[Tekst pierwotnie opublikowany w styczniu 2020 roku]
Szanowni Państwo! Zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami, środa to czas na nasze podsumowanie w wersji retro, czyli wyliczanki nieco bardziej wiekowych filmów, które mieliśmy okazję w zeszłym roku poznać i polubić na tyle, by chcieć je teraz zachwalać i zachęcać Was do seansów. Jak to zwykle z tego typu wyliczankami bywa, przedstawiane tu tytuły reprezentują dużą rozpiętość gatunkową i każdy może znaleźć tu coś miłego dla siebie. Zapraszamy do lektury!
PS. Kadr zdobiący tekst pochodzi z filmu W zakolu rzeki (1986) w reżyserii Tima Huntera.
Oskar Dziki
Człowiek, który zabił Liberty Valance’a (1962) * Diabeł (1972) * Gabinet doktora Caligari (1920) * Gorączka złota (1925) * Mój ukochany wróg (1999) * Nibelungi: Śmierć Zygfryda (1924) * Istota z innego świata (1951) * Podróż (1967) * Skarb Sierra Madre (1948) * Tintarella di luna (1985)
Matka Joanna od Aniołów (reż. Jerzy Kawalerowicz, 1961)
Kiedy Matka Joanna od Aniołów zdobyła Nagrodę Specjalną Jury na Festiwalu Filmowym w Cannes, Jerzy Kawalerowicz był już dość znaną personą europejskiego światka reżyserów. Lata pracy jako asystent reżysera między innymi przy Ostatnim etapie (1947) Wandy Jakubowskiej czy tworząc takie dzieła jak Pociąg (1959), nadały Kawalerowiczowi charakter twórcy, próbującego przekonać „wciąż nieprzekonanych” do konieczności budowania porządku społecznego wedle marksistowsko-leninowskich dogmatów. Wszystko zmieniło się wraz z odwilżą, jaką przyniósł rok 1955, pozwalającej spojrzeć wielu artystom na otaczającą rzeczywistość z całkiem nowej perspektywy, wolnej od ciężkich ograniczeń socjalizmu. To właśnie wtedy polskie kino zaczęło obfitować w takie narracyjne zagrywki jak metafora (zwłaszcza symbol i alegoria), marzenia i wspomnienia czy ekspresyjne techniki wizualne i dźwiękowe. I omawiana tutaj Matka Joanna składa się właśnie z tych wszystkich elementów kina „wyzwolonego”. Oparta na opowiadaniu Jarosław Iwaszkiewicza, które to zainspirowały ponoć prawdziwe wydarzenia jakie miały miejsce we francuskim mieście Loudun w XVII wieku, historia zakręcona jest wokół postaci księdza Józefa Suryna (Mieczysław Voit). Ów kleryk decyduje się na odwiedziny leżącego gdzieś na wschodnich kresach XVII-wiecznej Rzeczpospolitej klasztoru, w celu odprawienia egzorcyzmów na rzekomo opętanych przez samego diabła zakonnicach. Już pierwsze sceny filmu sugerują sposób, w jaki Kawalerowicz będzie opowiadał nam swoją historię. Wykorzystując swoje ulubione zabiegi stylistyczne, jak postacie patrzące prosto w oko kamery, buduje niepokojące poczucie intymności, jakie łączy widza z wydarzeniami na ekranie. Pozostająca w nieustannym ruchu kamera więzi aktorów pod bladymi ścianami, wąskimi korytarzami czy w rogach pustych pokoi budując nasze nieustanne poczucie klaustrofobii i nieuchronności przed czającym się w powietrzu złem. Jednak największe wrażenie robi sekwencja ukazująca rytuał egzorcyzmu. Wchodzące kolejno w kadr zakonnice zdają się odgrywać jakąś transową procesję, by w końcu popuścić wszystkie hamulce i oddać się zupełnemu uwolnieniu! Pośrodku tego wszystkie pozostaje ojciec Józef, wątpiący i obrazujący permanentny stan zwątpienia oraz straty w tym nieuznającym przebaczenia, bezdusznym świecie. Nie będzie zatem przesadą, jeśli uznam Matkę Joannę od Aniołów jednym z najlepszych filmów, jakie zrodziła nasza rodzima kinematografia!
Caligula von Kömuda
Brigade of Death (1985) * Dead of Winter (1987) * Fantasm (1976) * Holocaust 2000 (1977) * Inside the Third Reich (1982) * Invasion of the Bee Girls (1973) * The Big Racket (1976) * The Traveller (1979) * Trapped (1982)
Cry of a prostitute (reż. Andrea Bianchi, 1971)
Jeszcze jedna włoska wariacja na temat Straży przybocznej (1961), tym razem podana jednak w konwencji brudnego, nihilistycznego poliziottesco. Henry Silva jako najtwardszy skurwysyn pod sycylijskim słońcem, który podjudza dwa zwalczające się klany mafijne. W przerwach między intrygami romansuje (choć w tym przypadku to raczej niezręczny eufemizm, bo para po prostu rżnie się jak króliki) z byłą prostytutką, graną przez Barbarę Bouchet. Andrea Bianchi dostarcza solidny kawał krwistego jak befsztyk kina, które na domiar złego podlewa konkretną porcją mizoginii. Dość powiedzieć, że romans wymienionej powyżej pary rozpoczyna się od gwałtu na świńskiej tuszy. W dzisiejszych czasach twórca zapewne zostałby ukamienowany przez feministki, ale w latach 70. Włosi śmiało celowali w podobne atrakcje. Brutalne samcze kino o facetach, którzy szybko strzelają i potrafią używać pięści. I o nadużywających alkoholu kobietach, które im ulegają.
Piotr Kuszyński
The Adventures of Buckaroo Banzai Across the 8th Dimension (1984) * Blood Bath (1966) * Brain Damage (1988) * Dajcie mi głowę Alfredo Garcii (1974) * The Ghost (1963) * House on the Edge of the Park (1980) * The Suspicious Death of a Minor (1975) * Wij (1967) * W zakolu rzeki (1986)
Nędzne psy (reż. Sam Peckinpah, 1971)
Uzdolniony amerykański matematyk David Summer postanawia uciec od nieprzyjaznego środowiska akademickiego i wraz z żoną przeprowadza się w jej rodzinne strony. Rustykalne rejony Kornwalii zdają się być dla niego idealnym miejscem na psychiczny odpoczynek i poświęcenie się pracy naukowej. Brutalna rzeczywistość bardzo szybko jednak weryfikuje ten pogląd. Wycofany i flegmatyczny David nie odnajduje się w nowym środowisku, szybko staje się obiektem kpin wśród miejscowej ludności, a jego nieporadność (która objawia się choćby w tym, że nie potrafi postawić się natarczywym robotnikom remontującym mu dom) staje się ogniwem zapalnym do coraz większych konfliktów w małżeństwie. Jeśli dodamy do tego pożądanie, jakie odczuwają względem partnerki Davida co niektórzy mieszkańcy wsi, to w efekcie otrzymujemy niebezpieczny tygiel, który to niespiesznie, acz nieubłaganie prowadzi do erupcji przemocy. Nędzne psy to obraz niezwykle pesymistyczny, w którym nie uświadczymy nieskazitelnych moralnie postaci, ani typowego happy endu. Sam Peckinpah w bardzo nieprzychylny sposób nakreśla ludzką naturę, w której to agresja i egocentryzm grają pierwsze skrzypce. Przy okazji robi to na tyle umiejętnie, że pozostawia widza emocjonalnie zdewastowanego i (po ochłonięciu z nadmiaru emocji) łaknącego więcej.
Mateusz R. Orzech
Balloon (1956) * The Casino (1972) * Dni i noce w lesie (1970) * Pośrednik (1976) * Przeciwnik (1970) * Suzaki Paradise: Red Light (1956) * The Sword (1971) * Towarzystwo z ograniczoną odpowiedzialnością (1971) * Waleria i tydzień cudów (1970)
Harfa birmańska (Kon Ichikawa, 1956)
Harfa birmańska to film zrealizowany na podstawie wydanej w 1946 roku powieści Michio Takeyamy. Pełniła ona prymarnie funkcję dydaktyczną: jej zadaniem było zainspirowanie młodzieży żyjącej w powojennych czasach do zabezpieczenia przyszłości kraju. W tym celu Takeyama zaproponował młodym odniesienie się do tradycyjnego systemu wartości, pochodzącego z myśli buddyjskiej i skupiającego się na współczuciu. Ichikawa poszedł krok dalej i zaprezentował trzy poglądy na powojenny okres, zamknięte w ramach dramatu wojennego. Pierwszy z nich wskazuje na konieczność akceptacji porażki oraz bezsensu niesionego przez militarny konflikt, jak również na konieczość powrotu do normalnego życia oraz odbudowy kraju. Drugi pogląd – zaprezentowany jako negatywny i szkodliwy – to pogląd tradycyjnego, nacjonalistycznego militaryzmu. Trzeci zaś reprezentuje żołnierz o nazwisku Mizushima, który błądząc po Birmie natyka się na stosy ciał pomordowanych żołnierzy oraz na zamieszkujących kraj buddystów. Przebiera się za mnicha, co początkowo czyni aby móc bezpiecznie podróżować, lecz niebawem doznaje swoistego objawienia, sprawiającego, że porzuca dawne życie i jako buddyjski mnich zamierza przyszykować godny pochówek wszystkim zabitym w wojnie żołnierzom. Jako taki egzystuje pomiędzy śmiercią a życiem, będąc niezbędnym łącznikiem między pamięcią o minionych przewinach i niekończących się staraniach aby za nie zadośćuczynić. Reżyser stopniowo wprowadza buddyjskie motywy także poprzez krajobrazy Birmy czy widoki pól bitew wskazujące na niestałość życia. Ichikawa zrealizował Harfę birmańską dla studia Nikkatsu jako ostatni z trzech filmów dla tego najstarszego z japońskich studiów filmowych. Mało wtedy znany Ichikawa stanął za kamerą swojej wymarzonej produkcji jednak dopiero, gdy zachorował przydzielony do jej reżyserii Tasaka Tomotaka. Pierwotnie planowano nakręcić Harfę birmańską w kolorze, ale ponieważ Nikkatsu nie miało praw do korzystania z takich technologii jak Eastmancolor i wciąż używało ciężkiego sprzętu, wymagającego potrójnego naświetlania taśm, Ichikawa pozostał przy czerni i bieli; mimo tego w produkcji pozostawiono dialogi i kwestie opowiadające o kolorach. Obraz odniósł ogromny sukces w Japonii, zyskując uznanie zarówno krytyków, jak i publiczności. Był tym samym pierwszym wielkim przebojem Ichikawy. Oryginalnie Nikkatsu wydało film w dwóch częściach (z premierami w odstępie trzech tygodni), zwiększając w ten sposób zyski z wyświetlania w swojej sieci kin. Dwuczęściowa wersja była dłuższa od pojedynczej o ok. 20 minut, niestety nie zachowała się i obecnie znana jest tylko krótsza. Harfa birmańska odniosła także sukces międzynarodowy, gdy została pokazana na festiwalu filmowym w Wenecji (co stało się bez wiedzy samego Ichikawy), gdzie zdobyła nagrodę specjalną.
Marta Płaza
Bunny Lake zaginęła (1965) * Czarna mama, biała mama (1973) * Dzikie anioły (1966) * Fandango (1985) * Masakra w dniu świętego Walentego (1967) * Mr. Sardonicus (1961) * Rzeka czerwona (1948) * Ukryty (1987) * Werdykt (1946)
Sometimes Aunt Martha Does Dreadful Things (reż. Thomas Casey, 1971)
Stanley i Paul to dwóch kumpli kryminalistów, którzy uciekając przed prawem, decydują się wynająć dom na przedmieściach Miami. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że za najlepszy sposób na uniknięcie więzienia, uznają przebranie Paula za… ciotkę Stanleya o imieniu Martha! Początkowa idylla szybko się kończy, gdy Paul niespodziewanie morduje młodą kobietę, którą Stanley przyprowadził ze sobą do domu. Gwałtowne skłonności mężczyzny wkrótce wymykają się spod kontroli i nikt, kto się zbliży do niego, nie może czuć się bezpiecznie. Film Thomasa Casey’a to grubymi nićmi szyta satyra na eleganckie amerykańskie przedmieścia, które pod pozorami wysmakowanego życia na wysokim poziomie kryją wiele trupów w szafie. Dosłownie i w przenośni! Reżyser kładzie bowiem nacisk nie tylko na morderczą ścieżkę tytułowej cioteczki, ale i uprzedzenia, z którymi zmagała się amerykańska klasa średnia przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, schowana w swoich eleganckich domach, za eleganckimi i schludnymi, białymi płotkami. Hipisi są więc odpowiednio obleśni i wulgarni, a narkotyki prowadzą do zguby. Z kolei crossdressing i homoseksualizm to jednoznacznie wywrotowy „styl życia”. Wszystko to naznaczone jest na szczęście rysem absurdalnego humoru, dzięki czemu cała historia jest niczym więcej, jak tylko wdzięczną zgrywą z takiego, a nie innego punktu widzenia. Jak to zgrabnie podsumował Raymond Murry w swojej książce Images in the Dark: An Encyclopedia of Gay and Lesbian Film and Video: „Gejowska relacja nigdy nie była równie porąbana, jak w tym zaskakująco przyjemnym w odbiorze slashero-campowym tworze prosto z kina samochodowego”.
Antoni Urbanowicz
* Castle of Blood (1964) * Chłopaki z Sąsiedztwa (1991) * Dwa Oblicza Zemsty (1961) * Harakiri (1962) * Master of the Flying Guillotine (1976) * Niewinność (2004) * Perfect Blue (1997) * The Suspicious Death of a Minor (1975) * Wij (1967) * Zwolnienie warunkowe (1978)
Wongo
Guns and Guts (1974) * In the Eye of the Hurricane (1971) * Maska Fu Manchu (1932) * Night My Number Came Up (1955) * Pierwsza spokojna noc (1972) * Poor Pretty Eddie (1975) * Seven Red Berrets (1969) * Taste of Vengeance (1969) * Winda towarowa (1962)
Spotkanie na Kasjopei (Riczard Wiktorow, 1974)
W latach 70. na ekranach Związku Radzieckiego zagościło coś na kształt Kina Nowej Przygody i to jeszcze przed nadejściem noszącego tę nazwę amerykańskiego zjawiska. Mam na myśli serię adresowanych do młodzieży widowisk sci-fi, które stanowiły nową jakość na tle tradycyjnie „sierioznej” fantastyki z demoludów. Postawiono w nich bowiem na lekką, rozrywkową formułę pełną pomysłowych efektów specjalnych, a w centrum akcji znaleźli się równolatkowie docelowych odbiorców. Spotkanie na Kasjopei to bezpośrednia kontynuacja wątków z poprzedniego przeboju Wiktorowa pt. W drodze na Kasjopeję (1973). Tak de facto, to mamy do czynienia z jednym długim filmem podzielonym na dwie połowy. Pierwsza część przedstawiała przygotowania do międzygalaktycznej wyprawy, w którą – ze względu na przewidywany wieloletni czas trwania – wyrusza załoga złożona wyłącznie z nastolatków. Dopiero w Spotkaniu… w pełni rozkręca się kosmiczna awantura. W przywodzącej na myśl tripową podróż Davida Bowmana sekwencji młodzi kosmonauci docierają na powierzchnię tytułowej Kasjopei. Tam napotykają tajemniczy biały monolit i poruszające się tanecznym krokiem roboty w spodniach-dzwonach. Komunikujące się za pomocą przeciągłych gwizdów istoty (z wyglądu przypominające barkerowskich Cenobitów) stanowią dopiero zapowiedź dalszych atrakcji. Gdyby sama eksploracja obcej planety nie dostarczała wystarczającej porcji niezwykłości, to dochodzą jeszcze kwestie związane z pewnym paradoksem czasowym. Do akcji wkracza również enigmatyczny demiurg określany mianem Pełniącego Specjalne Obowiązki (Duch Opowieści?), który co rusz ingeruje w fabułę wynosząc termin „deus ex machina” na niespotykany poziom. Słowem radzieccy filmowcy spreparowali tu solidny psychotroniczny pocisk, który u dzisiejszych dzieciaczków, zwłaszcza tych marvelowskiego chowu, mógłby skutkować przegrzaniem styków. To jakby 2001: Odyseja kosmiczna (1968) wyreżyserowana przez Alejandro Jodorowskiego, który urodził się w Kraju Rad i tam przyszło mu tworzyć adresowaną do młodocianych komsomolców „naucznają fantastikę”. Interesująco wypada również wymowa tego dziełka na tle klasycznego, zachodniego kina science fiction, straszącego zazwyczaj wszelkiego rodzaju „zewnętrznym niebezpieczeństwem”. U Riczarda Nikołajewicza złowroga jest wizja… powszechnego szczęścia. A właściwie głoszącego ten slogan opiekuńczego państwa. Gdy wreszcie poznamy historię przenicowanego przez roboty świata, to dowiemy się, że automaty zapragnęły w pewnym momencie udoskonalić społeczeństwo, któremu służyły. Aby zapewnić swym twórcom pełnię zadowolenia, postanowiły usunąć z ich psychiki pewne niepożądane – bo nie pozwalające na osiągnięcie owego błogostanu – cechy. I tak w ramach powtarzanego jak mantra hasła „my zdiełajem was szczesliwymi” przekształciły mieszkańców planety w wiecznie zadowolonych, ale wyzbytych własnej woli i skazanych na zagładę przygłupów. Nie bezzasadne będzie uznanie tego za zakamuflowaną drwinę z ustroju, który wedle propagandy miał być drogą do „robotniczego raju”.
PS. W dobie współczesnego recyklingu ten zakurzony obraz – pełen odjechanych scen i szalonych designerskich konceptów – stał się znakomitym źródłem stockowego materiału dla twórców nieoficjalnych teledysków. Przykłady można znaleźć na youtube lub wystarczy kliknąć tutaj: adin, dwa, tri. A jeszcze lepiej zapoznać się w całości z tą zapomnianą perłą sowieckiego surrealizmu.
Marcin Mess
Dzieje grzechu (1975) * Golden Swallow (1968) * Hot Thrills and Warm Chills (1967) * Kobietki (1960) * Naked Kiss (1964) * Pod znakiem lwa (1962) * Shanty Tramp (1967) * Ukryty (1987) * W zakolu rzeki (1986)
Carnival of Souls (reż. Herk Harvey, 1962)
Jeden ze smutnych przykładów nowatorstwa, które nie spotykając się z sympatią odbiorców poniosło srogą komercyjną porażkę, co w przypadku produkcji niskobudżetowej często oznaczało zakończenie kariery autora. Pierwszy i zarazem ostatni pełnometrażowy film Herka Harveya nie przepadł jednak całkowicie i okazał się nawet wpływowym – od strony wizualnej inspirował się nim choćby George A. Romero podczas realizacji Nocy żywych trupów (1968), a pewne istotne elementy zaczerpnął zeń także David Lynch do swoich kultowych Miasteczka Twin Peaks (1990-1991) i Zagubionej autostrady (1998). Rzecz prezentuje losy młodej muzyczki imieniem Mary, którą, po tajemniczym przeżyciu pewnego wypadku samochodowego, prześladuje osobliwe widmo. To zaś okazuje się być zwiastunem jej stopniowego „przechodzenia na drugą stronę lustra”, jakie rozpoczyna się, gdy przyjeżdża do odległego Utah, aby rozpocząć pracę jako organistka kościelna. Atmosfera koszmaru sennego, outsideryzm, psychoanaliza, surrealizm, zdjęcia w stylistyce niemieckiego ekspresjonizmu, narracja obiektywna wymieszana z subiektywną – Carnival of Souls to małe kino naszpikowane pięknie odjechanymi pomysłami. Sama fabuła jest jednocześnie prosta i niejednoznaczna. Rozwija się niezbyt skomplikowanie, lecz wyzbyta jest pewnych podstawowych informacji, zamiast których reżyser woli stawiać na aurę tajemnicy i dezorientowanie tak coraz bardziej odklejonej od rzeczywistości bohaterki, jak i odbiorców. To zaś, w połączeniu z często symbolicznymi kompozycjami kadrów (sugerujących podział świata na dwie osobne części), deformacją perspektywy oraz nagłymi przeskokami czasowymi, przynosi piękną oniryczną grozę. „It’s funny… the world is so different in the daylight” – definiuje opowieść Mary. – „In the dark, your fantasies get so out of hand. But in the daylight everything falls back into place again… I don’t belong in the world.”
Teksty zbiorowe kinomisyjnej załogi i przyjaciół.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis