W roku 199X Ziemia została zniszczona przez wojnę atomową. Przyroda niemal całkowicie obumarła, pieniądze straciły wartość, a rozmaite gangi zaczęły terroryzować słabszych w poszukiwaniu jedzenia i wody. Pustkowie przemierza tajemniczy mężczyzna imieniem Kenshiro (Akira Kamiya) – mistrz sztuki walki zwanej Hokuto Shinken (tytułowa pięść północnej gwiazdy), sztuki tak potężnej, że przekazywana jest ona tylko jednej osobie, a która umożliwia niszczenie ludzkiego ciała poprzez naciskanie rozmieszczonych na nim specjalnych punktów.
Bohater przemierza pustkowie w poszukiwaniu swojej narzeczonej Yurii (Yuriko Yamamoto), uprowadzonej przez rywala Kenshiro, adepta siostrzanej szkoły walki Nanto Seiken (Pięść południowej gwiazdy) Shina (Toshio Furukawa). Porywając Yurię Shin zostawił na piersi Kena siedem blizn układających się we wzór Wielkiego Wozu. Podczas swojej wędrówki Kenshiro bierze pod swoją opiekę chłopca imieniem Bat (Teiyû Ichiryûsai) i dziewczynkę imieniem Lin (Tomiko Suzuki), a także oswobadza napotkanych na swojej drodze ludzi spod jarzma rozmaitych tyranów i rzezimieszków.
Fist of the North Star (A.K.A. Hokuto no ken) to serial anime powstały na bazie mangi autorstwa Yoshiyukiego Okamury (używającego pseudonimu Buronson) i Tetsuo Hary i będący jej dość wierną adaptacją; zmianie uległa kolejność niektórych wydarzeń, dodano także kilka epizodycznych postaci. Kreując postapokaliptyczną wizję świata twórcy nie kryli się ze źródłem swoich inspiracji, a wręcz w sposób notoryczny wskazywali na nie przy każdej możliwej okazji. Najoczywistsze nawiązania poczyniono do Mad Maxa 2 – Wojownika szos (1982, reż. George Miller), te bardziej subtelne odnosiły się m.in. do Gwiezdnych wojen (1977, reż. George Lucas), Terminatora (1984, reż. James Cameron); pojawiły się także postacie mocno inspirowane ikonami amerykańskiej (i nie tylko) popkultury. Sam Kenshiro to miszmasz Maxa Rockatansky’ego i Bruce’a Lee o aparycji Sylvestra Stallone (tutaj pozwolę sobie wspomnieć, że w mandze niektóre grafiki zdobiące początki rozdziałów potrafiły być niemalże kalkami plakatów filmów, w których ten aktor wystąpił).
Pierwsze odcinki Fist of the North Star szybko dają widzowi do zrozumienia, że będzie to seria dość specyficzna. Kenshiro, zdolny sprawić samym dotknięciem, że jego przeciwnicy będą dosłownie eksplodować, jest bowiem bohaterem praktycznie nie do pokonania. W teorii ten koncept dość mocno zbliża Kenshiro do postaci w stylu Gary’ego Stuu, w praktyce jednak twórcy znaleźli kilka sposobów, by uczynić całość angażującą. Ken, mimo swojej niemal boskiej mocy, nie zawsze jest w stanie uratować każdego. Nierzadko musi stawać do walki z osobami, które w przeszłości odegrały w jego życiu ważną rolę. Często też traci on osoby mu najbliższe; nawet jeśli przedrze się przez hordy przeciwników i uratuje setki obcych mu ludzi, osobiste szczęście zawsze będzie dla niego niemożliwe do osiągnięcia.
Fist of the North Star na pierwszy rzut oka może jawić się jako mocno pulpowa i głupawa rozwałka. Odczuwalne jest to zwłaszcza w pierwszym sezonie, podczas którego w każdym odcinku Kenshiro staje do walki z coraz bardziej przerysowanymi i antypatycznymi przeciwnikami. Widz może więc obstawiać czy Kenshiro wreszcie spotka godnego siebie przeciwnika i w jaki wymyślny sposób rozprawi się z kolejnym rzezimieszkiem. Seria ma więc dość jasno zarysowaną formułę, jednak dzięki pomysłowości twórców nie tylko nie popada ona w rutynę, ale jeszcze dostarcza olbrzymiej frajdy i bardzo szybko przestaje przeszkadzać, że główny bohater jest tak przepakowany. Zaczynamy wręcz chcieć, żeby kroczył przez ten zniszczony świat i zaprowadzał w nim porządek. Nie oznacza to jednak, że zupełnie nikt nie może sprostać Kenowi; pojawią się w pewnym momencie przeciwnicy, którzy będą w stanie sprawić mu niemało kłopotów.
Wbrew temu, co może się wydawać, o sile Fist of the North Star świadczy nie przerysowana przemoc, a bohaterowie. Stworzony przez Buronsona i Harę świat pełen jest różnych mistrzów sztuk walki, których Kenshiro będzie spotykać na swojej drodze, a którzy będą albo znaczącymi postaciami drugoplanowymi, albo głównymi antagonistami sezonów. Zetknie się on na przykład z innymi wojownikami Nanto Seiken, z czego każdy ma przypisaną sobie jedną z gwiazd Małego Wozu, która determinuje jego przeznaczenie. Przykładem tego niech będzie Rei (Kaneto Shiozawa), którego technika Nanto Suichoken (South Star Waterfowl Fist) umożliwia mu dosłowne przecinanie przeciwników na pół gołymi rękami. Gwiazdą reprezentującą jego styl walki jest Gwiazda Sprawiedliwości, co oznacza, że jego przeznaczeniem jest żyć i umrzeć w obronie innych. Wraz z rozwojem serii Kenshiro odkryje także, że trzej przybrani bracia, z którymi trenował Hokuto Shinken i rywalizował o prawo do zostania jedynym mistrzem również żyją. Pierwszym z nich jest Jagi (Kôji Totani), który w ramach zemsty wyryje na swojej piersi siedem blizn i podając się za Kena będzie starał się zniszczyć jego reputację. Drugi brat, Toki (Takaya Hashi), to prawdopodobnie jedna z najbardziej świętych postaci w historii japońskiej fikcji; swego czasu to właśnie on miał zostać nowym mistrzem Hokuto Shinken, z powodu choroby jednak (której swoją drogą nabawić się ratując ludzi, w tym Kena i Yurię przed eksplozją jądrową), porzucił trening i zaczął wykorzystywać swoją wiedzę do leczenia. Najstarszym bratem Kenshiro jest Raoh (Kenji Utsumi) – główny antagonista serii i prawdopodobnie jej najlepsza postać.
Pośród wszystkich głównych postaci, które przewinęły się przez serię, o dziwo, tymi najciekawszymi są właśnie antagoniści. Zazwyczaj gdy ich poznajemy, jawią się oni w oczach widza jako sadystyczni tyrani i bardzo łatwo zapałać do nich niechęcią. Z czasem jednak, im więcej się o nich dowiadujemy, tym bardziej niejednoznaczni się oni stają i nawet jeśli nie sympatyzujemy z nimi, to przynajmniej rozumiemy, co doprowadziło, że zachowują się w taki, a nie inny sposób. Wspomniany wcześniej Shin jest dobrym tego przykładem. Decydując się na uprowadzenie Yurii, kieruje się przekonaniem, że naiwny i dobrotliwy Kenshiro nie jest dość silny, by ochronić ją przed rządzącymi światem przemocą i okrucieństwem. Wierzy, że jedynym sposobem na przetrwanie jest samemu stać się tyranem i po prostu zdominować wszystkich. Jednocześnie buduje on imperium, aby zapewnić Yurii życie w dobrobycie, ta jednak odrzuca go mając świadomość cierpienia, którego dopuszczono się w jej imieniu. I tu właśnie pojawia się Raoh, który w przeciwieństwie do Shina i kilku późniejszych czarnych charakterów, nie wzbudza nienawiści u widza, a… respekt. Jako jedyny buntuje się przeciwko swojemu przeznaczeniu i stopniowo spełnia swoje ambicje stania się panem całej ludzkości. Uważa on, że jedynym sposobem na zaprowadzenie porządku na zniszczonym przez wojnę atomową świecie jest sianie terroru; aby to uczynić sam musi stać się najsilniejszym ze wszystkich, jakikolwiek moment słabości jest niedopuszczalny.
Pod pulpową, przerysowaną fasadą Fist of the North Star kryje więc w sobie zaskakujące pokłady głębi i niejednoznacznych bohaterów, których się kocha, którym się współczuje, i którzy nieraz sprawią, że uronimy dużo „męskich łez”. Opowiedziana w anime historia jest niezwykle angażująca i wprost tryska emocjami. Duża w tym zasługa japońskiej obsady głosowej, której nie da się opisać słowem innym niż „perfekcyjna”. Niemal każdy z aktorów ma okazję w pełnej krasie zaprezentować swoja wirtuozerię i finalnie trudno będzie komukolwiek wyobrazić sobie Kenshiro mówiącego głosem kogoś innego niż Akira Kamiya. W budowaniu atmosfery i podkreślaniu emocji dużą rolę odgrywa też soundtrack autorstwa Nozomi Aoki, którego niektóre kompozycje na pewno przypadną do gustu miłośnikom westernów.
Mankamentem serii jest jej animacja, z perspektywy czasu archaiczna i toporna, choć z kolejnymi sezonami poddawana poprawie. Dość kontrowersyjną decyzją twórców jest cenzurowanie gore, szczególnie zauważane w pierwszych dwóch sezonach, kiedy krew zostaje zastąpiona albo przez białe światło, albo ma po prostu czarny (!) kolor. W późniejszych odcinkach jednak animatorzy pozwalali sobie w tej kwestii na coraz więcej i posoka w swoim właściwym kolorze gościć będzie na ekranie coraz częściej.
Należy zwrócić także uwagę na pewną obecną w serii tendencję, która dla jednych może być uznana za wadę, ale która jest kultywowana na tyle konsekwentnie, że można uznać ją za celowy zabieg. Fist of the North Star nie ma bowiem żadnego poszanowania dla perspektywy i proporcji ciał bohaterów. Przeciwnicy Kena na różnych ujęciach mogą być albo odrobinę tylko od niego wyżsi, albo ukazywani jako prawdziwi giganci. I choć można to potraktować za przejaw słabej animacji, to wielokrotnie tego typu zniekształcenie zdaje się pełnić funkcję symboliczną i ma za zadanie podkreślić fizyczną siłę danej postaci, jej wściekłość itd.
W roku 1986 seria doczekała się pełnometrażowego filmu, za który odpowiadali twórcy oryginalnego anime, a który stanowił luźną adaptację wydarzeń znanych z pierwszych dwóch sezonów. Wyższy budżet przełożył się na animację nieporównywalnie lepszej jakości niż to miało miejsce w produkcji telewizyjnej, całość mogła sobie także pozwolić na pokazanie znacznie większej ilości krwi i flaków na ekranie, z czego korzystała przy każdej możliwej okazji.
Spotkałem się często ze stwierdzeniem, że pełnometrażowy Fist of the North Star jest dobrym punktem startowym dla osób chcących zacząć przygodę z serią. Trudno mi się z tym zgodzić; film bowiem nie tłumaczy pewnych drobnych niuansów, przez co znaczenie niektórych scen może się wydawać hermetyczne. Z konieczności skondensowania tak obszernej historii do dwóch godzin spłyceniu uległo także wiele wątków i sami bohaterowie. Filmowy budżet pozwolił twórcom na dopieszczenie animacji, a także na podkręcenie charakterystycznego dla serii przerysowania, z czym momentami przesadzili. Nie brakuje tu bowiem momentów, które wyglądają „fajnie” i tylko temu mają służyć, jednak sprawiają, że widz nie może przestać się zastanawiać – jak i dlaczego? Myślę, że najlepiej obrazuje to scena, w której na idącego Kenshiro wali się drapacz chmur, który zostaje przez jego ciało… przecięty na pół. Nie mogę więc z czystym sumieniem polecić pełnometrażowego Fist of the North Star na początek, ponieważ może on dać dość błędne świadectwo o swoim serialowym protoplaście, który mimo iż niezwykle pulpowy w swojej estetyce, nie był tylko przeszarżowaną rozwałką.
Tydzień po skończeniu pierwszej serii liczącej 109 odcinków wydana została, licząca 41 odcinków, kontynuacja zatytułowana po prostu Fist of the North Star 2, adaptująca drugą połowę mangi. Akcja „dwójki” dzieje się kilka lat po wydarzeniach z części pierwszej. Kenshiro zniknął i wiele osób wierzy, że nie żyje. Lin i Bat dorośli i założyli Armię Północnej Gwiazdy, która, podobnie jak jej inspirator, walczy w obronie słabszych, na horyzoncie bowiem pojawiło się nowe zagrożenie – podający się za Niebiańskiego Cesarza (Celestial Emperor) Jakoh (Shigeru Chiba) wciela w życie swój własny plan podboju. Szybko okazuje się, że Ken żyje i dołącza on do dawnych towarzyszy. Na swojej drodze spotyka wojowników Gento Koken (Imperial Fist of the Source Star), którym przewodził inspirowany Ivanem Drago Falco (Hideyuki Tanaka).
Bardzo chciałbym powiedzieć, że Fist of the North Star 2 jest równie dobre jak pierwsza seria. Na pewno posiada ona klimat mroczniejszy niż w oryginale, a sam Kenshiro dużo częściej spotyka przeciwników, którzy stanowią dla niego znacznie większe wyzwanie niż członkowie gangów. Niestety to są jedyne pochwały, które mogę posłać w stronę tej serii, „dwójka” bowiem, choć z jednej strony uzupełnia braki poprzednika, tak jest całkowicie pozbawiona rzeczy, które stanowiły o jej sukcesie. Przede wszystkim, wprowadza ona ogromny chaos do świata przedstawionego i jego lore, które dotychczas pozostawały spójne i zrozumiałe. Zostaje bowiem powiedziane, że przeznaczeniem wszystkich szkół walki, zarówno Hokuto i Nanto, jak i Gento Koken jest ochrona Niebiańskiego Cesarza. Problem w tym, że ktoś taki nigdy w w pierwszej serii nie został przywołany, a mający obsesję na punkcie podboju Raoh, na pewno za swój nadrzędny cel wziąłby obalenie kogoś takiego. Samo wprowadzenie nowych elementów do świata Fist of the North Star nie jest tu problemem. Problemem jest desperacka próba powiązania ich z już istniejącymi i wmówienia odbiorcom, że w rzeczywistości były one tam od zawsze.
W późniejszych partiach serii twórcy dokonują jeszcze bardziej drastycznych zmian, majstrując także przy genezie głównych bohaterów – Kenshiro, Tokiego i Raoh. Druga połowa Fist of the North Star 2 przenosi akcję do krainy zwanej Asurą, z której, jak się później okaże, pochodzą wszyscy trzej bracia. Stoi to w sprzeczności z tym, co widzieliśmy w pierwszej serii, która pokazała nam jak Toki odwiedzał grób swoich rodziców, a, w jednej z retrospekcji, jak on i Raoh zostali przygarnięci przez mistrza Ryukena (Junji Chiba), by trenować Hokuto Shinken. Kenshiro dołączył do nich później i nie był z nimi w żaden sposób związany.
Tak jak pierwsze Fist of the North Star mogło pochwalić się bardzo dobrymi głównymi bohaterami, w przypadku części drugiej stanowią oni jeden z największych mankamentów. Część z nich zdaje się być kopią postaci, które już znaliśmy, a ich rola w fabule mocno rozczarowuje. Lin i Bat przeszli przez satysfakcjonującą metamorfozę między seriami i miło jest widzieć, że z bezbronnych dzieciaków przerodzili się w wojowników, którzy potrafią zadbać o siebie, jednak gdy akcja serii przenosi się do Asury, Lin sprowadzona zostaje do roli damy w opałach, przedmiotu, który przechodzi z rąk do rąk, Bat z kolei znika z historii zupełnie.
Nie najlepiej ma się też sprawa z antagonistami. Jakoh bowiem jest po prostu antypatycznym tchórzem i o ile w przypadku pomniejszych rzezimieszków taki typ postaci się sprawdzał, postawienie kogoś takiego w pozycji jednego z wiodących czarnych charakterów jest co najmniej chybione. Jest on ni mniej, ni więcej, manipulantem, który szantażuje Falco i innych grożąc, że zabije prawdziwego Niebiańskiego Cesarza i uzurpując sobie jego pozycję (a jak tej miernocie się to udało, to inna sprawa).
Gdy historia Jakoh i Falco dobiega końca, Lin zostaje uprowadzona przez jednego z wojowników Gento Koken i przetransportowana do wspomnianej Asury. Samo uprowadzenie Lin jest o tyle kuriozalne, że ten, który się tego dopuszcza… nie ma ku temu żadnych logicznych przesłanek. Nie robi tego z zemsty za Jakoh, ponieważ, gdy sytuacja się zaogniła, wypowiedział mu posłuszeństwo. To zwraca uwagę na inny problem Fist of the North Star 2 – beznadzieją motywację, lub jej brak, u niektórych bohaterów. Przykładem tego niech będzie Shachi (Hirotaka Suzuoki), jeden z nowych bohaterów. Gdy go poznajemy, Shachi jest wyrachowanym manipulatorem, który planuje wykorzystać Kena do pokonania trzech Rasho – generałów rządzących Asurą. Gdy jednak udaje mu się pojednać z ojcem, przyznaje, że wszystko, co dotychczas widzieliśmy było maską i natychmiast staje się oddanym przyjacielem Kenshiro, mimo iż jego dotychczasowe postępowanie w żadnym stopniu nie sugerowało czegoś takiego. I może nie jest to kompletnie bez sensu, zmiana ta zachodzi jednak tak gwałtownie, że trudno jest potraktować ją w pełni serio.
Zawodzi także finałowy antagonista serii – Kaioh, będący bardziej demoniczną, ale też spłyconą wersją Raoh (wciela się w niego nawet Kenji Utsumi). Jest on potężnym adwersarzem, to fakt, jednak oprócz bycia warczącym, strzelającym z rąk demoniczna energią olbrzymem, ma niewiele więcej do zaoferowania, a wręcz sprawia wrażenie, jakby urwał się z fanfika, a nie został napisany przez twórców oryginalnej serii. Sam Raoh pojawia się zresztą w retrospekcjach, które nijak nie mają się do chronologii zdarzeń pierwszej serii, a które służą desperackiemu powiązaniu nowych wątków ze starymi. Zupełnie jakby twórcy wiedzieli, że drugiego tak dobrego antagonisty nie będą w stanie napisać i stale grali na sentymencie do tej postaci.
Oglądanie Fist of the North Star 2 było doświadczeniem na wskroś frustrującym. Twórcy dwoili się i troili, by zapewnić odbiorcom jak najwięcej nowych atrakcji, ale jakby nie wierzyli w ich potencjał jako czegoś autonomicznego. Desperackie próby powiązania starych elementów lore z nowymi zaowocowało wprowadzeniem chaosu do świata, który choć skrywał wiele tajemnic, jawił się jako uporządkowany i spójny. Majstrowanie w genezach postaci czy pochodzeniu samych sztuk walki, aby na szybko zbudować relacje między postaciami, aby starcie między nimi zyskało na dramaturgii niejednokrotnie zamieniało fabułę w farsę, przy której trudno nie złapać się za głowę.
Paradoksalnie jednak pod osłoną tego wszystkiego kryje się… recykling wątków i motywów z pierwszej serii. Bo na dobrą sprawę wszystko to już było: podróż, by obalić więżącego kobietę tyrana, zostanie pokonanym przez oponenta, o którym nic się nie wiedziało, opanowanie sekretnej techniki, która pozwoli pokonać głównego antagonistę.
W latach 2003-2004 Powstało trzyodcinkowe OVA Shin Hokuto no ken, będące adaptacją powieści napisanej przez Buronsona i Harę. W latach 2006-2008 powstał pięcio-filmowy cykl stanowiący pełnoprawny reboot serii i ponowne zaadaptowanie wybranych fragmentów mangi. Żadnej z tych realizacji nie widziałem, wspomniane pięć filmów jednak, choć nie odniosły komercyjnego sukcesu, są oceniane bardzo pozytywnie.
Jako seria Fist of the North Star zasługuje na uwagę m.in. z powodu swojej przełomowości; zainspirowała ona w znacznym stopniu powstanie takich kultowych mang, jak Dragon Ball (1984-1995), Berserk (1988-) czy JoJo’s Bizarre Adventure (1987-). Jej sukces nic a nic nie dziwi, ponieważ bierze ona widza z zaskoczenia. Na powierzchni jest to przerysowana rozwałka, która dzięki swojej bezpretensjonalności, daje pożywkę naszemu wewnętrznemu dziecku i rozpieszcza je. Harze i Buronsonowi należy się uznanie za samo to, że wykreowali oni praktycznie niezniszczalnego protagonistę, a następnie sprawili, że zależy nam na nim i śledzimy jego historię z zapartym tchem. Bo pod tą tryskającą testosteronem fasadą kryją się zadziwiające pokłady dramatu i głębi, które zmuszą niejednego do uronienia łez.
Pisząc ten tekst niezwykle trudno było mi się zdecydować, ile powinienem zdradzić i które wątki i postacie przedstawić, żeby swoje argumenty podeprzeć. Bo z rozkoszą rozpisałbym elaborat, w którym zachwycałbym się nad wszystkimi bohaterami, wszystkimi głównymi wątkami i ich przebiegiem, ale zepsułbym tym tylko każdemu możliwość odkrycia i przeżycia tej serii samemu. Niech jednak sam mój nieprzeciętny entuzjazm posłuży za rekomendację. Pierwsze Fist of the North Star polecam z całym sercem, podobnie film z 1986 roku, przed „dwójką” przestrzegam, co do późniejszych realizacji nie mogę powiedzieć niczego od siebie, są one jednak przez fanów odbierane na tyle pozytywnie, że można dać im szansę.
Urodzony 13 grudnia 1996 roku. Ukończył technikum ekonomiczne, zyskując dyplom technika. Absolwent filologii polskiej I stopnia na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach. Obecnie student kulturoznawstwa II stopnia na tej uczelni. Pisarz-amator i poeta. Miłośnik kina, w szczególności horrorów.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis