Siła witalna (1985). Piękna porażka

Lata 80. Twórca kultowej już Teksańskiej masakry piłą mechaniczną (1974) Tobe Hooper zostaje zatrudniony na stanowisku reżysera do nowego filmu wyprodukowanego przez Stevena Spielberga. Duch (1982), rezultat współpracy tych panów, okazuje się jednym z najbardziej kasowych przebojów w historii horroru. Sukces nie pomaga jednak Hooperowi w rozwoju kariery. Jest wręcz przeciwnie. Wieści pochodzące od pracowników planu zdjęciowego, jakoby to Spielberg był prawdziwym reżyserem filmu, a Hooper jedynie figurantem zatrudnionym przez autora Szczęk (1975) w celu uniknięcia reperkusji związanych z kontraktowym piekiełkiem, nie mogły w końcu przynieść niczego dobrego. Zamiast więc liczyć na wielkie angaże, Hooper podpisuje trzy-filmowy kontrakt z Cannon Films, wytwórnią znaną przede wszystkim z nisko- i średnio budżetowych filmów akcji.

Pierwszym zleceniem od nowego pracodawcy jest adaptacja powieści science-fiction pod tytułem The Space Vampires (1976) autorstwa Colina Wilsona. Szefostwo wytwórni postanawia zaryzykować i zamiast taniego filmu przeznaczonego na rynek video, chce pokazać światu, że jest w stanie stworzyć blockbuster z prawdziwego zdarzenia.

Do projektu zatrudnieni zostają również Dan O’Bannon, scenarzysta odpowiedzialny za Dark Star (1974) oraz Obcego. Ósmego pasażera Nostromo (1978), oraz John Dykstra,  jeden z założycieli Industrial Light & Magic, firmy znanej przede wszystkim z efektów specjalnych do Gwiezdnych wojen (1977-). Cannon wykłada na produkcję zawrotną wtedy sumę 25 milionów dolarów i daje reżyserowi wolną rękę w nadziei, że ten przygotuje im wielki, komercyjny sukces. Siła witalna (oryg. Lifeforce) swoją premierę ma w 1985 roku.

Podobnie jak w Dark Star i Obcym, zawiązanie akcji zaczyna się od odkrycia przez grupę astronautów dziwnego obiektu w kosmosie, w którym odnajdują obcą formę życia. Ta, jak pewnie się domyślacie, jest bardzo niebezpieczna dla gatunku ludzkiego. W odróżnieniu jednak do wcześniejszych scenariuszy O’Bannona, temu obcemu udaje się dostać na Ziemię i to tam rozpętuje najprawdziwsze piekło.

Hooper w jednym z wywiadów twierdził, że zmienił nazwę filmu ze Space Vampires na Lifeforce, ponieważ ta pierwsza za bardzo przypominała mu stare, włoskie produkcje z lat 60. i o ile faktycznie końcowy tytuł filmu brzmi lepiej, tak trudno nie odnieść wrażenia, że to właśnie Space Vampires dużo lepiej oddaje jego zawartość. Reżyser w swojej wypowiedzi nie uściśla co prawda, o jakie produkcje mu dokładnie chodzi. Nie da się jednak ukryć, że jego film sporo czerpie z Planety Wampirów (1965) Mario Bavy, choć stawiałbym, że jest to raczej zasługa O’Bannona, który przecież inspirował się rzeczoną produkcją tak przy pracy nad debiutem reżyserskim Johna Carpentera, jak i przy okazji przeboju Ridleya Scotta. To, z czym mamy do czynienia w Sile witalnej, to pełnokrwista pulpa, straszliwie przeszarżowana pod względem karmienia widza ekstrawaganckimi pomysłami i jednocześnie niezbyt mądra. Samej historii nie sposób brać na poważnie, choć film ani myśli, by puszczać do widza oko. Całość opowiedziano bardzo na serio – filmowcy zrobili wszystko, co w ich mocy, by zamiast absurdu, z ekranu wylewał się patos.

Czy to źle? W żadnym wypadku.  W ostateczności skala zagrożenia, jaką stanowią kosmiczne wampiry, wręcz domaga się odpowiedniej wzniosłości i dramaturgii, zwłaszcza w scenach, gdzie w przeciągu chwili wypleniane są całe ulice. Siła Witalna to film o dokonującej się apokalipsie, proszę państwa, w tym przypadku jest to wręcz wymóg, by wspomniany już patos miał na ekranie miejsce. I nie, nie martwcie się. Hooper był na tyle wprawionym reżyserem, że doskonale wiedział jak wyważyć proporcje pulpy i wielkiego widowiska, by oglądało się to nad wyraz dobrze.

Siła witalna bryluje w aspektach technicznych, w szczególności godne pochwały są animatronika i animacje wysysania energii życiowej przez kosmiczne wampiry. Bardzo dobrze prezentuje się też scenografia, a głównie mam na myśli sceny w kosmosie, które wyglądają bardzo wiarygodnie i żałuję tylko, że jest ich tak mało. Duże wrażenie robi też ścieżka dźwiękowa nagrana przez Londyńską Orkiestrę Symfoniczną i zaryzykowałbym stwierdzenie, że motyw główny z filmu to jeden z najlepszych, jeżeli chodzi o kino science-fiction.

Ciąg porządnie zrealizowanych wariactw powoduje, że całość nadzwyczaj dobrze się ogląda. To wręcz ratuje ten film, bo jeśli by go obedrzeć z całego kiczu, to pozostawieni zostajemy jedynie z okrutnie nieciekawymi bohaterami. Nie jestem w stanie zliczyć, ile razy oglądałem ten film, a jednak postacie w nim przedstawione za każdym razem są dla mnie anonimowe. Samej historii też można zarzucić, że oprócz wymyślnych sposobów na eksterminacje ludzkości nie bardzo ma pomysł, by iść do przodu i całość opiera na płytkiej więzi psychicznej pomiędzy głównym bohaterem a groźną (i piękną) kosmitką; więzi często ograniczanej do stwierdzeń pokroju „Czuję, jakie ona ma zamiary”, czy „Czuję, że ona może być w pobliżu”. A to właśnie one warunkują kolejne wydarzenia.

Film okazał się klapą finansową, zarabiając w Stanach jedyne 11 milionów dolarów, przy 25 milionowym budżecie. Była to największa pod względem przepychu produkcja, w którą zaangażowany był Hooper (dla kontrastu, realizacja Ducha kosztowała 10 milionów dolarów) i zarazem jego największa, ale za to piękna porażka.  Siła witalna to pokręcone, ale i zarazem mistrzowsko wykonane widowisko będące w swej esencji festiwalem niesamowitości. Nie popełniajcie błędu pokolenia lat 80. i dajcie mu szansę.

Miłośnik doom metalu i gotyckich horrorów, z naciskiem na produkcje wytwórni Hammer. Nosi kurtkę, która jest symbolem jego indywidualizmu i wiary w wolność jednostki. W przyszłości ma zamiar osiedlić się w Borach Tucholskich i zostać leśnym dziadem.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*