Chińskie duchy (1987). Loveraiser

Życie to sen, wijący się jak droga, a na naszych twarzach spowitych wiatrem i mrozem widnieją koleje życia. Gdy jednak chodzi o miłość droga życia zdaje się być nieograniczona, choć nie raz prowadząc donikąd staje się niczym innym, jak przedłużeniem snu…[1] – oto przesłanie, które odnajdziecie w otwierającej Chińskie duchy (ang. A Chinese Ghost Story) przewodniej balladzie Qian Nu You Hun. Utwór jest tłem dla postaci Ninga Choi-sana (Leslie Cheung) – fajtłapowatego poborcy podatków o wielkim sercu, choć może i większym pechu. Nieszczęśnik nie wie, że jego dotychczasowa podróż obfitująca w złe sygnały od losu i prozaiczne męki, przemieni się w istny horror. Wyrzucony z wioski przez wieśniaków, niespodziewanie dociera do nawiedzonej leśnej świątyni, gdzie cudaczny taoistyczny mistrz (w tej roli legendarny Ma Wu) mający sztukę wushu w małym palcu to najmniejsze z zastanych tam dziwactw. Na miejscu spotyka bowiem piękną dziewczynę Nip Siu-sin (Joey Wong), w której zakochuje się bez opamiętania. Sęk w tym, że Ning nie wie, że wybranka jego serca jest duchem na usługach dwulicowej Matrony – dualistycznego demona prastarego drzewa, która posługuje się Nip i jej siostrami do zwabiania mężczyzn, z których następnie wysysa esencje życiowe. Gdy prawda o Nip wychodzi na jaw, Ning odnajduje w sobie moc, by stawić czoła potężnemu zagrożeniu. Aby ocalić ukochaną będzie musiał odzyskać jej szczątki i pochować je z dala od nawiedzonego miejsca, by dziewczyna mogła dostąpić reinkarnacji. Zadanie nie jest jednak takie proste. Ning z pomocą taoistycznego mistrza zmierzy się bowiem nie tylko z złowrogą Matroną, ale także z Mrocznym Lordem, któremu Nip została wcześniej przyobiecana. Czego nie robi się wszak w imię miłości?

Joey Wong i Leslie Cheung – kadr z filmu Chińskie duchy (org. zapis łaciński Qian Nu You Hun)

Reklamowany na potrzeby zachodniej publiczności jako chińskie Martwe zło (1981) film, specjalizującego się w przenoszeniu chińskich podań na srebrny ekran Chinga Siu-tunga, przypomina jednak raczej baśń wypełnioną elementami znanymi wszystkim miłośnikom wuxii oraz xianxii[2]. Chińskie duchy fabularnie tętnią dalekowschodnim folklorem, myślą taoistyczną i zaklęciami ochronnymi (także tymi, które wpisują się we wschodnie techniki walki, np. wushu czy tradycyjne gung fu) przez co seans staje się istnym rajem dla sinofila. Nie znaczy to, że dzieło Siu-tunga nie korzysta z motywów zachodnich, bowiem Chińskie duchy uosabiają nostalgiczne rozrzewnienie nad wszystkim tym, za co kochamy kino grozy lat 80. Przebudzające się ze snu kościotrupie umarlaki otoczone przeźroczystą warstwą naskórka bliźniaczo przypominają sceny odrodzenia z Wysłannika piekieł (1987) Clive’a Barkera, natomiast okręcające się wokół bohaterów gałęziaste drzewo nasuwa bezpośrednie skojarzenie z kultową sceną Martwego zła. Warto tu zaznaczyć, że efekty praktyczne w Chińskich duchach stoją na bardzo wysokim poziomie, a mini-scenki gore w niczym nie ustępują swoim amerykańskim czy europejskim kuzynom. W fantastyczny sposób dzieło Siu-tunga potrafi przerazić i wzbudzić istną trwogę w pełnym grozy oczekiwaniu, na szczęście reżyser nie skupia się na lęku permanentnym, odwołując się bardziej do konceptualnych nawiązań: lęk przed śmiercią czy oczekiwanie na reinkarnację. Całość zgodna jest więc z tamtejszą filozofią, a wszystko to podane w spoiwie dobra i zła (yin i yang nasuwa się samo: dzień jako zagrożenie dla duchów i innych zjaw, noc jako czas ich szaleństwa; żeńska energia Nip i męskie poświęcenie Ninga) rozwija się z korzyścią dla tętniącej inspiracjami fabuły. Co więcej, horror jest w Chińskich duchach jedynie ciekawym tłem, gdyż opowieść o Ningu skupia się na jego przemianie i na miłości, dzięki której staje się odważny i pewny siebie. Grany przez Leslie Cheunga Ning to klasyczny bohater fantasy, który zostaje wystawiony na próbę, by zmierzyć się z własnymi słabościami. W „podróży” towarzyszy mu mistrz – wspominany na początku as taoistyczny Yin Chik-ha, znający wszelkie sposoby na walkę ze złem (jego orężem są także skocznie odśpiewywane modlitwy w stylu Dao Rap, a co!) – oraz wielka miłość, która bez względu na to czy dotyczy żywych lub martwych trwać w nim będzie po wieki. Ning nie marzy o niczym innym, a przez swój wieczny pech i dwie lewe ręce jest postacią niezwykle autentyczną. Kibicujemy mu i liczymy na cukierkowy happy end z Nip. Chińskie duchy nie są jednak komedią romantyczną. Oferują finałową nadzieję, ale wcześniej skutecznie zmuszą widza do uronienia łzy.

Rewelacyjna gra Leslie Cheunga podkreśla akcenty komediowe i uwypukla mądrości zaklęte w dialogach: „Kochajmy się bracia. Miłość jest najważniejsza!”. Rola ta otworzyła mu drogę do prawdziwej kariery aktorskiej i wypromowała go także jako piosenkarza i autora tekstów. Cheung należał do znakomitości tzw. popu kantońskiego i wespół z np.: Anitą Mui czy Jackym Cheungiem wykreował złote hongkońskie lata 80. Razem z Jamesem Wongiem i Romeo Diazem zadbał o nostalgiczną ścieżkę dźwiękową Chińskich duchów. Wariacyjne melodie w scenach walki i lejtmotywy kobieco-miłosne czynią z filmu Siu-tunga obraz melancholijny i pełen rzewnych uniesień. Motyw główny Qian Nu You Hun został skomponowany i zaśpiewany przez Cheunga. I tu warto drogich czytelników ostrzec: canto-pop jest zaraźliwy. Gdy raz się w nim osłuchacie z całą pewnością się od niego uzależnicie. Leslie Cheung odpowiada za serce Chińskich duchów podwójnie. Poza fantastyczną ścieżką dźwiękową stworzył duet pełen chemii z przepiękną Joey Wong, która obok m.in. Maggie Cheung zwana była swego czasu hongkońskim kwiatem kina[3]. Wong jest niezwykle sugestywna w scenach uwodzenia, będąc naprzemiennie uroczą femme fatale lub niezwykle delikatną pięknością mdlejącą w ramionach ukochanego.

Joey Wong jako Nip – kadr z filmu Chińskie duchy (1987)

Chińskie duchy mają w dalekowschodniej Azji wspaniałą renomę. Swego czasu film zarobił zawrotną kwotę prawie 20 milionów hongkońskich dolarów, plasując się na szczycie ówczesnego box office’u. Doczekał się dwóch udanych kontynuacji. W części drugiej Ning oraz mistrz Yin powracają, by raz jeszcze zmierzyć się z podstępnym demonem. Fabuła kontynuacji jest równie emocjonalna, co w części pierwszej. W części wieńczącej trylogię postać Leslie Cheunga została zastąpiona przez młodego mnicha, w którego wcielił się Tony Leung Chiu Wai u progu swojej owocnej kariery. W 1997 reżyser Ching Siu-tung powrócił do pierwotnego pomysłu, kręcąc sympatyczną animację, w której głosu użyczyli aktorzy z pierwowzoru. Chińskie duchy odżyły w 2011 roku jako remake będący niejako hołdem dla tragicznie zmarłego Leslie Cheunga[4]. Nowsza wersja pozbawiona magii oryginału nie zdołała go dogonić. Niegdyś nieformalny blockbuster, obecnie pełen nostalgii lat 80. obraz Chinga Siu-tunga miał swój wielki moment wśród zachodniej publiczności, także w Polsce, w urokliwych czasach VHS-ów. Lektorem we wszystkich trzech częściach był znakomity Tomasz Knapik. Polecam szczególnie tę wersję, gdyż magia głosu Knapika w zestawieniu z urokiem czasów VHS to prawdziwe doświadczenie.

Chińskie duchy to dziś pozycja kultowa. Po trzydziestu pięciu latach od premiery nie rozczarowuje, nie trąci myszką minionych czasów, będąc fantastyczną rozrywką. Sprawdzi się świetnie jako halloweenowy horror, wzrusza jako film dla zakochanych. Baśniowa strona dzieła Chinga Siu-tunga nie pozwala o sobie zapomnieć i wręcz zaprasza do ponownego zanurzenia się w świat pełen bestii, zjaw, zamglonych leśnych scenerii i rewelacyjnych motywów muzycznych. Kończąc tym akcentem, chciałabym jednak – niczym Joey Wong – skusić Was na odrobinę canto–popu. Poniżej Qian Nu You Hun w wykonaniu Lesliego Cheunga na żywo.


[1] Yiu-Wai Chu, Hong Kong Culture and Society in the New Millenium. Hong Kong as Method, Springer, Hong Kong 2017, str. 125.

[2] Xianxia – gatunek chińskiego fantasy, czerpiącego z wpływów taoistycznych, buddyjskich, z folkloru oraz sztuk walki. Posiada cechy wspólne z wuxią, jednak w ogólnym rozrachunku nie należy używać tych terminów wymiennie.

[3] „Four Flowers” of Hong Kong Cinema: Joey Wong, Maggie Cheung, Rosamund Kwan, Cherie Chung.

[4] Leslie Cheung popełnił samobójstwo skacząc z 24 piętra hongkońskiego hotelu Mandarin Oriental 1 kwietnia 2003 roku. Odszedł w wieku zaledwie 46 lat. Powodem jego samobójstwa była długotrwała i silna depresja.

Plotka głosi, że szkoliła się u samego mistrza Pai Meia. Opanowała sztukę 5 żywiołów. Na co dzień szlifuje niemiecki i pisze o filmach: od klasy B, przez musicale i gangsterki. Chodzi regularnie z buta do Śródziemia i z powrotem.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*