Freddy nie żyje. Koniec koszmaru (1991)
Jak już ustaliliśmy w poprzedniej części tej retrospektywy, Koszmar z ulicy Wiązów 5: Dziecko snów (1989) spotkał się z dość chłodnym przyjęciem przez krytyków i widownię. Zarzucano producentom z New Line Cinema, że nie mają już pomysłów jak sensownie kontynuować serię, co ci wzięli sobie dość mocno do serca. To, w połączeniu z niezadowalającym wynikiem finansowym produkcji, przyczyniło się do podjęcia dość odważnej decyzji – by nakręcić finałową odsłonę serii i, tym razem naprawdę, zabić Freddy’ego.
Początki szóstego Koszmaru wcale nie zapowiadały katastrofy, w końcu New Line skontaktowało się z młodym, ale obytym już w kinie grozy Peterem Jacksonem – będącym świeżo po sukcesach Złego smaku (1987) i Przedstawiamy Feeblesów (1989) oraz tuż przed realizacją słynnej Martwicy mózgu (1992) – który we współpracy z Dannym Mulheronem sporządził scenariusz zatytułowany The Dream Lover. Jackson chciał nawiązać do tego, jak Freddy był obecnie postrzegany przez popkulturę; miał zostać przedstawiony jako słabeusz, który utracił całą swoją moc, bo wszyscy przestali się go bać; dzieciaki miały nawet celowo brać środki nasenne, żeby znęcać się nad nim w snach, co miało zostać pokazane w scenie nawiązującej do Mechanicznej pomarańczy (1971) Stanleya Kubricka.
W czasie, gdy Jackson i Mulheron pracowali nad swoim scenariuszem, jedna z producentek w New Line, Rachel Talalay, poprosiła o pozwolenie na wyreżyserowanie filmu, mimo iż nie miała żadnego doświadczenia w tym zawodzie i wraz z Michaelem DeLuca, innym producentem, sporządzili własny scenariusz, który znamy dziś jako Freddy nie żyje. Koniec koszmaru. Przyczyny, dla których pomysł Jacksona i Mulherona został odrzucony, nie są znane. Jackson musiał jednak zrobić na włodarzach New Line na tyle dobre wrażenie, że ci kilka lat później powierzyli mu reżyserię trylogii Władcy Pierścieni (2001-2003), przedsięwzięcia znacznie bardziej kosztownego.
Fabularnie Freddy nie żyje dość mocno odcina się od poprzednich części, mając miejsce gdzieś w niedalekiej przyszłości. Populacja dzieci i nastolatków w mieście Springwood zostaje wtedy niemal całkowicie wymordowana przez Freddy’ego (Robert Englund), a miejscowi dorośli cierpią na masową psychozę. Przy życiu uchował się tylko jeden nastolatek (Shon Greenblatt). Ponieważ, jak wiemy z poprzednich części, Krueger pozyskuje moc z dusz zamordowanych, na tym etapie jest tak potężny, że może bez problemu naruszać granicę między światem snów a rzeczywistością. Nie może jednak wydostać się poza Springwood, toteż zamierza posłużyć się owym bezimiennym chłopakiem. W wyniku pewnych zawirowań chłopak niestety traci pamięć i trafia do przytułku dla trudnej młodzieży pod opiekę Maggie Burroughs (Lisa Zane).
Lista grzechów, jakie popełnia Freddy nie żyje, jest długa i zaczyna się od bzdurnej fabuły nie mającej nic wspólnego z poprzednimi odsłonami. Znana z Władcy snów (1988) i Dziecka snów Alice zostaje całkowicie zapomniana. Nowi bohaterowie są w najlepszym wypadku papierowi, w najgorszym antypatyczni ponad miarę. Pomysł przekraczania granicy jawy i snu mógłby być czymś interesującym, lecz służy scenarzyście głównie jako wytrych w pewnych sytuacjach, a także jako pretekst do żonglowania przebrzmiałymi gagami kosztem jakiegokolwiek sensu i logiki. Trzeba bowiem wiedzieć, że Koniec koszmaru bardzo mocno skręca w kierunku autoparodii lub komedio-horroru obdzierając Freddy’ego już całkowicie z resztek jego przerażającej prezencji. Gdy kogoś zabija, robi to w sposób żywcem wyjęty z kreskówek o króliku Bugsie, żeby tylko wymienić scenę z drapaniem pazurami po tablicy, czy przebieraniem się za Wiedźmę z Czarnoksiężnika z krainy Oz (1939).
Talalay i DeLuca postanowili jednak pójść jeszcze dalej i rozszerzyli backstory Freddy’ego o elementy nie mające żadnego sensu w kontekście części poprzednich. Dla przykładu – dowiadujemy się, że w momencie śmierci zawarł on pakt z demonami zwącymi siebie Władcami snów i to one dały mu moc mordowania ludzi w snach. Nie oszczędzono nawet jego motywacji – fakt zostania spalonym żywcem nie był dość dobrym motorem do zemsty zza grobu; okazuje się, że ten psychopatyczny morderca dzieci mści się nie za swoje szkody, ale za to, że odebrano mu córkę.
Gwoździem do trumny jest to, jak film wygląda, na czele z pozbawionym jakiegokolwiek sensu (no może oprócz chwytu marketingowego) użyciem efektów 3D w finałowym akcie opowieści. Podczas gdy poprzednie odsłony zachwycały wizyjnością i rozmachem, Freddy nie żyje prezentuje się tanio i „gumowo”, żeby nie powiedzieć – po prostu niechlujnie; nie przyłożono się nawet do make-upu Roberta Englunda, który wygląda jakby nosił na twarzy gumową maskę. Również montaż sprawia wrażenie, jakby sceny były niedokończone i urwane. Niektóre zdają się kończyć zbyt szybko, przez co nie mogą odpowiednio wybrzmieć, bo od razu przeskakujemy do czegoś zupełnie innego. Na muzykę składają się z kolei utwory losowych zespołów rockowych, z czego tylko jeden, autorstwa Iggy’ego Popa, zapada tak naprawdę w pamięć. Reasumując – o atmosferze grozy można tylko pomarzyć.
Seans Freddy nie żyje. Koniec koszmaru jest smutnym i bolesnym doświadczeniem. Talalay i DeLuca w ramach wielkiego finału postanowili dokonać prawdziwego gwałtu na serii, bez której New Line nie zaistniałoby w przemyśle filmowym. Całości zabrakło reżyserii i kogoś, kto w istocie rozumiałby dlaczego Koszmary sprawdzały się i ściągały rzesze fanów. Gołym okiem widać, że stała za nią grupa ludzi, którzy znają się tylko na przeliczaniu zer na swoich kontach. Wszystko tu jest nastawione na zarabianie pieniędzy – od ścieżki dźwiękowej po gimmick w postaci efektów 3D.
Mimo wszystko Robert Shaye i reszta dopięli swego. Freddy umarł, nawet doczekał się prawdziwego (!) pogrzebu, w którym udział brali wszyscy zaangażowani w serię od jej startu w 1984 roku. Seria została zamknięta. Na konto wytwórni wpłynęły pieniądze, a fani pozostawieni zostali z wielkim rozczarowaniem. I już żadna siła nie miała prawa przywrócić Freddy’ego do życia. Była tylko jedna rzecz, o której nikt nie pomyślał – zbliżało się dziesięciolecie pierwszego filmu.
Nowy Koszmar Wesa Cravena (1994)
Perspektywa kontynuacji serii po oficjalnej śmierci Freddy’ego wydawała się niemożliwością, tym niemniej dziesiąta rocznica powstania pierwszego Koszmaru z ulicy Wiązów wymagała, by New Line przygotowało dla fanów coś wyjątkowego, przepraszając przy okazji za Freddy nie żyje. Zwrócono się więc do samego Wesa Cravena, by napisał i wyreżyserował siódmy film cyklu. Nie było to takie proste; przyglądając się dotychczasowym sequelom Koszmaru doszedł on do wniosku, że jakakolwiek mająca sens bezpośrednia kontynuacja jest niemożliwa do nakręcenia i najlepszym wyjściem jest odcięcie się od nich. W zamian film miałby oferować autotematyczny hołd dla pierwszego filmu i z lekka satyryczny komentarz na cały popkulturowy fenomen, jakim seria się stała. Co by było, gdyby Freddy przeniósłby się z kina do naszej rzeczywistości i zaczął straszyć aktorów grających w filmach o nim? Odpowiedzieć na to pytanie miał scenariusz zatytułowany roboczo A Nightmare on Elm Street 7: The Ascention, przechrzczony później na Nowy Koszmar Wesa Cravena.
Bohaterką filmu jest Heather Langenkamp, aktorka wcielająca się w postać Nancy w pierwszym Koszmarze. Od jakiegoś czasu zmaga się ze złymi snami spowodowanymi przez wydzwaniającego do niej i podającego się za Freddy’ego stalkera. Oliwy do ognia dolewają także nawiedzające Amerykę trzęsienia ziemi i propozycja zagrania głównej roli w nowej odsłonie Koszmaru. Wszystko to okaże się tylko preludium do dziwnych i niepokojących wydarzeń, ponieważ pracujący przy efektach specjalnych mąż Heather, Chase (David Newsom), ginie w wypadku samochodowym, z kolei syn Dylan (Miko Hughes) zaczyna się dziwnie zachowywać.
Z rzeczy ukazanych w filmie prawdą jest, że Langenkamp jest żoną speca od efektów specjalnych – Davida LeRoya Andersona – i faktycznie przez pewien czas była prześladowana przez jednego z fanów. Trzęsienia ziemi w Ameryce również faktycznie miały miejsce, jednak rozpoczęły się one już po tym, jak ekipa nakręciła związaną z nimi scenę początkową (Craven wspominał nawet, jak przybywszy po trzęsieniu na plan zdjęciowy dostał pytanie od skonsternowanej ekipy czy zawarł pakt z diabłem). Reżyser wpadł nawet na pomysł, aby ten fakt jakoś wykorzystać, w związku z czym widoczne w Nowym Koszmarze zniszczone budynki czy mosty są całkowicie prawdziwymi skutkami katastrofy, która miała miejsce w 1994 roku.
Krzyżowanie fikcji z rzeczywistością jest oczywiście jednym z najważniejszych elementów całego filmu. Craven poddał mityzacji swoją własną postać, czyniąc z siebie ekscentrycznego tajemniczego artystę, który swoją pracę opiera na własnych koszmarach sennych. Dowiadujemy się także o istnieniu bliżej nieokreślonego złego bytu, który można zamknąć poprzez… opowiadanie dobrych historii. I, jak się okazuje, właśnie to Craven uczynił kręcąc pierwszy Koszmar – uwięził w nim demona. Jednak z chwilą, kiedy seria dobiegła do końca, potwór został uwolniony i teraz zamierza przedostać się do rzeczywistości wykorzystując przy tym wizerunek Freddy’ego.
Drugim jasnym punktem Nowego Koszmaru jest relacja Heather i jej syna oraz jej baśniowy charakter. Strażnikiem Dylana w snach jest jego pluszowy dinozaur, z kolei wejście do kryjówki Freddy’ego znajduje się… pod kołdrą łóżka chłopca. Finał czerpie nawet spore inspiracje z bajki o Jasiu i Małgosi. Sama Heather przedstawiona zostaje jako kochająca matka, jako jedyna w gruncie rzeczy mogąca pomóc swojemu dziecku w uporaniu się z traumą. Często też bywa pytana o to, jaki wpływ na jej dziecko ma fakt, że wystąpiła ona w horrorze; w pewnym momencie staje się to pretekstem, by obwiniać ją o stan Dylana. Z tym też wiążą się elementy satyryczne obecne w Nowym Koszmarze, ponieważ Heather jest aktorką w pewnym sensie zaszufladkowaną. Więźniem jednego filmu, który z jednej strony przyczynił się do rozkwitu jej kariery, a z drugiej sprowadził całe mnóstwo nieszczęść w postaci niebezpiecznego fana i bycia postrzeganym jako nieodpowiedzialna matka.
Nowy Koszmar Wesa Cravena spotkał się z bardzo ciepłym przyjęciem ze strony krytyków chwalących jego oryginalność i próbę dekonstrukcji horroru – coś, co Craven w przyszłości będzie kontynuować na o wiele większą skalę w ramach serii Krzyk (1996-2011). Niestety nie był zbyt dobrze zarabiającym filmem w kinach. Na dzień dzisiejszy uchodzi za najlepszy sequel Koszmaru z ulicy Wiązów (zdaniem niektórych za jedyny słuszny). I są ku temu powodu. To wielopoziomowy i wprost kipiący ciekawymi pomysłami film, nie tylko laurka dla fanów i pierwszej części cyklu, nie tylko satyra na serię, jej fenomen i elementy życia aktorskiego, ale także film o macierzyństwie i wspólnym zmaganiu się z lękami i traumami. Bo czy może być coś piękniejszego od matki, która by uratować swoje dziecko gotowa jest zstąpić do otchłani piekielnych?
Gwoli podsumowania
Seria Koszmar z ulicy Wiązów to doskonały przykład na to, jak za pomocą kolejnych wymuszonych sequeli można wypaczyć materiał źródłowy do tego stopnia, że jest on niemal niemożliwym do rozpoznania. Freddy Krueger zaczynał jako wyjątkowy slasherowy zabójca, któremu niejednokrotnie na przestrzeni tej retrospektywy przypisywałem metaforyczne znaczenie. Był młodzieńczymi lękami, karą za grzechy, problemami z seksualnością, wreszcie ucieleśnieniem samobójstwa. A wraz z kolejnymi obrazami został zamieniony w chodzący żart. Co smutniejsze, tej łatki do dziś nikomu nie udało się od niego oderwać. Remake z 2010 roku próbował to zrobić (uważam kreację Jackiego Earle’a Haleya za całkiem udaną), ale jego ocierająca się o żerowanie na oryginale odtwórczość całkowicie tę próbę położyła.
Podczas swojej kariery Freddy był prowadzącym telewizyjnej antologii grozy – Koszmarów Freddy’ego (1998-1990), wystąpił w licznych seriach komiksowych, stanął nawet do boju z inną ikoną horroru lat 80-tych, mianowicie Jasonem Vorheesem w Freddy kontra Jason (2003), i został wskrzeszony dziewięć lat temu w remake’u. Na ten moment gdzieś przemykały pogłoski o planowanym nowym reboocie serii, Robert Englund bardzo chętnie zobaczyłby Kevina Bacona jako swojego następcę… niestety nic ponadto. Freddy usunął się w cień. Czy jeszcze kiedyś go zobaczymy? To pytanie póki co pozostaje bez odpowiedzi.
Urodzony 13 grudnia 1996 roku. Ukończył technikum ekonomiczne, zyskując dyplom technika. Absolwent filologii polskiej I stopnia na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach. Obecnie student kulturoznawstwa II stopnia na tej uczelni. Pisarz-amator i poeta. Miłośnik kina, w szczególności horrorów.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis