
Nie tak dawno temu na polskim rynku ukazał się komiks Lazarus. Pierwszy tom wydany u nas przez Taurus Media zbiera cztery pierwsze zeszyty serii, którą na rynku amerykańskim wydaje Image Comics. Ot, rzeczy, które wyczytacie ze stopki redakcyjnej i okładki.
Z tej okładki niestety nie jesteście w stanie wyczytać tego, że dostaliście do ręki początek jednej z najlepszych regularnych serii, jaką amerykański komiks ma do zaoferowania.
Gdy zagraniczne portale poinformowały już kilka lat temu, że Greg Rucka obrażony na mainstreamowe wydawnictwa szykuje z hukiem nowy autorski komiks wraz z rysownikiem, z którym pracował przy fantastycznym Gotham Central, praktycznie z miejsca wpisałem tytuł w kajet. Rucka jest jednym z niewielu amerykańskich scenarzystów, którego twórczość śledzę uparcie, niezależnie, czy to jego autorskie tytuły (np. Whiteout, Stumptown), czy walka z edytorami „wielkiej dwójki” (np. Elektra, Wonder Woman). Typ po prostu jeszcze nigdy mnie nie zawiódł. Nie inaczej jest z komiksem, który jest swoistą kwintesencją jego stylu i zainteresowań.
Lazarus jest w moich oczach najdojrzalszą dystopią, jaką oferuje amerykański komiks. Nie powtarza zbyt wielu wzorców z twórców, którzy byli wcześniej, osiągając wszystko przy najprostszym możliwym fundamencie historii: jak wyglądałby świat, gdyby spełniły się wszystkie obawy związane z globalnym kryzysem ekonomicznym.
Rucka stworzył świat przemyślany od początku do końca, który, o zgrozo, jest naukowo prawdopodobny. Praktycznie każda technologia pojawiająca się w komiksie (włącznie z technologią związaną z tytułowym Lazarusem) jest dziś rozwijana. Pojawiają się w związku z nią prototypy, badania i wnioski patentowe (polecam blog Rucki na tumblr). Świat Lazarusa przez tę konsekwencję w rozwijaniu swoich założeń nie jest estetycznie daleki od naszego. Trochę jak w Blade Runner. Świat widziany wokół bohatera jest brudny, jest ciężki, ale cholernie prawdopodobny (zwłaszcza z perspektywy obaw, jakie miało amerykańskie społeczeństwo w latach 80). Lazarus zamienia smog i neony na kurz spalonej słońcem ziemi i blaszane baraki, a bawiące się w państwa korporacje na… korporacje faktycznie rządzące światem.

Chcesz coś cholernie przerażającego? Coś, co działa bardziej niż walka o benzynę, walka z wieczną zimą (jak w całkiem dobrym, choć zupełnie u nas ignorowanym Winterworld Chucka Dixona), czy ucieczka przed zombie w towarzystwie rednecków? Rucka daje to prezentując rzeczywistość, gdzie nikt nie jest w stanie zakwestionować faktu, że ten “1%” faktycznie trzyma nasz świat w ryzach. Ten 1%, gdzie nepotyzm, kumoterstwo ma formę rodziny Borgiów.
Wcześniej napisałem, że Lazarus to kwintesencja stylu Rucki. Nie tyczy się to tylko researchu wokół tematu (notabene za to należy dziękować też Warrenowi Ellisowi, który służył radą Ruce nie raz), ale przede wszystkim kreacji postaci. Rucka jest trochę jak kiedyś np. James Cameron. Na piedestale ustawia protagonistkę, która redefiniuje co to znaczy “silna kobieta” w medium. Forever Carlyle, córka rodziny Carlyle, czyli Borgiów naszej historii, ma w sobie wszystko, co uwielbiałem w Sarze Connor. I to, co chyba każdy z nas pamięta o Ellen Ripley, ba! nawet Major Kasunagi, idąc dalej. To nie jest spiżowy pomnik, to postać z krwi i kości, której słabości są tak samo interesujące jak momenty, gdy ujawniają się jej niezwykłe umiejętności. Może nie mówi to dobrze o stanie komiksu dziś, ale bohaterki tak pisane są na wagę złota.
Nienawidzę pisać o komiksie streszczając jego zawartość, zdradzając jego treść. Nie lubię w tekstach o komiksie wykraczać nawet poza to, co znajdziecie w notce na końcu albumu, która ma w księgarni przekonać Was do zakupu. Dlatego wolę ubrać w słowa mój zachwyt (lub totalne rozczarowanie) tak, żeby jeden z drugim zapamiętał tytuł i prędzej czy później zdał sobie sprawę, że musi go nabyć (albo unikać jak ognia). Dlatego nie widzę powodu kłamać, pierwszy tom Lazarus to ledwo wstęp do poznania świata, którego eksploracja zajmie nam najpewniej jeszcze kilka lat. To jak zaglądanie do pokoju przez ledwo uchylone drzwi, gdzie mamy możliwość dojrzenia centralnych postaci, ale umyka nam pełny ogląd sytuacji i rzeczywistości za drzwiami. Każdy następny zeszyt (tom) pokazuje nam szersze spektrum świata, który dla mnie jest obecnie (powtarzam się, wiem) najdojrzalszą dystopią oferowaną nam przez amerykański komiks. Nie mówcie mi, że nie jesteście tego ciekawi?

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis