Confessions of an Opium Eater (1962). Narkotyczne sny Vincenta Price’a

Filmografia Vicenta Price’a składa się z ponad stu filmowych pozycji, z czego większość to horrory i thrillery na czele z adaptacjami prozy Edgara Allana Poe Rogera Cormana. Znaleźć w niej można także zakamarki w dużej mierze nieodkryte, czego przykładem jest Confessions of an Opium Eater Alberta Zugsmitha. Dziwny jest to film, bowiem trudno jest go nazwać adaptacją Wyznań angielskiego opiumisty Thomasa De Quinceya. Choć sam brytyjski pisarz zostaje w filmie wspomniany, głównym bohaterem jest jego potomek, podróżnik Gilbert De Quincey grany przez Vincenta Price’a właśnie.

Gilbert przybywa do Chinatown i zostaje wplątany w Wojnę Tonga. Dowiaduje się, że dziennikarz George Wah (Richard Loo) próbował zatrzymać proceder aukcji niewolników, w trakcie których sprzedaje się porwane z Azji kobiety, został jednak zamordowany. Szybko odkryje, że na aukcjach wzbogaca się uwodzicielska Ruby Low (Linda Ho).

Confessions of an Opium Eater jest dziełem na wskroś onirycznym i ekscentrycznym formalnie choć, wbrew tytułowi, wątek zażywania opium występuje w raptem jednej scenie. Od początku widać, że jest to film niskobudżetowy, ciekawe jest jednak to, że reżyser zdaje się świadomie eksponować jego sztuczność. Podczas otwierającej film scenie na chińskiej dżonce, nietrudno zwrócić uwagę na pozbawione głębi szare tło sugerujące, że mamy do czynienia z planem wzniesionym w studiu. Podobnie sprawa ma się z pojawiającymi się później scenografiami prezentującymi miasto – są one ciasne i teatralne. Są także inne elementy w postaci nienaturalnie przyśpieszone taśmy filmowej, co ma imitować dynamiczny ruch, czy takie drobiazgi jak udająca człowieka kukła zrzucona z dużej wysokości. W normalnych warunkach wszystko to można traktować jako techniczne uchybienia i znaczący mankament, nie mamy tu jednak do czynienia z normalnym filmem. Należy jednak wspomnieć, że w tym wszystkim nie można zarzucić twórcom tandeciarstwa; wizualnie film prezentuje się bardzo dobrze. Kompozycja kadrów, wspomniane scenografie, oświetlenie oraz wykorzystanie gry cieni idealnie budują atmosferę egzotyczności, ale przy tym też tajemniczości, mroku i osaczenia.

Zugsmith wzbudza w widzu konsternację od samego początku wywracając do góry nogami samo postrzeganie przez widza oglądanego filmu. Tytuł i nazwisko głównego bohatera jasno nawiązują do klasyka brytyjskiej literatury, finalnie jednak nawiązanie to okazuje się całkowicie nieistotne, bo i sama fabuła skręca w zaskakująco odmiennym kierunku. Sama przygoda Gilberta De Quiencey jest przewrotna, a on sam bardziej działa pod wpływem chwili aniżeli moralnych rozterek. Po drodze spotka także kilka ekscentrycznych postaci, m.in. pomocną chińską karlicę (Yvonne Moray). Reżyser ciekawie podchodzi także do motywu senne zmienności otoczenia, tutaj bowiem główny bohater cały czas natrafia na sekretne przejścia, tajemne drzwi, dźwignie aktywujące przeróżne mechanizmy, co, na pierwszy rzut oka nie jest niczym szczególnym (dreszczowce poprzednich dwóch dekad lubowały się w tym motywie), w kontekście całości nabiera zupełnie nowego znaczenia.

Inną kwestią zasługującą na uwagę jest strona formalna. O technicznej sztuczności już wspomniałem, istnieją jednak inne, mniej oczywiste elementy, które świadczą o onirycznym charakterze Confessions of an Opium Eater. Przechodnie na ulicy w jednej z pierwszych scen zdają się nagle materializować z ujęcia na ujęcie, w innym przypadku rozmawiające z De Quienceyem postacie po prostu znikają, nie brak także przerysowanych i chaotycznych wtrąceń, jak na przykład scena z latawcem z wizerunkiem smoka; nagle przysłania on cały kadr, słychać krzyki i strzały, widzimy jak mieszkańcy Chinatown w pośpiechu zamykają za sobą okna i nagle Gilbert jest na ulicy całkiem sam, a po strzelaninie nie ma ani śladu. Mało tego, bohater ma czas, aby wykorzystać wspomniany latawiec, aby zaczepić linę o dach jednego z budynków i wspiąć się na piętro. Najlepszą sceną całego filmu jest jednak scena następująca po tym, kiedy De Quiencey zapala opiumową fajkę. Najpierw widzimy montaż zniekształconych obrazów, z czego znaczna część stanowi wspomnienia niedawnych wydarzeń, aż nagle bohater otwiera oczy i widzi, że zostaje napadnięty. Sekwencja pościgu odbywa się w zwolnionym tempie, pozbawiona jest także wszelkich efektów dźwiękowych, nie licząc muzyki, która w pewnym momencie zaczyna rozbrzmiewać w tle.

Jawa i sen wyraźnie przeplatają się ze sobą, nie sposób jednak określić, w jakim dokładnie stopniu. Fakt, wyże opisana scena jest jedyną wyraźnie zasygnalizowaną sceną sennych majaków, jest jednak jedna rzecz, która burzy nawet taką perspektywę. Przez cały film przeplatana jest narracja bohatera granego przez Vincenta Price’a; jest ona podniosła i poetycka, przez co nadaje przedstawionym wydarzeniom innego wymiaru. Mając to na uwadze oraz oraz wszelkie irracjonalne wtrącenia burzące spójność narracji widz może zadać sobie pytanie – a co jeśli to wszystko to tak naprawdę sen? A scena po zapaleniu opiumowej fajki byłaby snem we śnie?

Przy całym wyżej opisanym bagażu Confessions of an Opium Eater to także film traktujący o tragicznym losie orientalnych kobiet. Porywane ze swojej ojczyzny są przewożone statkami jak zwierzęta, oddawane na aukcje i licytowane jak niewolnice lub wprost rzeczy, a na dodatek muszą przypodoba się płacącym za nie mężczyznom. A są one na tyle zdesperowane i zastraszone, że zrobią wszystko, by odzyskać choć odrobinę wolności. Nawiasem mówiąc, wplecione w finał sceny tańca same w sobie są imponujące i stanowią jeden z najbardziej zapadających elementów całości.

Confessions of an Opium Eater to z łatwością jeden z najdziwniejszych, jeśli nie najdziwniejszy film w jakim wystąpił Vincent Price. To z jednej strony kino przygodowe, z drugiej – oniryczne, odrzucające narracyjną i formalną spójność. Nawet samo nawiązanie do Wyznań angielskiego opiumisty wydaje się w tym wszystkim całkowicie niepotrzebne (choć czy na pewno?). Paradoksalnie jednak to wszystko stanowi o sile filmu Zugsmitha. Jest on odważny i na swój sposób nowatorski, bo pod względem gry z oczekiwaniami widza i z samą materią filmową zbliża się do dużo późniejszych dokonań filmowych postmodernistów pokroju Luca Bessona. Nic nie jest tu jednoznaczne ani oczywiste, a przedstawione na ekranie wydarzenia można interpretować na przeróżne sposoby.

Urodzony 13 grudnia 1996 roku. Ukończył technikum ekonomiczne, zyskując dyplom technika. Absolwent filologii polskiej I stopnia na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach. Obecnie student kulturoznawstwa II stopnia na tej uczelni. Pisarz-amator i poeta. Miłośnik kina, w szczególności horrorów.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*