Dzień dobry. Dzisiaj w naszej restauracji gotujemy samo spaghetti, choć różnie przyrządzane. A dokładniej, serwujemy dania wedle trzech receptur – w jednej więcej akcji, w drugiej amoralności, w trzeciej melancholii. Zapraszam do posiłku.
1966 – Taste of Killing (Tonino Valerii)
Debiutancki spaghetti western w reżyserii Tonino Valeriiego, który swoją karierę rozkręcał przede wszystkim jako asystent Sergia Leone w dwóch pierwszych częściach „trylogii dolarowej”. Nie jest to obraz tak udany, jak późniejsze, bardziej znane westerny Valeriiego, tj. Dzień gniewu (1967), The Price of Power (1969) i wreszcie współtworzony przez Leone My Name is Nobody (1973). Stanowi jednak kolejny dowód na to, że warto grzebać w drugo- i trzecioligowych spaghetti. Film ogólnie daleki od oryginalności, lecz bardzo sprawnie zrealizowany i przede wszystkim oferujący pewne naprawdę fajne, czasem odświeżające elementy, które sprawiają, że fanowi gatunku gęba od razu się uśmiecha.
Zacznijmy od tego, że mimo często goszczącej w opowieści ambiwalencji moralnej, wśród tzw. dobrych gości mamy tu jednostki początkowo zaprezentowane jednoznacznie pozytywnie i mowa tu o stróżach prawa, którzy wraz z będącym łowcą nagród bohaterem pomagają pewnym bankierom w walce z okrutnymi bandytami. Brzmi więc dosyć „amerykańsko”. Role zaczynają się tu jednak odwracać. Oto bowiem dobrzy goście pojmują jednego z bandziorów i zaczynają go brutalnie torturować, a my tym samym otrzymujemy przewrotną parafrazę standardowej dla spaghetti sceny, w której to główny bohater zostaje pod koniec opowieści nagle złapany przez bandytów i przez nich katowany. Co więcej, ci sami dobrzy goście porywają następnie kilkuletnie dziecko, gdyż to jest synkiem lidera przestępców. Lider ten jest zresztą rzadkim przypadkiem spaghetti-westernowego szwarccharakteru, który otrzymał pewną głębię, a to właśnie za sprawą swojej rodziny (ma też oddaną żonę), wobec której może i nie zachowuje się najsympatyczniej, ale o którą dba i się martwi. Porwanie jego dziecka (choć będące w sumie odpowiedzią na jego wcześniejsze porwanie pewnej niewiasty) jest początkiem jego upadku.
Pomysłodawcą porwania jest z kolei sam główny bohater! Typowy dla gatunku protagonista to postać będąca swoistym hazardzistą – chętnie blefująca, obmyślająca kolejne niecne plany oszukania konkurentów, uzależniona od stałego ryzykowania, gotowa stawiać wszystko na jedną kartę, etc. Tutaj zostało to ukazane wyjątkowo dosadnie i dzięki temu dowcipnie. Tyleż sympatyczny, co egoistyczny bohater, znany jako Hank Fellows (okrutnie amerykańsko!), nie poluje na wyjętych spod prawa dopóki ci nie popełnią przestępstw, za sprawą których byliby warci porządne pieniądze. Zanim więc to nastąpi, spokojnie czeka, będąc zawsze gdzieś w pobliżu, aby być gotowym zastrzelić przeciwnika, gdy to stanie się opłacalne. Wreszcie pomaga wspomnianych bankierom, ponieważ ci po prostu zakładają się z nim o spore pieniądze, czy będzie w stanie ochronić ich mamonę przez terroryzującymi okolicę bandytami. Co ciekawe, on sam wkracza do akcji kiedy już naprawdę musi, zwykle preferując dyrygowanie wszystkimi potencjalnymi pomagierami z daleka i nawet korzystając nie z rewolweru, a wyłącznie (sic!) ze strzelby, do której przymocowaną ma nowoczesną lunetę, za sprawą czego potrafi upolować przeciwników z bardzo dużej odległości. Cwaniaczek totalny, co prowadzi do ironicznego finałowego pojedynku, którego podstawę również stanowią właśnie strzelby zamiast standardowej broni. A jest jeszcze zakończenie, które zdaje się jednocześnie chwalić kapitalizm, egoizm, bandytyzm i wszechobecną w świecie spaghetti westernu przemoc. Brzydko, niemoralne i – o nie! – zabawnie.
1967 – The Dirty Outlaws a.k.a. El Desperado (Franco Rossetti)
Jeden z ulubionych spaghetti westernów Quentina Tarantino (i zapewne też Roberta Rodrigueza). Film jest reżyserskim debiutem Franco Rossettiego, którego historia kina zapamiętała głównie jako scenarzystę, znanego choćby ze współpracy z Sergiem Corbuccim przy pięciu jego filmach, w tym Django (1966), oraz Michelangelo Antonionim przy okazji słynnego Zabriskie Point (1970). Akcja rozgrywa się pod koniec Wojny Secesyjnej. Głównym antybohaterem jest wyzbyty skrupułów złodziej i krętacz znany jako Steve „El Desperado” (Andrea Giordana), którego poznajemy, gdy zostaje schwytany przez tłum szykujący się do zlinczowania go za koniokradztwo. Gdy już ma zostać powieszony, na jego ratunek przybywa tajemniczy ksiądz, który w Biblii chowa rewolwer. Zbiegłszy z niedoszłego miejsca egzekucji, antybohater natyka się na umierającego żołnierza Konfederacji, który informuje go o złocie pilnowanym przez jego niewidomego ojca w niedalekim miasteczku-widmie. El Desperado kradnie uniform zmarłego i postanawia udać się tam udając go. Nie wie, że w podróż do miasteczka udaje się też dwóch innych żołnierzy oczekujących tam pewnego transportu, a następnie pewna tajemnicza grupka mająca swój własny cel.
The Dirty Outlaws to kawał brudnego kina o gęstej atmosferze. Z cynizmem, smutkiem i okrucieństwem sąsiaduje tu co prawda pewna doza ładnego romantyzmu, ale tworzony w ten sposób kontrast sprawia, że opowieść wybrzmiewa jeszcze mocniej. Z jednej strony film nie jest szczególnie oryginalny, bo składa się z elementów znanych z innych, znacznie popularniejszych tytułów, od Django przez Dobrego, złego i brzydkiego (1966) po The Hellbenders (1967). Z drugiej otrzymujemy dosyć duże nagromadzenie tychże elementów, które bywają zaskakująco rozbudowane (vide początek filmu z planowanym linczem, który spokojnie mógłby służyć za punkt wyjścia do zupełnie innej historii, a tutaj stanowi solidnie rozpisaną ekspozycję, czy wreszcie samo to, że El Desperado jedzie manipulować starcem i kraść złoto, a tymczasem na horyzoncie pojawiają się kolejne postaci, które z miejsca komplikują opowieść i zaraz zmieniają jej tory). Wprawdzie to nagromadzenie prowadzi do pewnej niezgrabności (dość powiedzieć, że film znajduje jeszcze czas, by przeobrazić się w kino zemsty), ale całość nigdy nie przestaje intrygować.
Największym walorem jest miasteczko-widmo, w którym rozgrywa się zdecydowana większość (jakieś 70%) akcji. Ze zdezelowanymi budynkami pokrytymi kurzem i pajęczynami, gęstym błotem wypełniającym jego ulice oraz dwoma zapomnianymi przez świat mieszkańcami (stale czekający na powrót syna ślepiec oraz jego młoda, dobroduszna opiekunka), stanowi idealną lokację dla spotkania kolejnych nieznających siebie postaci, które będą się nawzajem podglądać, badać i próbować wykorzystywać. (Jak się zdaje, film było jedną z inspiracji dla Tarantino podczas tworzenia Nienawistnej ósemki (2015)). Wymarłe miasteczko to wreszcie idealna lokacja dla opowieści, którą można by sklasyfikować jako brutalna tragedia definiowana tak kłamstwem, podłością i sadyzmem, jak i pewną (kluczową) dobrocią i nadzieją. Film potrafi wszakże zarówno walnąć w łeb, jak i złamać serducho – choćby gdy oglądamy El Desperado, w którym po latach bycia łajdakiem budzą się jakieś uczucia, katowanego w błocie przez trzech przeciwników na raz, czy poniżanego ślepca, który próbuje się desperacko bronić.
Jak widać, to film, który z pewnością musiał polubić rozmiłowany w westernowych tragediach Sergio Corbucci. Niestety publiczność nie doceniła go za bardzo, toteż Franco Rossetti nigdy już nie brał się za reżyserię kolejnych westernów (aczkolwiek ciągle je co jakiś pisał, choćby dla Ferdinando Baldiego, czego rezultatem całkiem sympatyczne Django, Prepare a Coffin (1968)). Szkoda.
1969 – El Puro (Edoardo Mulargia)
Jeden z najsmutniejszych i najciekawszych spaghetti westernów końca lat 60. Za swój główny atut ma tytułowego antybohatera – niegdyś słynnego rewolwerowca, a teraz tchórzliwego alkoholika, który daje sobą pomiatać i ma ataki delirium. Co prawda, ciągle ma przebłyski swojego dawnego ja i wiadomo, że poświęcona mu opowieść musi opierać się na jego próbie powrotu do formy celem obrony życia. Film charakteryzuje się jednak wcale gęstą, ponurą atmosferą i sporą dozą fatalizmu, szybko sugerując, że ciężko w nim będzie o happy end. Niecodzienny dla maczo-gatunku protagonista (znakomicie zagrany przez Roberta Woodsa) zmierzyć się musi z grupą pięciu bandytów dowodzonych przez psychopatę pseudonimem Gypsy, któremu marzy się sława „tego, który zabił El Puro”. Co też zaskakujące, bandyci, bardziej standardowi, ale fajnie napisani, otrzymują naprawdę dużo czasu ekranowego i początkowo aż można odnieść wrażenie, że to oni są bohaterami filmu (to bardzo zgrana i mimo swojej brutalności dosyć wesoła paczka – pasowałoby to więc do wszechobecnej ambiwalencji moralnej spaghetti westernu – a pierwsze 10 minut przedstawia wyłącznie ich perypetie). Wspomniany Gypsy to postać wyraźnie inspirowana słynnym El Indio z Za kilka dolarów więcej (1965), ale najwięcej wspólnego z dokonaniami Leone ma tutaj sama muzyka. Ścieżka dźwiękowa autorstwa Alessandro Alessandroniego to wręcz bezczelna podróbka słynnych kompozycji Morricone, tak z Za kilka dolarów więcej, jak i Dobrego, złego i brzydkiego (1966). I brzmi ona naprawdę… dobrze! Przede wszystkim Alessandroni trochę tu pobawił się ‘pożyczonymi’ utworami, nieco zmieniając ich tonację czy wyodrębniając poszczególne instrumenty, w ten sposób częściowo modyfikując ich charakter. Charakterystyczny gwizd, ale bez akompaniamentu instrumentów, ilustruje np. samotne przechadzanie się El Puro, w ten sposób współtworząc ze stroną wizualną dosyć przygnębiający obraz pogardzanego przez wszystkich (oprócz pewnej archetypicznej prostytutki) ex-herosa. Mimo pewnego narracyjnego chaosu, kłującego w oczy zwłaszcza na początku oraz końcu filmu (będącego jednak, jak mi się wydaje, rezultatem pocięcia filmu przez któregoś dystrybutora, a nie wynikiem pracy pijanego montażysty*), ciężko mi się w nim nie zakochać. To obskurna, mroczna i na swój sposób piękna ballada stanowiąca kolejny dowód na to, jak nieoczywistym gatunkiem potrafił być spaghetti western i jak bardzo warto grzebać w jego zapomnianej historii.
*Film ciągle nie doczekał się wydania w przyzwoitej jakości i ciężko stwierdzić, czy dorwanie go w jego pierwotnym kształcie jest w ogóle możliwe. Wygląda jednak na wprost stworzony do odkopania i odrestaurowania przez gigantów rynku DVD/Blu pokroju Arrow Video czy Eureka Entertainment.
Miłośnik filmowej włoszczyzny każdego rodzaju, filmu noir, horroru, westernu, surrealizmu, absurdu, klasycznego Hollywood, komiksu, fotografii analogowej i kilku innych rzeczy.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis