Spag-West Mania: Powrót Ringa (1965)

Ringo to jeden z najpopularniejszych bohaterów z uniwersum spaghetti westernu. Oczywiście nigdy nie był tak popularny jak grany przez Clinta Eastwooda Człowiek bez Imienia, lecz we Włoszech schyłku lat sześćdziesiątych o palmę pierwszeństwa mógł spokojnie walczyć z Sartaną czy Sabatą. Podobnie jak kultowy Django, Ringo doczekał się wielu nieoficjalnych filmowych przygód, które nie miały nic wspólnego z oryginalnym bohaterem. Samo jego imię zostało zaś zaczerpnięte z westernu amerykańskiego – w słynnym Dyliżansie (1939) John Wayne grał tyle zbuntowanego, co sympatycznego rewolwerowca znanego jako Ringo Kid. Co ciekawe, ten z kolei zdawał się bazować na postaci historycznej. Niejaki John Peters Ringo należał do bandy, z którą walczyli Wyatt Earp i Doc Holliday. Chyba nie trzeba dodawać, jak marnie skończył.

W 1965 roku Duccio Tessari wyreżyserował dwa filmy z tymże bohaterem. Pierwszy z nich, A Pistol for Ringo, okazał się sporym sukcesem, więc szybko nakręcono kontynuację. Warto dodać, że pomimo tej samej obsady, The Return of Ringo nie jest typowym sequelem. Aktorzy znani z pierwowzoru wcielają się w inne postaci, a sam Ringo nie przypomina wesołego cwaniaczka z pierwszej części. W The Return of Ringo bohater jest weteranem wojny secesyjnej, który powraca w rodzinne strony. Okazuje się, że przygraniczne miasteczko zostało przejęte przez meksykańskich bandytów, a co gorsza – żona Ringa wkrótce będzie musiała poślubić jednego z oprychów. Udręczony mężczyzna w ukryciu przygląda się sytuacji i planuje zemstę. Tak rozpoczyna się fabuła tego niezwykłego filmu, w dużej mierze inspirowanego Odyseją Homera. Nastrój tej produkcji znacznie różni się od mocno komediowego pierwowzoru.  Absurdalny, momentami czarny humor tak charakterystyczny dla pierwszej części tutaj został wyparty przez sporą dawkę melancholii, a nawet romantyzmu. Dzięki temu widz nie ma wątpliwości, że tym razem Ringo walczy o najwyższą stawkę.

Warto dodać, że reżyser i scenarzysta Duccio Tessari był współtwórcą kasowego hitu, jakim rok wcześniej stał się obraz Sergio Leone – Za garść dolarów (1964). Z niewiadomych przyczyn jednak Tessari nie chciał, żeby jego nazwisko było łączone z tym projektem. Tak też się stało, w napisach początkowych nie zobaczymy nazwiska filmowca. Wspomina o tym żona reżysera Lorella De Luca przy okazji wywiadu dołączonego do odrestaurowanej wersji filmu (wydanej przez Arrow Video). Z rozmowy wynika, że również i ona nie wiedziała, dlaczego Tessari zdecydował się na taki krok. Można jedynie domyślać się, że chodziło tu o głośny proces, który wytoczył twórcom Za garść dolarów Akira Kurosawa. Tessari być może czuł pismo nosem, wiedział, że fabuła nie jest zbyt oryginalna i dlatego nie chciał oficjalnie partycypować w projekcie. Zaangażował się natomiast w powołanie do życia Ringa, który zapewnił mu stałe miejsce w panteonie twórców spaghetti westernów.

W tytułowego bohatera wcielił się włoski ex-kaskader o miłej aparycji Giuliano Gemma. Tessari współpracował z nim wcześniej na planie Przybycia tytanów (1962), obrazu znanego głównie miłośnikom kina spod znaku miecza i sandałów. Fani ze zdumieniem mogą odkryć, że pomimo oczywistych różnic gatunkowych Przybycie tytanów oraz pierwszy z filmów o Ringo – A Pistol for Ringo – mają ze sobą wiele wspólnego, a ich bohater jest niemal identyczny. Jednak to dopiero filmy o przygodach wyborowego strzelca z Dzikiego Zachodu uczyniły z Gemmy gwiazdę światowego formatu. Może nie był dobrze znany na przykład w USA, gdzie widzowie mogli przebierać w filmach z własnymi kowbojami, ale już w takiej Japonii podobno cieszył się ogromnym powodzeniem. Gemma w roli Ringa spisał się całkiem nieźle, choć nie była to wymagająca rola. Należy jednak podkreślić, że świetnie prezentował się w scenach walki czy podczas jazdy konno. Widać, że nie korzystał z pomocy dublerów. W scenach wymagających od niego więcej aktorskiego kunsztu z pomocą przychodziła muzyka Ennio Morricone. Wystarczyło udręczone spojrzenie Gemmy i przejmujący temat muzyczny, żeby widz mógł wczuć się w beznadziejne położenie bohatera. Wiem, że to prosta manipulacja, ale tutaj naprawdę działa. Poza tym powiedzmy sobie szczerze, kompozycje włoskiego mistrza nawet średni film potrafią wynieść na wysoki poziom. W The Return of Ringo Morricone miał możliwość stworzenia zróżnicowanego soundtracku, a to dlatego, że Tessari w swojej opowieści uderza w różne tony, o czym będzie mowa poniżej. W każdym razie, bez większej przesady można stwierdzić, że ścieżka dźwiękowa do The Return of Ringo to jeden z najlepszych soundtracków, jakie Morricone stworzył do spaghetti westernów.

Historia przedstawiona w produkcji jest przygnębiająca, a wyludnione przygraniczne miasteczko, po którym hula wiatr, tylko potęguje to wrażenie. W miarę rozwoju akcji zaczynają pojawiać się jednak elementy komediowe. Na uwagę zasługuje miejscowy florysta, który udziela bohaterowi schronienia. Mężczyzna zajmujący się hodowlą kwiatów na Dzikim Zachodzie to naprawdę innowacyjny pomysł. Natomiast historia uzależnionego od alkoholu szeryfa, który boi się stawić czoła przestępcom może przywodzić na myśl takie klasyczne produkcje, jak W samo południe (1952) czy El Dorado (1966). Świetne ogląda się też gotyckie elementy, a tych w filmie nie brakuje. Na przykład scena ślubu z panną młodą w żałobnym stroju i ustawionymi trumnami w tle robi spore wrażenie. Finał fabuły również rozpoczyna się w iście gotyckim stylu: otwierają się drzwi do kościoła i widzimy w nich Ringa, który bardziej niż wojennego weterana przypomina zjawę, a powtarzana przez niego kwestia ,,I’ve come back” na twarzy każdego fana kina gatunkowego powinna wywołać szeroki uśmiech. Trzeba pamiętać, że w 1965 roku spaghetti western jako gatunek wciąż się rozwijał i twórcy eksperymentowali z różnymi elementami, które potem na stałe zagościły w tych produkcjach. Należą do nich z pewnością  motywy zaczerpnięte ze sfery sacrum (trumna, cmentarz, kościół). Z czasem stały się elementem rozpoznawczym dla włoskiego westernu. Do ich popularyzacji z pewnością przyczynił się Sergio Corbucci ze swoim Django (1996). Motyw bohatera ciągnącego za sobą trumnę zachwycił widzów, a także w pewnym sensie ukształtował ramy gatunkowe spaghetti westernu.

To, co wyróżnia ten film na tle innych włoskich westernów tego okresu, to też silne role kobiece. W ukochaną Ringo wcieliła się wspomniana wyżej żona reżysera Lorella De Luca, a w femme fatale Nieves Navarro – aktorka, która karierę rozpoczynała w euro-westernach, ale największą sławę przyniosły jej późniejsze występy w produkcjach giallo. Obie panie nie przepadały za sobą, o czym otwarcie mówiła o tym Lorella De Luca. Jej słowa potwierdza także obecny na planie operator Sergio D’Offizi (wywiady dołączone do wydania Arrow Video). Napięcie między aktorkami widoczne zwłaszcza jest w A Pistol for Ringo. W The Return of Ringo prawie nie pojawiają się razem na ekranie, co też może potwierdzać doniesienia o wzajemnej niechęci. Oczywiście nie wiemy, jak sam scenariusz przedstawiał relację bohaterek, ale na podstawie wypowiedzi głównej zainteresowanej można przypuszczać, że skrypt nieco zmodyfikowano, żeby uniknąć nerwowej atmosfery na planie. Pomijając ploteczki, należy wspomnieć o świetnym występie Fernando Sancho, hiszpańskiego aktora, który w DNA miał wpisane granie meksykańskich zbirów. Szacuje się, że wystąpił on w około pięćdziesięciu produkcjach z tego gatunku, co czyni go absolutnym rekordzistą w tej dziedzinie. Prywatnie Sancho podobno był sympatycznym i zabawnym gościem, jednak gdy wkładał sombrero i sięgał po broń, żarty się kończyły. Należy dodać, że wiele jego kreacji posiadało także rys komediowy. Oprócz brutalnej siły i wyrachowania grani przez niego bohaterowie charakteryzowali się wręcz dziecięcą naiwnością, co wpędzało ich w kolejne problemy. Dzięki tej specyficznej mieszance cech Sancho wykreował archetyp postaci, bez której trudno sobie dziś wyobrazić spaghetti western. Sancho z pewnością stanowił inspirację dla Eli Wallacha, który stworzył niezapomnianą rolę meksykańskiego bandyty Tuco w pomnikowym  Dobrym, złym i brzydkim (1966).

Fani nośników fizycznych powinni zwrócić uwagę na zbiorcze wydanie firmy Arrow Video. Na jednym dysku Blu-ray otrzymujemy odrestaurowaną pierwszą i drugą część, zarówno w wersji angielskiej jak i włoskiej. Znajdziemy tam także wywiady z aktorami oraz komentarze audio. The Return of The Ringo to kunsztownie przygotowana rozrywka, która może sprawić wiele radości fanom europejskich odmian westernu.

Miłośnik spaghetti westernów. Na co dzień pracuje w social mediach. Po godzinach basista w stoner rockowym zespole. Czyta i pisze kryminały. W wolnych chwilach odkrywa ciekawe miejsca w Polsce.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*