Gilbert Moses dobrze czuje klimat nurtu blaxploitation. Napawa się jego kolorytem, ulicznym tempem i brzmieniem, które kumuluje w sobie historie ofiar, ocalonych, zbawców oraz łachudr, korzystających z niedoli poszczególnych grup. Główny bohater jego filmu jest gdzieś pośrodku. Jako odstręczający typek kryjący się za modowym przesytem dzieli i rządzi, łamie charaktery, jednocześnie odkrywa swoje warstwy pod ciężarem zmian. Nowy Jork wymaga wielu poświęceń.
Szybko przekonujemy się jednak, że Willie i jego dziewczyny nie mają sobie równych w tej branży. Już w pierwszej scenie kamera prześlizguje się po dryfującym przez miasto opasłym cadillaku prowadzącym nas prosto do ekskluzywnego hotelu, w którym akurat trwa spęd zblazowanych biznesmenów. To właśnie oni, uroczo nieporadni, niemal ze śliną na brodzie – są na celowniku Pashen i spółki – dam nocy, ekskluzywnych eskort reprezentujących amerykański sen w wersji dla stuprocentowych mężczyzn, których testosteron staje się olejem napędowym dla wolnego rynku usług seksualnych. Gdy ten w pewnym momencie zostanie zagrożony sytuacją na mieście, grupa alfonsów będzie zmuszona połączyć siły, aby przetrwać. Kolektywność interesów wiąże się jednak z perspektywą utraty części terytorium, a to nie podoba się Williemu, który marzy przecież o monopolu.
Tytułowy alfons nie tylko handluje blichtrem i przyjemnostkami, ale i sam jest ich kwintesencją, opierając swoje emploi na mocy pozorów i imponujących środkach wyrazów, od pierwszorzędnych fur wywołujących poruszenie na mieście, aż po garderobę pełną przepychu i ekstrawagancji. Wcielający się w tę postać Roscoe Orman jest nonszalancki w gestach i słowach, wrośnięty w miasto na swoich warunkach. Sprężysty krok emanuje charyzmą, gładka gadka szybko bajeruje i ucisza zdrowy rozsądek słuchającego. Gdy w komplecie z futra (zamaszystym płaszczu i pękatej czapie) przechadza się ulicą, zdaje się brać w posiadanie całą metropolię i najlepsze dziewczyny. One, język bezgranicznego oddania, w końcu stopniowo zamieniają na rodzącą się emancypację, gdy zdają sobie sprawę, że bezduszny system wykorzystuje je coraz bardziej i coraz perfidniej. Wyjątkowo widowiskowa jest ich przemiana w kobiety, które może i mają jeszcze z tyłu głowy fakt przynależności do swojego „opiekuna”, ale z drugiej strony już zaczynają mościć się w tym biznesie na swoich warunkach, akcentując podmiotowość. Willie, to bezduszny kapitalista, posługujący się językiem biznesu gdy mówi o korzystaniu z ciał swoich pracownic, umiejętnie sączy okrągłe zdania i pociąga za sznurki gdzie trzeba, w końcu jednak i on zacznie tracić grunt pod nogami.
Jest w filmie Gilberta Mosesa coś z czułości na szczegół i emocję, które znajdziemy również w wiernie portretujących epokę Kronikach Times Square (tw. George Pelecanos, David Simon, 2017-2019) – niemal rozszerzonej wersji przygód Williego Dynamite. Mimo gatunkowej frywolności i wyraźnej pstrokacizny objawiających się chociażby w postaciach wybornie przegiętych alfonsów, czy wdzięcznym soundtracku, twórcy chętnie pochylają się również nad wnikliwą analizą wypaczenia realiów politycznych, które wbrew temu co sugerują, sprzyjają kumulowaniu kapitału mającego źródło w wykorzystaniu. Realiów według których kryminalizuje się samą pracę seksualną, podczas gdy alfonsi pysznią się na salach sądowych, a z drugiej strony nie ułatwia ucieczki z relacji patologicznych zależności. Cena życia iluzją jest wysoka, a miasto na niej oparte, za fasadą błyszczących materiałów i ekstrawaganckich wnętrz, kryje pospolitą szarość, od której każdy próbuje uciec na swoich warunkach. Aby coś zmienić, potrzebna jest pomoc, a ta w bezdusznym świecie szybkich przyjemności przychodzi często z zaskakujących kierunków. Podczas gdy w serialu Davida Simona motywatorką zmian jest Candy – jedna z pracownic, która nie godzi się na systemowe wykorzystywanie i podporządkowanie alfonsom, dziewczynom Williego pomaga Cora – pracownica socjalna, a zarazem była eskorta, która dobrze zna ich rzeczywistość. Z werwą i bezczelnością wychodzi naprzeciw tytułowemu agresorowi, jednocześnie odrzucając moralizatorską perspektywę, tej, która jest już po drugiej stronie. Przeszłość ma swoją wagę, której nie warto bagatelizować, bo i po latach kieruje naszymi poczynaniami. Cora nie odrzuca więc swoich doświadczeń, historię bycia wykorzystaną odzyskując dla siebie, dzięki czemu płynnie wchodzi w każde środowisko, czy są to ludzie z miasta, czy stróże prawa. Doskonała jest scena jej finałowej konfrontacji z w końcu pokonanym Williem, który jakby stracił animusz, odsłonił emocje, spod warstwy pierzastej garderoby. Nie ma w tym zaskakującym spotkaniu komiksowości starcia dwóch przeciwników, raczej milczące porozumienie tych, których miasto przemieliło bezlitośnie, na zawsze naznaczając bliznami.
Willie Dynamite to ostatecznie film, który jest niemal podręcznikowym przykładem hybrydowości nurtu blaxploitation, rozsnutego gdzieś pomiędzy byciem społecznym manifestem traktującym o problemach afroamerykańskiej społeczności, a funkującą bombą niesamowitości i kolorytu. Poruszający dramat sprawnie miesza się tu z widowiskowością życia na świeczniku, którego symbolem stają się przede wszystkim wykwintne materiały i błyszczące dodatki. Te akcentują nie tylko moc kapitału, ale i poczucie wewnętrznej siły. Gdy w finale Willie ucieka przed policją przez zniszczony Harlem, obcisły kombinezon i błyszcząca koszula nie krępują mu ruchów, podkreślając raczej pozycję i oderwanie od biednej przeszłości. Ostatecznie przecież Nowy Jork doświadcza każdego, a iluzja, o której na początku mówi dziewczynom Willie kosztuje, nie tylko klientów, ale i sprzedających. Tę dychotomię dobrze oddają liryczne ostatnie minuty filmu, które rozliczają błędy, zamykają przeszłość i przypominają, że pewne sprawy wciąż można naprawić. Łatwo wypaść ze społecznego łańcucha prestiżu i nobilitacji, chociaż z drugiej strony plastyczność ciągle przeobrażającego się miasta, ułatwia powrót do gry. Przeszłość kształtuje, ale nie definiuje.
Entuzjastka kampu, horrorów i kociego futra. Po godzinach marzy o wynalezieniu wehikułu czasu, który przeniósłby ją do obskurnych kin na nowojorskim Times Square z lat 70. Jej życiową misją jest zaszczepienie w widzach miłości do dziwności.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis