Minęło już prawie półtora miesiąca, a ja nadal nie mogę otrząsnąć się z zachwytu nad tegorocznym rozdaniem Oscarów. O ile jednak zachwyt nad statuetką dla Brendana Frasera – moim zdaniem w pełni uzasadniony – jest dość powszechny, to jednak wielki tryumf Wszystko wszędzie naraz (Everything Everyone All At One) jest w Polsce bagatelizowany. Myślę, że są ku tej, niekiedy wyraźnej, dezaprobacie powody. Po pierwsze Wszędzie wszystko naraz to nie jest film skrojony pod przeciętnego polskiego odbiorcę, który przyzwyczajony jest, że kino oscarowe musi być wielkie, patetyczne i ambitne. Po drugie, co jest jednocześnie ad vocem do pierwszego – Wszystko wszędzie naraz nie jest typowym kinem oscarowym. To dzieło przekorne i eklektyczne. A ja takie kocham. Dlatego wielka wygrana EEAAO cieszy mnie jak nic innego w tym roku.
In antoher lifetime…
Fabuła podzielona na trzy segmenty: „wszystko”, „wszędzie” i „naraz” oferuje nam opowieść o pozornie zwykłej kobiecie, imigrantce z Chin Evelyn Wang (Michelle Yeoh), która razem z nieco niezdarnym mężem Waymondem (Ke Huy Quan) prowadzi pralnię. Evelyn nie dogaduje się z córką, lesbijką Joy (Stephanie Hsu), trudności przysparza jej także ojciec. Nie wie, że Waymond ma w planach rozwód a ilość papierkowej roboty w urzędach doprowadza ją do szału. Evelyn to nudna ‘everywomenka’ – zamknięta w szponach systemu i oczekiwań innych. Można zwariować. Na szczęście nie jest to opowieść o kobiecie, która poddaje się zewnętrznemu napięciu, tylko metaforyczna historia o tym, że od rutyny można się wyzwolić. Samo słowo „wyzwolenie” jest kluczem do rozwiązania zagadki filmu.
Niespodziewanie Evelyn wplątana zostaje w zwariowany konflikt multiwersów, do którego doprowadziło niewypowiedziane zło, zmaterializowane pod postacią Jobu Tupaki. Przez fantastyczną podróż między wymiarami i kolejnymi wcielaniami Evelyn jest prowadzona przez inne wcielenie jej męża. Evelyn, choć z początku przerażona, odkrywa w sobie różnorodne umiejętności i talenty – staje czoło wyzwaniu po to, by ocalić wszystkie multiwersa. Zadania nie utrudnia jej fakt, że Jobu Tupaki wygląda jak jej własna córka. Budzące grozę wcielenie Joy wyraża deprawację i degenerację młodego pokolenia, które odchodzi od tradycyjnych wartości. Na poziomie fabuły reprezentuje także konflikt między matką a córką – Joy jest niejako odzwierciedleniem życiowych niepowodzeń Evelyn, która w multiwersum z pralnią oraz fajtłapowatym mężem, za bardzo podporządkowała się rutynie, tymczasem w innych multiwersach jest wojowniczką, gwiazdką filmową lub mistrzynią sztuk kulinarnych.
Musimy być dobrzy
Wojna multiwersów w wyobraźni duetu The Daniels sprowadza się do dwóch słów: miłość i empatia. Evelyn w multiwersów rzeczywistym ‘wyrzeźbiła’ miłość do Waymonda, ojca oraz córki. Bez niej osiągnęłaby sukces dzięki miłości do samej siebie, lecz wtedy „nie miałaby z kim robić prania oraz płacić rachunków”. Taka rutyna czekałaby na nią w innym uniwersum.
Tymczasem, gdy uniwersum popada w nicość jedynym ratunkiem zdaje się być tylko jedno – dobroć. Zrozumienie dla innych, okazanie drugiemu człowiekowi nawet odrobiny sympatii. Pod tym względem trudno jest mi przypomnieć sobie bardziej empatyczny, bliższy człowiekowi film. Bo Wszystko wszędzie naraz nie jest posągowe ani pompatyczne jak ostatnie Na Zachodzie bez zmian (Im Westen nichts Neues, 2022). To kino, które rozumie odbiorcę, wpisuje się we współczesną próbę wyzwolenia, pozbycia się łańcuchów społecznych nakazów i tym bardziej zakazów.
Daniel Kwan oraz Daniel Scheinert napisali wielowarstwowy, momentami nieposkromiony scenariusz. Na ekranie dzieje się sporo, co może przyprawić mniej bystrych widzów o zawrót głowy. Szybki montaż, zwariowana i elektryzująca muzyka Son Lux – Wszystko wszędzie naraz odznacza się dzikością w sercu. W swym misternie utkanym dziele The Daniels nie zapomnieli, że tworzą narrację zakorzenioną w historii imigrantów z państwa, które było niegdyś eksploatowane przez zachodnie mocarstwa. To opowieść przepełniona m.in. taoizmem czy filozofią sztuk walk. Podczas tego szalonego seansu słowa Bruce’a Lee „Bądź jak woda mój przyjacielu” nasunęły mi się same. I stanowią najlepszą rekomendację dzieła Danielsów.
Ponadto Wszystko wszędzie naraz burzy pewną barierę hollywoodzkiej niechęci do aktorów azjatyckich. Przypomnijmy, że w klasycznej dobie Hollywood postacie dalekowschodnie odgrywane były przez białych aktorów. Często zdarza się, że aktorzy pochodzenia azjatyckiego otrzymują jedynie role sklepikarzy, kucharzy lub płatnych zabójców. Wszystko wszędzie naraz kończy z epoką stereotypizacji Azjatów w kinie. Co więcej – przynosi genialnej Michelle Yeoh Oscara jako drugiej nie-białej aktorce w kategorii pierwszoplanowa rola żeńska. Bynajmniej na tym nie kończą się dobrodziejstwa EEAAO. Kwan i Scheinert wygrzebali z aktorskiego niebytu wybitnie utalentowanego Ke Huy Quana – prawdopodobnie wszyscy już wiecie, ale przypominajmy – ten były aktor dziecięcy także został w tym roku wyróżniony nagrodą akademii.
Poddaj się fali
Wszystko wszędzie naraz to film bez instrukcji obsługi. Każdy odbierze go w zależności od własnych doświadczeń i poziomu empatii. Z całą pewnością jednak jest to produkcja, dla tych, którzy poszukują własnego wyzwolenia. Dla tych, którzy pragną na nowo lub po raz pierwszy zanurzyć się w życie.
Plotka głosi, że szkoliła się u samego mistrza Pai Meia. Opanowała sztukę 5 żywiołów. Na co dzień szlifuje niemiecki i pisze o filmach: od klasy B, przez musicale i gangsterki. Chodzi regularnie z buta do Śródziemia i z powrotem.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis