym, aniżeli stricte horrorem, co zresztą najpełniej realizuje się w jednej z finałowych scen: orgii w krypcie oblepionej miękką pajęczyną i wygodnymi materiałami. Świat, który miesza ze sobą tropy europejskiego folkloru (wampiryzm i magiczność), jak i historycznych doświadczeń z korupcją i wyuzdaniem kleru oraz paleniem niewygodnych jednostek na stosie, stale wypada z oczywistych ram.
Biorąc pod uwagę to oraz fakt, iż młodzieńczy wigor uosabiany przez protagonistkę znajdującą się u progu kobiecości jest jedną z największych fiksacji filmu, nie dziwi fakt, że tak chętnie czyta się go w kluczu psychoanalizy. Fetyszyzujące ujęcie młodości czuć we wdzięcznych scenkach-wyimkach przedstawiających homo-fantazje o młodych dziewczętach pluskających się w strumyku, instrumentalnym traktowaniu kobiecego młodego ciała (historia panny młodej, pożądliwość jaką wzbudza wśród mężczyzn sama Waleria), wreszcie w wątku postaci babci i wampirzym pragnieniu świeżej krwi, reprezentowanym przez nietypowego przybysza. Te dwie ostatnie kwestie ściśle ze sobą współgrają. Jedyna opiekunka Walerii jest bowiem w stanie poświęcić niemal wszystko, łącznie z dobrostanem swojej wnuczki i rodzinnym domostwem, aby odzyskać wygląd sprzed lat. Prowadzi ją to prosto do paktu z bladolicym strzygą Tchórzem, z którym kiedyś coś ją łączyło, i dzięki któremu powraca do życia jako eteryczna Elsa. O tym, jak niezwykle ulotną jest młodość, nawet w obliczu posiadania magicznych kolczyków (które zdają się sprzyjać wyłącznie Walerii), boleśnie przekona się już niedługo.
Wątek rodziny, a raczej jej braku, wyraźnie kształtuje cały proces dojrzewania bohaterki. Babcia początkowo nie potrafi sprostać emocjonalnym potrzebom dziewczyny, w końcu knuje przeciwko niej. Prawdziwe losy matki i ojca bohaterki są niejasne, dlatego nawet jej wyobrażenia o kochającej rodzinie zdają się obarczone traumami. Stale powracający wątek kazirodczego pożądania (pocałunki z potencjalną matką czy ojcami) czy niejednoznaczność jedynego sojusznika Orlika, który wyznaje Walerii miłość, choć może być jej bratem, wzbudzają w dziewczynie nieufność do otoczenia. Otoczenia, które niczym wampiryczny tłum zagina na nią parol od momentu zwietrzenia pierwszej, menstruacyjnej krwi. Nie bez powodu kluczowa dla rozwoju fabuły i drogi bohaterki jest postać pewnego zmiennokształtnego wampira, który zdaje się kontrolować i pobudzać erotyczną energię mieszkańców okolicy. Czy to odpowiadając za urządzenie mszy dla dziewic czy kontrolowanie zbiorowego spółkowania w finale.
Drogę Walerii, a zarazem bezczasowość i uniwersalność jej przeżyć (dzięki płynności w kreacji przestrzeni, zawieszonych zarówno gdzieś w średniowieczu, jak i XX wieku) zdaje się pieczętować, a zarazem najlepiej oddawać właśnie sam finał. Wyjęty prosto z hipisowskiego śniadania na trawie z erotycznymi figlami w bonusie, kolektywnością doświadczeń i niewidzialnymi harfami plumkającymi gdzieś w tle. Cielesność Walerii w Krainie Czarów uwolniono i odzyskano dla niej samej. Siła obcego spojrzenia już nie ciąży, a lato miłości wciąż gdzieś trwa.
Entuzjastka kampu, horrorów i kociego futra. Po godzinach marzy o wynalezieniu wehikułu czasu, który przeniósłby ją do obskurnych kin na nowojorskim Times Square z lat 70. Jej życiową misją jest zaszczepienie w widzach miłości do dziwności.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis