Zostawić Las Vegas (1995). One for the road

Brytyjski reżyser i scenarzysta Mike Figgis wydaje się dzisiaj zapomnianą osobowością filmową, co jest dość przykre, zważywszy na fakt, że obrazy, jakie zrealizował, odznaczały się świetnym, charakterystycznym stylem i fajnie melancholijnym, „zadymionym” klimatem. Burzliwy poniedziałek (1988), będący jego fabularnym debiutem, zwrócił uwagę szerszej widowni, a niezwykle wyraziste kreacje Melanie Griffith, Tommy’ego Lee Jonesa, Stinga i Seana Beana pokazały, że ten bezkompromisowy twórca stawia w swoich pracach nie tylko na samą opowieść, ale przede wszystkim motywacje bohaterów. Największy sukces przyszedł jednak siedem lat później, a to za sprawą Zostawić Las Vegas (1995). Film opowiada historię dopiero co zwolnionego z pracy scenarzysty, Bena Sandersona, który udaje się do amerykańskiej stolicy hazardu, by tam zapić się na śmierć. Mężczyzna, będąc już na miejscu, zupełnie przez przypadek nawiązuje znajomość z prostytutką Serą i, pomimo zatroskania z jej strony, kontynuuje swoje alkoholowe tournée, pochłaniając kolejne butelki wysokoprocentowych trunków. Relacja tych dwojga rozbitków życiowych, z początku trudna i dewiacyjna, zaowocuje głębszym uczuciem, jednak z uwagi na silne uzależnienie Bena od alkoholu parze nie będzie łatwo utrzymać ten osobliwy związek.

Na pierwszy rzut oka Zostawić Las Vegas wydaje się filmem podejmującym problematykę nałogów i ich późniejszych konsekwencji, gdzie główny bohater, będący niegdyś wziętym scenarzystą w amerykańskiej Fabryce Snów, przedstawiony jest jako nieudacznik wzbudzający litość, dla którego nie ma już ratunku. Jeśli zdefiniujemy problem Bena w oparciu o fazy uzależnienia od alkoholu – a są ich cztery: wstępna, ostrzegawcza, krytyczna i chroniczna – kwalifikuje się on do tej ostatniej. W finalnym stadium alkoholik wyzbywa się bowiem wszelkich wyrzutów sumienia i, podobnie jak Ben, rozpoczyna pijacką ucztę już od samego rana, czego następstwem jest obniżenie tolerancji na wysokoprocentowe trunki. Oznacza to mnie więcej tyle, że nawet kilka niewinnych kieliszków może doprowadzić do całkowitego upicia się, a każda chęć wyjścia z ciągu alkoholowego kończy się psychozą, lękami, zaburzeniami snu i drżeniem rąk. Kiedy obserwujemy Bena podczas finalizacji czeku, mężczyzna nie jest w stanie złożyć podpisu na dokumencie, bo zespół abstynencyjny właśnie dał o sobie znać. A skoro dłonie odmawiają posłuszeństwa, to co musi dziać się w jego głowie…

Zostawić Las Vegas może być też rozpatrywane jako film o zagubionej dziewczynie, która widzi siebie atrakcyjną tylko wtedy, kiedy zaspokaja zachciankę jakiegoś klienta. Sera, bo o niej mowa, to pociągająca kobieta, będąca pod „opieką” niezrównoważonego sutenera, Jurija, który zmanipulował ją do tego stopnia, że dama do towarzystwa nie jest w stanie od niego uciec, mimo że ma taką możliwość. Porywczy stręczyciel faktycznie wzbudza poważny niepokój, lecz z drugiej strony, jeśli skupimy się na jego relacjach z osobami trudniącymi się podobnym procederem, mężczyzna wyda się przy nich nie tylko nieszkodliwy, ale wręcz żałosny. Kiedy skromna ekipa opryszków odwiedzi go w pokoju hotelowym, „opiekun” będzie bardziej przerażony niż Sera w trakcie seansów przemocowych, jakie jej regularnie urządza. Podczas gdy były pracownik Fabryki Snów walczy z nałogiem alkoholowym, jego nowo poznana partnerka, siedząc na kozetce u psychoanalityka, wydaje się uzależniona nie tyle od pracy na ulicy, co właśnie od protekcji Jurija. Każde z dwojga bohaterów ma swoje patologiczne nawyki, którym nie potrafi sprostać, a wspólnie spędzony czas, czy to w restauracji, czy w kasynie, kończy się niefortunnie zarówno dla Bena, jak i Sery.

Zostawić Las Vegas może być również analizowane jako film o samotności, bo kiedy para niedoszłych kochanków odwiedza pokój hotelowy, pijany mężczyzna mówi wprost: „Nie musimy się spieszyć. Dam ci więcej pieniędzy. Możesz wypić, ile chcesz, tylko zostań. Chcę, żebyś mówiła albo słuchała, tylko zostań”. Niniejsza deklaracja nie brzmi w jego ustach jak zwykła prośba, lecz manifest osoby odtrąconej przez wszystkich. Zarazem jednak będący notorycznie pod wpływem alkoholu Ben sam zapracował sobie na takie traktowanie. Jeśli natomiast przyjrzymy się codzienności Sery, jej życie dalekie jest od piękna kolorowych neonów, spektakularnie okalających Las Vegas. To kobieta równie samotna, co jej partner. Pomimo obietnicy złożonej kilka dni wcześniej, że nigdy nie zabroni mu pić, w końcu – z powodu bezsilności i głębokiej troski – wybucha, mówiąc: „Musisz iść do lekarza… Chcesz zgnić w jakimś pokoju? Nie chcę o tym słyszeć. Nie ma mowy, zostaniesz tutaj. Nie przeniesiesz się do żadnego motelu. Proszę, byś to dla mnie zrobił, tylko to. Okazałam ci wiele dobrej woli, możesz choć tyle dla mnie zrobić!”

Zostawić Las Vegas można także rozważać pod kątem wybawienia, bo Ben wielokrotnie wyznaje Serze, że ta jest jego aniołem. Spośród setek mężczyzn, których dziewczyna spotkała na swojej drodze, akurat skończony alkoholik wywarł na niej największe wrażenie. Może to przez jego uroczą nieporadność? Może Sera, pracująca na ulicy przez dłuższy okres swojego życia, potrzebowała kogoś, kim mogłaby się zaopiekować, mimo że obiekt, któremu chce pomóc, wcale tej pomocy nie potrzebuje? A może to właśnie Ben jest jej aniołem, bo jako jedyny nie próbuje pozbawić jej resztek godności w pokoju hotelowym i chce po prostu miło spędzić z nią czas? Brzmi to dość kuriozalnie, zważywszy na zawód, jaki wybrała dziewczyna, ale przecież każdy człowiek oczekuje przynajmniej odrobiny szacunku, bez względu na to, jaką profesję wykonuje. Z filmu Figgisa jasno wynika, że zarówno Ben, jak i Sera są sobie potrzebni, a to, w którą stronę powędruje ich związek, zależy tylko od nich samych. Uzależnienie mężczyzny w zestawieniu z pracą dziewczyny nie wróży co prawda niczego dobrego, jednak z drugiej strony, czemu zrozpaczona od pewnego momentu kobieta nie zmieni zawodu, a od swojego partnera oczekuje abstynencji?

Ostatecznie Zostawić Las Vegas to nie tylko film o alkoholiku, zagubionej dziewczynie, samotności i wybawieniu, ale także o nas samych, bo każda osoba, żyjąca tu i teraz, ma swoje demony, z którymi musi walczyć (z lepszym lub gorszym skutkiem) i doskonale wie, jak ciężko jest przezwyciężyć to, co ją przytłacza. Kiedy ktoś obserwuje nasze zachowanie w konkretnej sytuacji, nie widzi naszych urazów, jakie miały miejsce w przeszłości. Figgis doskonale zdaje sobie z tego sprawę, dlatego świadomie nie pokazuje nam, jak doszło do tego, że Ben, z wziętego scenarzysty pracującego na usługach chociażby Metro–Goldwyn–Mayer, stoczył się na samo dno, tracąc przy tym żonę i dziecko. Nie pokazuje nam również, co miało wpływ na Serę i wybór jej drogi życiowej, bo z taką urodą i bystrością umysłu dziewczyna mogłaby świadczyć zatrudnienie w renomowanej firmie i generować duże pieniądze bardziej etyczną metodą. Gdyby nie wybitne kreacje Nicolasa Cage’a i Elisabeth Shue, reżyser na pewno musiałby zaprezentować jakąś traumatyczną sytuację z przeszłości, by choć w najmniejszym stopniu usprawiedliwić przyczyny aktualnego zachowania bohaterów filmu. Jednakże mając pod ręką takich aktorów, nie trzeba podstawiać widzom niczego pod nos, a już na pewno nie szklanki z alkoholem.      

"Kino w sercu, muzyka w słuchawkach, dziewczyny na analogu" Aleksander Biegała aka Cooler King.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*