Z czerni w żółć. Giallo a horror gotycki / Marcin Zembrzuski, Caligula

Gotyk to obszerna literacka i filmowa konwencja” – pisze Alex Morris – „zawierająca nadnaturalny terror duchów, upiorów, mumii i wilkołaków, jak również ‘prawdziwy horror’ szaleństwa, mordu, tortur i nekrofilii, z lokacjami od cienistych korytarzy odosobnionych zamków, po paranoję współczesnego miasta”. „W tak miłych miejscach” – wspomina z kolei scenarzysta Ernesto Gastaldi – „zajmowaliśmy się wymyślaniem postaci młodych dziewic, nieświadomych trudów życia, które ufnie zapuszczały się w pobliskie lasy i cmentarze; bez czerwonych kapturków, lecz z tym samym apetycznym urokiem, który przyciąga wszystkie wilki z okolicy”. Dodajmy do tego tematykę stale powracającej przeszłości, ludzkiego dualizmu, fatum i rozmaite tabu (przeważnie związane z seksem), a także akcję zwykle rozgrywaną w XIX lub na początku XX wieku, a otrzymamy włoski horror gotycki. Gatunek ten święcił triumfy w latach 1960-1966, kiedy to nakręcono ok. 30 jego reprezentantów. Co oznacza, że nigdy nie stał się jednym z czołowych towarów eksportowych włoskiego kina (dla porównania w samym 1967, najpopularniejszym roku spaghetti westernu, Włosi nakręcili blisko 70 opowieści o Dzikim Zachodzie). Niemniej, jego wpływy były całkiem spore. Gotykiem zainfekowane zostały bowiem inne filoni, od peplum do spaghetti westernu, co zaowocowało rozmaitymi, w różnym stopniu ekscentrycznymi hybrydami (w których, na przykład, mityczni herosi walczyli z czarownicami, a rewolwerowcy stylizowani byli na duchy). Jednak zdecydowanie najwięcej wspólnego miało z nim mieć giallo, które nie tylko częstokroć z niego czerpało, ale też na stałe przejęło niektóre z jego elementów.

Pierwsze lata

Powinowactwo gotyku i giallo swój prapoczątek zdaje się mieć w 1956 roku. Wtedy to specjalizujący się wówczas w „kinie miecza i sandałów” reżyser Riccardo Freda wpadł na pomysł realizacji inspirowanego postacią Elżbiety Batory filmu, który byłby pierwszym włoskim horrorem od czasów kina niemego (a dokładniej od krótkometrażowego The Monster of Frankenstein [Eugenio Testa, 1920]; niedługo po jego premierze do władzy doszedł Mussolini i kino grozy stało się tworem zakazanym). Freda nie tyle przekonał producentów do wyłożenia pieniędzy na ryzykowny projekt, co założył się z nimi, że będzie w stanie go zrealizować w ledwie 12 dni. Niestety, po 10 dniach nakręcona była tylko połowa scenariusza i gdy odmówiono mu przedłużenia okresu produkcji, choleryczny Freda zwyczajnie opuścił plan zdjęciowy. Do boju ruszył wtedy jego operator, uznany już spec od plastycznych kadrów i efektów specjalnych Mario Bava, który wraz ze scenarzystą Piero Regnolim pospiesznie uprościł scenariusz. Następnie usiadł na reżyserskim stołku i w 2 dni nakręcił całą drugą połowę The Vampires (1957).

Sam początek nieformalnego debiutu Bavy to, przez chwilę, miniaturowe proto-giallo. Oto w Paryżu końca lat 50. co jakiś czas znajdywane są zwłoki młodych kobiet (całkowicie wyzbyte krwi, w związku z czym prasa chrzci mordercę mianem „wampira”). Wkrótce widzimy tajemniczego mężczyznę w czarnych skórzanych rękawiczkach, który zakrada się nocą do swojej kolejnej ofiary. Co prawda, na koniec sceny widzimy jego twarz, a następnie okazuje się on średnio istotnym dla fabuły porywaczem, który dostarcza kobiety komu innemu i sam wkrótce ginie. Ustępuje wtedy miejsca wątkowi policjanta na tropie szalonego naukowca, który w wielkim zamczysku dokonuje transfuzji krwi z rzeczonych kobiet do ciała podstarzałej hrabiny, w ten sposób czyniąc ją ponownie piękną i młodą. Jednakowoż te parę fragmentów z domniemanym „wampirem” w akcji to zapowiedź wielu gialli (jak również, oczywiście, krimi) o atakującym piękne kobiety enigmatycznym złoczyńcy, który zdawać się może jakiegoś rodzaju istotą nadnaturalną, a który jest w rzeczywistości jednostką niestabilną psychicznie (w tym wypadku mowa o manipulowanym przez naukowca narkomanie)…

CAŁY TEKST DO PRZECZYTANIA W NASZYM ZINIE

Przykładowe strony: