Szanowni pulpożercy i horrormaniacy! Dawno nie było Wielogłosu, prawda? Tym razem Piotr Kuszyński, Marta Płaza (Final Girls) oraz Marcin Mess dzielą się z Wami swoimi przemyśleniami na temat najnowszej odsłony Martwego zła. Zapraszamy do lektury!
Piotr Kuszyński
Muszę przyznać, że zapowiedź nowego Martwego zła wzięła mnie nieco z zaskoczenia. Tak, doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że zarówno Raimi, jak i Campbell przez lata przebąkiwali o chęci stworzenia kolejnej odsłony serii, jednak naprawdę nie sądziłem, że po skasowaniu (mocno wtórnego) Ash kontra Martwe zło jest to dzisiaj marka o wystarczającym potencjale komercyjnym, by ktokolwiek chciał wyłożyć kasę na kolejnej, i to w dodatku wysokobudżetowej części. Stało się jednak inaczej, a wieści o tym, że tym razem nie będzie to kontynuacja przygód Asha, a całość ma się dziać w dużym bloku mieszkalnym, wznieciła u mnie i zaprzyjaźnionych maniaków nutkę zaciekawienia. Ta szybko zamieniła się w ekscytację i zastanawianie się nad tym, czy wielkomiejska odsłona serii nie będzie czymś pokroju “Martwe zło spotyka Demons 2”. Bez większego zastanowienia ruszyłem więc do kina, gdzie czekał na mnie kubeł zimnej wody. Szybko bowiem okazało się, że oto mam przed oczyma próbę usilnego dostosowania kultowego Martwego zła do gustów masowego odbiorcy. I owszem, widać, że Lee Cronin ma dryg do kręcenia fantastycznie wyglądających scen, co w połączeniu z bardzo dobrym udźwiękowieniem sprawia, że mamy do czynienia z bardzo efektownym obrazem. Problem jednak polega na tym, że przez cały seans towarzyszyło mi nieprzyjemne wrażenie, że jest to produkcja bardzo mocno przytemperowana. Nie brakuje tu, co prawda, motywów mocno nawiązujących do klasycznych odsłon (chociażby scena z latającym okiem lądującym w ustach nieszczęśnika), jednak gdy mamy wrażenie, że robi się już naprawdę ciekawie i czeka nas jazda bez trzymanki, to szaleństwo zostaje ucięte. Ot, w filmie jest tyle Martwego zła, by uzasadnić użycie tego tytułu w opisywanej tu produkcji i przy okazji zadowolić nawiązaniami część fanów, ale jednak nie na tyle, by czasami niczego niespodziewający się klient multipleksów nie pomyślał, że ma przed sobą, o zgrozo, b-klasową rozrywkę. I tak na dobra sprawę, gdyby tych kilku ukłonów do pierwszych części się pozbyć to mielibyśmy przed sobą po prostu dość standardowy, współczesny horror o opętaniach. Ładny, efekciarski i niestety szybko wypadający z pamięci. Wybaczcie, ale takiego Martwego zła nie potrzebuję. Zdecydowanie więcej werwy, charakteru i dużo lepszego gore miał remake nakręcony przez Fede Alvareza.
Marta Płaza
Na nowe Martwe zło wybierałam się nie bez obaw. Dość generyczny zwiastun, obiecywał raczej rozrywkę spod znaku odcinanych kuponów, niż atrakcyjny horror, tym milsze więc było moje zaskoczenie po zobaczeniu tego co zaserwował Lee Cronin. Jego podejście do kultowej franczyzy to zarówno piękny hołd jak i bezpardonowa zabawa znanymi kontekstami i zapowiedź nowego. Przygoda zaczyna się w znajomych lokacjach: okolica zatęchłego domku w lesie staje się świadkiem makabrycznych morderstw. Szukając powodów tych wydarzeń, cofamy się o dzień i przenosimy do miasta, obserwując jak rock’n’rollowa matka trójki dzieci zostaje opętana przez dobrze nam znane „zło”. Film Cronina wygrywa przede wszystkim znakomitym castingiem, słusznie chwalonymi efektami gore i świadomością charakteru gatunkowej materii. To jak szybka wycieczka prosto do lat osiemdziesiątych, skąd wyjęte są stylówy rodzinki i klimat samej historii. Niewymuszona chemia między aktorami (Alyssa Sutherland!) dobrze działa w zamkniętej przestrzeni sypiącej się kamienicy, gdzie rozgrywa się główna część, szczodrze polanej krwią, akcji. Cronin zresztą bardzo świadomie operuje przestrzenią, co cieszy podwójnie: na poziomie czysto fabularnym jak i autotematycznym. Przymglone zdjęcia potęgują uczucie klaustrofobii, a ekwilibrystyczne wygibasy kamery odświeżają to co było też znakiem firmowym efektownego filmu Sama Raimiego. Sprawnie przemyślana filmowa klamra, łącząca epilog z finałem to z kolei dowód na to, że w filmie Cronina nie ma przypadkowości a reżyser rozumie znaczenie przestrzeni dla grozowych konwencji. Lubię horrory takie jak ten, które dobrze wykorzystują podział na linii wielkomiejskość i małomiasteczkowość. Martwe zło powstaje i czyha już na kolejnych, niczego nieświadomych wczasowiczów.
Marcin Mess
Teoreytcznie film składa się ze wszystkich tych składników, jakie powinny uczynić mnie jego szczęśliwym odbiorcą. Począwszy od „unowocześnenia” standardowego dla serii miejsca akcji, tutaj automatycznie przywodzącego na myśl pewne dokonanie Davida Cronenberga, przez makabrycznie czarny humor (wspaniały moment z wypluwaniem oka), aż po dzikie wybuchy brutalnej przemocy w drugiej połowie filmu, Evil Dead Rise jawi się jako rzecz pełna należytych atrakcji. A jednak ciężko mi było się tutaj czymkolwiek na dłużej zainteresować. Płaskie postaci i fabuła idąca jak po sznurku sprawiały, że pozostałem obojętny na rozwój wydarzeń. I nawet kiedy w drugiej połowie film zaskoczył mnie paroma ostrymi punktami zwrotnymi, ja miałem wrażenie, że już na to za późno i nawet przemoc wobec dziecięcych bohaterów (jak również przemoc w ich własnym wykonaniu) nie wydała mi się wzmacniać dramaturgii opowieści i czymkolwiek zaskakiwać. Seans był więc dla mnie dosyć osobliwym, skoro na ekranie często widziałem coś, czym zapewne w innym obrazie mój horrorowy gust by się cieszył. Tutaj miałem raczej wrażenie, jakbym szedł za rękę z ukochaną dziewczyną, tyle że mając założone wyjątkowo grube rękawice i tym samym nie czując nawet dotyku jej skóry. Nie pomogły sympatyczne nawiązania i ukłony w stronę klasyków (no dobra, parafraza słynnego Lśnienia (1980) zrobiła na mnie pewne wrażenie, głównie tym, że zupełnie bym jej się tu nie spodziewał, a tymczasem zaprezentowała się całkiem organicznie), nie pomogło niezłe aktorstwo, klawa strona wizualna i skądinąd porządna sieka w finale.. Ostatecznie to dla mnie film z kategorii „To i owo doceniam, ale, wybaczcie moi mili, trochę jednak ziewam”.
Teksty zbiorowe kinomisyjnej załogi i przyjaciół.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis