Octopus Film Festival 2020. Bitwa o pulpę

fot. M. Szymończyk

Nie sądziłem, że to się uda w tym roku. Trwające już od kilku miesięcy szaleństwo związane z pandemią koronawirusa sprawiło, że całkowicie pogodziłem się z moim wymuszonym domatorstwem. Praca, jedzenie, relaks, zabawa, wszystkie te czynności stały się już nierozłączne z moim domowym ogniskiem i tak po prawdzie to zacząłem powoli zapominać, że swój czas można spędzać w innym otoczeniu. W ogóle nie brałem pod uwagę swojego udziału w większej  imprezie kulturalnej, ba! Nie sądziłem nawet, że jakakolwiek zostanie w tym roku zorganizowana! Dlatego też obwieszczenie, że i w tym razem ośmiornica nie odpuszcza i festiwal odbędzie się jak zwykle, było dla mnie niezwykle odżywcze. Niemal z automatu nabrałem chęci do życia i czym prędzej zabrałem się za szperanie w szafie w celu spakowania swoich co bardziej kinofilskich koszulek oraz przygotowania się do zbliżającego się festiwalu. 

Moja sympatia do tej imprezy zaczęła się cztery lata temu, gdy w Gdańsku odbyła się 20 edycja Festiwalu Filmów Kultowych, której to organizacją zajmowali się ci sami ludzie, którzy odpowiadają za Octopusa. Tamta edycja stworzyła formułę imprezy, która utrzymywana jest zresztą (z minimalnymi zmianami) do dziś. Wybierając się na każdy festiwal organizowany przez Velvet Spoon można liczyć na niemałą dawkę współczesnego kina gatunkowego, sporą garść pulpowych klasyków, retrospektywy kultowych twórców (m.in. Waleriana Borowczyka, czy zaproszonego w zeszłym roku Sergio Martino), oryginalne seanse plenerowe (odbywające się m.in. w lesie, czy złomowisku) oraz filmy z lektorem na żywo. A wszystko to w niezwykle atmosferycznych, industrialnych terenach Stoczni Gdańskiej, które skutecznie wzmacniają poczucie, że obcuje się z czymś wyjątkowym.

fot. M. Szymończyk

Nie ma więc niczego dziwnego w tym, że Octopus cieszy się obecnie olbrzymią popularnością i przyciąga do siebie rzesze ludzi, którzy wykupują bilety na pniu. Brzmi to wszystko bardzo optymistycznie, choć kreuje przy okazji dodatkowe wyzwania dla organizatorów. Takim jest na pewno obowiązek wprowadzania dystansu społecznego, przez który nieco trudniej było dostać się na wymarzone seanse. Tu bardzo ważna była decyzja, by blisko połowa pokazów odbyła się nie na terenie stoczni, a w jednej z hal Amber Expo. To właśnie tam zaprezentowano filmy z konkursu głównego, które puszczano dwukrotnie, tak aby jak najwięcej osób miało okazje się z nimi zapoznać. Rozmiar hali i wyposażonego ekranu pozwalał zresztą na pomieszczenie bardzo dużej ilości widzów (i to przy zachowaniu rozsądnego dystansu) i nie zdziwiłbym się, gdyby przyszłe edycje również korzystały z tego obiektu, zważywszy, że popularność festiwalu stale rośnie i na ulicy Elektryków powoli zaczyna brakować miejsca. Ceną takiego rozwiązania są utrata cudownej, ulicznej atmosfery wydarzenia oraz konieczność dokładnego rozplanowania seansów, gdyż przedostanie się z Elektryków do AmberExpo to kwestia trzech, czterech przystanków tramwajowych. Teoretycznie jest to niedaleko, ale nadal mogło zabraknąć czasu w przypadku konieczności lawirowania między tymi dwiema miejscówkami. Jeśli jednak zainteresowanie imprezą nadal będzie rosnąć (a wszystko wskazuje, że tak będzie) to takie rozwiązanie w końcu okaże się koniecznością.

Największe zainteresowanie mają seanse o rozrywkowym charakterze. Oglądane w specjalnie udekorowanej sali, czytane przez znaną osobistość (w tym roku był to Piotr Cyrwus, który czytał Komando, wplątując gdzieniegdzie “żarciki” związane z serialem Klan), czy pokazy z serii VHS Hell, gdzie tłumaczenie jest improwizowane i nastawione na uwypuklanie humorystycznych akcentów w przedstawianych tam filmach. To one sprzedają festiwal i sprawiają, że całe to przedsięwzięcie jest opłacalne. Fani kultowej pulpy też jednak na tym zyskują, ponieważ daje to fundusze i możliwości, by np. zapraszać takich gości jak wspomniany już wcześniej Sergio Martino. 

fot. M. Szymończyk

Popularność imprezy sprawia zresztą, że ludzie z miłą chęcią wykupują miejscówki na mniej oczywiste seanse, co kończy się zwykle albo zachwytem związanym z odkryciem nowego rodzaju kina albo głośnym, nierzadko jakby wymuszonym śmiechem na produkcjach, które wcale na wyśmianie przecież nie zasługują. Nadal nie brakuje ludzi, którzy na cały festiwal patrzą przez pryzmat kilku zabawniejszych formuł, które przecież stanowią zaledwie ułamek programu. “Myślałem, że tu puszczają tylko złe filmy, a ten zapowiada się na całkiem niezły”, takie oto zdanie usłyszałem podczas seansu Vinyan Du Welza. Smutne, lecz jeśli mam być sprawiedliwy, to nie mogę obwiniać losowego widza o to, że nie jest dostatecznie w kinie obeznany. Nie mogę też mieć żalu do organizatorów, bo ci ewidentnie kochają prezentowane przez siebie obrazy i stają na głowach, by widownie nimi zainteresować.

Odnoszę wrażenie, że polskie dziennikarstwo i krytyka filmowa wcale nie pomagają w misji, jaką mają organizatorzy. Wciąż bowiem kino gatunkowe jest u nas deprecjonowane, wciąż się czyta o “nieszczęsnych spaghetti westernach” i wciąż wciska się ludziom, że oglądają filmy “tak złe, że aż dobre”. Dziw mnie bierze, gdy ludzie, którzy kulturą zajmują się na co dzień, piszą, że “Octopus to gratka dla koneserów złego kina” albo gdy w kontekście tej imprezy skandują “Niech żyje złe kino!”. Wszystko to z uśmiechem na ustach i z przeświadczeniem, że reklamują w ten sposób festiwal, a przecież takie działanie w rzeczywistości robi więcej szkody, niż pożytku. W rezultacie Octopusa po trochu spotyka ten sam los, co filmy, które tam się prezentuje: Niezrozumiany, sprowadzony do roli prostej, niezobowiązującej rozrywki i ignorowany pod względem swojego artyzmu. Tymczasem Octopus Film Festival to impreza w naszym kraju wyjątkowa i odważna, w pełni zasługująca na nobilitacje. I tu znajduje się zadanie dla nas: bloggerów, dziennikarzy, krytyków, entuzjastów kultury. Wspierajmy kino gatunkowe. Bez asekuranckości, bez wiadra pełnego ironii i pogardy, za to z otwartym umysłem i chociażby próbą zrozumienia, o czym się pisze i mówi. Wystarczy tylko tyle i aż tyle. Dziękuję za uwagę.

Miłośnik doom metalu i gotyckich horrorów, z naciskiem na produkcje wytwórni Hammer. Nosi kurtkę, która jest symbolem jego indywidualizmu i wiary w wolność jednostki. W przyszłości ma zamiar osiedlić się w Borach Tucholskich i zostać leśnym dziadem.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*