Legenda piekielnego domu (1973). Wysoki dom pośród mgieł

Kręcąc w 2007 filmową dylogię Grindhouse, w skład której wchodziły Planet Terror i Death Proof, Quentin Tarantino i Robert Rodriguez, twórcy przepletli ją kilkoma trailerami nieistniejących filmów, będącymi parodią przeróżnych klasyków kina grozy. Jeden z nich, Don’t, otwiera scena mocno inspirowana Legendą piekielnego domu; można wręcz mówić tu o dosłownym odtworzeniu kadrów.

Film Johna Hougha błędnie uznaje się za remake Nawiedzonego domu (1963) Roberta Wise’a. Ten drugi stanowił adaptację powieści Shirley Jackson i pełnoprawnego (i bardzo złego remake’u) doczekał się dopiero w 1999 roku. Scenariusz do Legendy piekielnego domu napisał Richard Matherson, adaptując swoją własną książkę pod tym samym tytułem. I choć podobieństwa między dwiema realizacjami potrafią być uderzające, tak pod względem swojego podejścia do tematu nawiedzonego domu, a także poruszanych motywów stanowią w zasadzie swoje przeciwieństwa.

Bohaterami jest grupa ludzi wynajętych przez ekscentrycznego milionera Rudolpha Deutscha (Roland Culver), w celu zbadania czy istnieje życie po śmierci. Są nimi fizyk Lionel Barrett (Clive Revill), jego żona Ann (Gayle Hunnicutt), medium Florence Tanner (Pamela Franklin) oraz Benjamin Fischer (Roddy McDowall). Swoje badania mają oni przeprowadzić w domu rodu Belasco, zwanym także Piekielnym Domem. W latach 50-tych przeprowadzono podobne badania w tym samym miejscu, jednak zakończyły się one masakrą; jedynym ocalałym był Fischer, służący za medium.

Lata 70-te były w brytyjskim i amerykańskim kinie dekadą przekraczania granic tego, co można było pokazać na ekranie, a zwłaszcza horror stał się wówczas o wiele bardziej bezkompromisowy. Legenda piekielnego domu jest dobrym przykładem tych zmian, zwłaszcza, kiedy porówna się ją do powstałego dekadę wcześniej filmu Roberta Wise’a. Podczas gdy tamten był powolny, niejednoznacznym, skupionym na psychice bohaterów dziełem, u Johna Hougha zostajemy zabrani w wstrząsającą, nieprzewidywalną i brutalną przejażdżkę. Duch grasujący w posiadłości Belasco nie straszy dziwnymi odgłosami czy zamykającymi się drzwiami. Z całą siłą ciska przedmiotami w bohaterów, bucha potężnym ogniem z kominka, zrzuca żyrandole na głowy, opętuje bohaterów, wpływa na ich zachowanie, a także… gwałci.

Nie jest to jednak tania próba zaszokowania widza, wszystkie te doprowadzone do ekstremum oznaki nawiedzenia znajdują swoje osadzenie w silnie onirycznej estetyce. Hough często wykorzystuje obiektywy szerokokątne, dzięki czemu skutecznie zniekształca otoczenie. Twarze bohaterów pokazuje nierzadko na ekstremalnych zbliżeniach, czym podkreśla atmosferę osaczenia, sygnalizując, że ci nie posiadają żadnej osobistej, bezpiecznej przestrzeni tak długo, jak znajdują się w Piekielnym Domu. Całość nie jest jednak pozbawiona dalekich planów – wtedy bryluje dokładnie przemyślana kompozycja, oświetlenie wykorzystanie gry cieni i kolorystyka, których nie powstydziłby się sam Mario Bava. Pokoje posiadłości są wypełnione rzeźbami i zabytkowymi meblami, tapety w sypialniach mają mocne, rzucające się w oczy kolory (na przykład zajmowana przez Florence jest całkiem czerwona). Dom Belasco przypomina miejscami coś wyjętego żywcem z gotyckiej mrocznej baśni, co tylko kontrastuje z jego skrajnie niszczycielską naturą.

Pod względem formalnym mamy zatem do czynienia z filmem mocno onirycznym, jednak stoi to w opozycji do jego fabuły. Ekipa pod przewodnictwem Lionela Barretta ma na swoje badania tydzień i przy każdej scenie odnotowana jest data i godzina. Jeśli chodzi o rozwój intrygi także nie ma mowy o żadnej irracjonalności. Choć bohaterowie niewątpliwie stają w obliczu nadprzyrodzonych wydarzeń, w dodatku w manifestowanych w tak skrajny sposób, mają oni także tajemnicę do rozwikłania i każdy z nich prowadzi na dobrą sprawę swoje własne śledztwo wykorzystując do tego zupełnie inny punkt widzenia. Barrett nie wierzy w opętania i postrzega wszystkie wydarzenia jako skutki skumulowanej w domu negatywnej energii – nieukierunkowanej i bezmyślnej, która reaguje na osoby posiadające mediumiczne zdolności. Zupełnie inaczej podchodzi do tego Florence, która twierdzi, że za wszystko odpowiada duch nieślubnego syna Belasco. Kolejne wydarzenia sprawiać będą, że widz na przemian będzie skłaniać się ku teorii jednej i drugiej postaci, zwłaszcza że te będą jeszcze wchodzić ze sobą w przeróżne konflikty na tym polu. Na tym się jednak nie kończy, bowiem Legenda… ma w zanadrzu kilka pomysłowych zwrotów akcji na sam koniec.

Pochwalić też trzeba (przynajmniej w pewnym stopniu) bohaterów. Jak wspomniałem wcześniej, film Roberta Wise’a czynił jednym ze swoich wiodących motywów badanie psychiki postaci; u Hougha również nie brak podobnej psychologicznej głębi, jednak położono na nią zupełnie inny akcent. Florence jako osoba religijna chce wykorzystać swój dar, by pomóc udręczonej duszy przedostać się na tamten świat, nawet jeśli sam proces jest dla nie wyniszczający. Barrett do samego końca pozostaje sceptyczny i stara się wszystko wytłumaczyć naukowymi metodami. Największą drogę przechodzi Fischer, przez cały film zdystansowany, by pod sam koniec postanowić stawić czoła traumie, której doświadczył przed laty. Tylko postać Ann zdaje się ciągnąć za pozostałymi jak piąte koło u wozu i nawet w finale nie odgrywa żadnej znaczącej roli.

Legendę piekielnego domu nietrudno uznać za jedno z arcydzieł gatunku. Pod względem ikonografii jest klasycznym gotyckim horrorem zakropionym solidną dozą oniryzmu. Wizualnie prezentuje wysoki poziom, budując atmosferę osaczenia i wszechobecne grozy, w czym pomaga jego wybuchowość pod względem brutalności. Każdy objaw nawiedzenia jest jak eksplozja złej energii. Mimo jego efektowności, film Johna Hougha ogląda się jak świetnie poprowadzony kryminał, stale mylący tropy, zaskakujący pod koniec i prowadzący do satysfakcjonującej konkluzji. Ale czy aby na pewno to koniec? Samo zakończenie, choć na pierwszy rzut oka może wydawać się skończeniem ze złem w domostwie Belasco, jest przy tym tak pośpieszne, że nie tylko nie daje widzowi jednoznacznej odpowiedzi, a wręcz sieje w jego umyśle ziarno niepewności.

Urodzony 13 grudnia 1996 roku. Ukończył technikum ekonomiczne, zyskując dyplom technika. Absolwent filologii polskiej I stopnia na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach. Obecnie student kulturoznawstwa II stopnia na tej uczelni. Pisarz-amator i poeta. Miłośnik kina, w szczególności horrorów.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*